sobota, 23 lutego 2019

Zostań o poranku: Rozdział 9

Rozdział 9. Dręczące myśli  


Gdy wyszedł z samochodu Łukasza, na ustach Jurka pojawił się uśmieszek – taki, który zazwyczaj nie wróżył niczego dobrego i taki, który jeszcze do niedawna niemalże nieustannie widniał na jego twarzy. Raczej jej nie ozdabiał, tylko sprawiał, że mężczyzna wyglądał nieprzyjemnie, jakby się wywyższał.

Czy miał do tego powód?

Może nie miał, ale samopoczucie mu się poprawiło. Poczuł się podbudowany po tym całym spotkaniu, które, tak przynajmniej podejrzewał, miało przynajmniej w małym stopniu zmieszać go z błotem. Tak się nie stało. Adam był robakiem, którego gotów był zgnieść pod butem. Elliot… Elliot trochę odbudował jego wiarę w ludzi… Takich ludzi i jako jedyny miał do niego neutralny stosunek, Jerzy więc niechętnie postanowił odwdzięczyć się tym samym. Marcin natomiast wbrew temu, co nie tak dawno o nim myślał, wcale nie promieniał. Był chłodny i cichy. Obserwował. I miał pretensje.

Był samotny. Tyle przynajmniej Jerzy wywnioskował z tego „ty jesteś tu, a ja jestem tam”.

Jakby nie było, Jurek się z tego cieszył. Słowiński działał na niego alergicznie, a poza tym był po prostu zbyt idealny. Jeżeli życie da mu w końcu po dupie, to dobrze, wreszcie nastanie jakaś sprawiedliwość.

Wzdychając, Jerzy odpalił swojego Seata Leona. Z namaszczeniem przesunął palcami po kierownicy i oparł się wygodnie na siedzeniu. Silnik zamruczał cicho i mężczyzna ze smutkiem pomyślał, że już niedługo będzie się musiał z Leonem pożegnać. Przywiązywał się do swoich rzeczy i dbał o nie dużo bardziej niż statystyczny człowiek, ale teraz potrzebował czegoś szybszego.

 Myśl o nadchodzących wyścigach spowodowała, że przez jego ciało przeszły dreszcze ekscytacji. Jurek przypomniał sobie ten pęd, świst w uszach, piasek pod kołami i błysk ognia. Tam naprawdę było jak w innym świecie, a on chciał do tego świata wrócić; nawet i teraz, żeby znów poczuć adrenalinę, buzowanie krwi w żyłach i ucisk w żołądku od tej prędkości.

Pod kamienicą był kilkanaście minut później, ale do mieszkania wszedł tylko po to, żeby zjeść obiad i napić się herbaty. W końcu dzisiaj miał zamiar porozglądać się za samochodem dla siebie, a jutro, jeżeli będzie miał szczęście, może i jakieś kupi?

Jego plany jednak sczezły na niczym, gdy cztery godziny później wracał do domu. Był w czterech salonach. Widział nawet wymarzone Maserati… z nim jednak był problem taki, że nie był gotowy wydać pół bańki nawet za taki samochód. Musiał być rozsądny, do cholery! Nie był gówniarzem, który kupuje samochód za hajs tatusia. Musiał się potem jeszcze utrzymać i żyć na w miarę godnym poziomie…

Jeżeli zaś chodziło o inne marki, które trafiały w jego gusta i nie były tak niebotycznie drogie… Coś mu w nich nie grało. W końcu różne czynniki składały się na wymarzony samochód, zwłaszcza jeżeli miał wydać na niego sporą część oszczędności! Zresztą miał jeszcze trochę czasu, to nie tak że musiał mieć nowy samochód na teraz. Tylko że każdy dzień zwłoki działał na jego niekorzyść i lepiej by było, gdyby w najbliższych dniach już miał czym pojeździć, popróbować. Wycisnąć z nowego auta tyle, ile tylko mógł…

To na razie jednak pozostawało jedynie w strefie marzeń.

Jurek za to nie miał w zwyczaju skupiać się na marzeniach, toteż jeszcze przez jakiś czas zajmował się domem, a potem coraz częściej zerkał na telefon. Niby musiał porozmawiać z ojcem. Szkoda tylko, że aktualnie byli w stanie wojny i wychodziło na to, że  po raz kolejny będzie musiał wywiesić białą flagę. Było tak zresztą za każdym razem – Jerzy nawet podejrzewał, że gdyby się nie łamał i nie wyciągał ręki na zgodę pierwszy, ojciec pewnie już dawno urwałby z nim kontakt. Kiedyś jednak sytuacja była inna. Pracowali w tej samej firmie, w tym samym biurze… jakoś musieli się dogadywać, znosić się nawzajem, a teraz? Jerzy nie miał zielonego pojęcia jaką pozycję w tym śmiesznym układzie z Nakoniecznym zajmuje Stanisław. Pewne było tylko tyle, że samemu się wycwanił i nie pojawił się tam ani razu. Pewnie nawet dla nich nie pracował, zresztą…

Co go to obchodziło.

Ojciec ostatnio zbyt mocno nadszarpnął jego zaufanie. „Wolałby mieć za syna któregokolwiek z nich, niż jego…” Zranił go, ale Gos nauczył się przyjmować takie ciosy. Teraz może był też odpowiedni czas, by wyjść Stanisławowi naprzeciw, pokazać mu…

Pokazać mu, że potrafił być ponad swoim „ograniczeniem”? To by miało go zdziwić? Zaimponować mu? Pokazać, że Jurek jednak nie jest taki najgorszy?

…Czy naprawdę nie był? Przecież nie robił tego z dobroci serca, do cholery!

Więc dlaczego to robił? Tu był problem, a odpowiedź nie była oczywista nawet dla niego. Czy to był po prostu dalszy element ich gry? Chodziło więc o Nakoniecznego…? Czy jednak o Elliota?  Sam już nie wiedział, czy faktycznie robi tym komuś na złość. Może robił na złość już tylko sobie.

 Sięgnął po telefon. Popatrzył z namysłem na czarny wyświetlacz, przeciągając palcem po szkle. Nie było na nim żadnej rysy. Dbał o swoje rzeczy, pomyślał po raz kolejny, nie dopatrując się nawet jednego małego zadrapania na powierzchni. Dbał o swój dom. Dbał o samochód… Dbał nawet o to pieprzone biurko, zielony fotel, garderobę czy flakon perfum! Siebie za to zaniedbywał. I mimo że wcześniej wymienione rzeczy rys nie posiadały, on miał ich wiele…

Nie chciał o tym myśleć. Poruszył się gwałtownie, odblokowując telefon. Zanim kolejna fala przemyśleń miała go przytłoczyć, już dzwonił do ojca. Serce biło mu mocno w piersi, a wolna dłoń zacisnęła się na pasku od spodni, lecz nerwy nie puszczały. Co miał mu powiedzieć…?

– Jerzy? – usłyszał w słuchawce zdziwiony głos ojca. W tle coś szumiało.

– Spodziewałeś się kogoś innego po tym numerze telefonu? – zapytał, przelewając w te słowa całą irytację jaką miał.

– Daruj sobie – prychnął mężczyzna, a Jurek nawet przez telefon poczuł, jak jego spojrzenie twardnieje i staje się zimne niczym lód. – Po co dzwonisz? – zapytał zanim Jurek wymyślił odpowiednią ripostę.

– Chcę porozmawiać… – mruknął, przełykając inne, gorzkie słowa, które cisnęły mu się na usta. Przez chwilę w słuchawce panowała cisza.

– Coś się stało? – A chwilę potem w głosie Stanisława Jerzy usłyszał coś na kształt niepokoju.

– Nie – bąknął, przeciągając dłonią po policzku. Czuł, jak zalążek zarostu zaczyna przebijać się przez gładką skórę. – Dzwonię w interesach, ale wolałbym o tym nie rozmawiać przez telefon – dodał, starając się opanować emocje. Był wzburzony, oczywiście, że był. Żal kołatał mu się po sercu, a bolesne słowa cały czas odbijały w pamięci, ale przecież nie był pięcioletnim dzieckiem… Nikt nie przyjdzie i nie pogłaszcze go po główce, niezależnie od tego, jak bardzo by tego potrzebował. – Masz czas?

 – Cóż… Nie dzisiaj i właściwie nie do wtorku – odparł Stanisław rzeczowym tonem. Jerzy zmarszczył brwi.

– To co takiego cię zajmuje? 

– Pobyt na Filipinach – odpowiedział, a Jurek zacisnął gniewnie usta. To on tu był upokarzany, w obcej firmie patrzono na niego z pogardą, wyśmiewano go za jego, a ten sprawca pojechał sobie na wakacje?!

– Cudownie – syknął. – Udanego urlopu – dodał równie gorzkim tonem.

– Jak wrócę to dam ci znać. 

Jurek chwilę czekał, po czym się rozłączył. Żadnego cześć, żadnego trzymaj się. Odłożył telefon na szafkę. To był dla niego koniec dnia. Powinien odpocząć.

Obudził się przed piątą i już nie mógł zasnąć. Za oknem było ciemno i zimno, zza szyb słychać było szum deszczu. To była paskudna jesień i Jurek z chęcią przywitałby już zimę, potem wiosnę… I może chociaż wtedy wszystko by jakoś się ułożyło, nabrało kolorów… A może wiosna by przeminęła, ustępując miejsce męczącemu latu i koło by się zatoczyło. Zawsze się zataczało i jakkolwiek Jerzy chciał wierzyć, że z nadejściem słońca wszystko będzie lepiej, tak nigdy nie było.

Wygrzebał się z pościeli, czując na skórze chłód poranka. Odetchnął pełną piersią, ale nie czuł ulgi, tylko jeszcze większy ucisk w klatce. Tak jak często bywał zły, zirytowany, wkurzony… tak teraz czuł, jak obezwładnia go smutek, a ten był emocją, którą Jerzy odpychał od siebie nogami i rękami, byle tylko dalej. Bo przecież on nie miał powodu do smutku, prawda?

Może powodem było tylko to, że wyślizgiwał się z pościeli, a za oknem było ciemno i deszczowo, a obok niego… Pusto. Od dawna pusto.

Odepchnął od siebie te myśli.

Mozolnie poszedł do łazienki i zaczął swój dzień od prysznica, licząc na to, że kiedy spod niego wyjdzie do mieszkania wpadnie już trochę światła, ale tak się nie stało. Pół godziny później, po zwyczajowej toalecie i skierowaniu kroków do kuchni, nic się nie zmieniło. Dalej było szaro, smutno i pusto.

Kiedy siedział przy stole w kuchni, pijąc czarną kawę i zagryzając to rogalikiem, ręce mu się trzęsły. Patrzył na swoje piękne, kolorowe mieszkanie, a gorycz zalewała go falami, bo w przeciwieństwie do wystroju u niego było szaro.

Przypomniał sobie ostatni raz, kiedy był z kimś. Czy Alicja naprawdę musiała wtedy wychodzić? Może gdyby została tamtego poranka, zostałaby i kolejnego… I kolejnego, i kolejnego...  Może by tu teraz była, zaczesując długie czarne włosy za ucho i pijąc poranną kawę.

Ale nie została.

Czas upłynął Jerzemu w ciszy, aż w końcu nadszedł moment, w którym musiał wyjść, żeby zdążyć na ósmą do pracy. Zamykał właśnie drzwi wyjściowe, kiedy usłyszał jak te na dole otwierają się z impetem, a po klatce niesie się jakieś wzburzone mamrotanie.

Jerzy zszedł żwawo i przystanął na półpiętrze. Patrzył jak Janek, ubrany w te swoje nierozsądne ubrania, siłuje się z zamkiem, a kiedy już się z nim uporał, odwrócił się i w końcu go zobaczył. Twarz miał bladą, był niewyspany, ale uśmiechnął się półgębkiem.

– Mój ulubiony współlokator! – przywitał się, wywołując tym nikły uśmiech na twarzy Gosa. 

– Jedyny – naprostował, schodząc z wolna po schodkach. Przystanął przy chłopaku, wkładając ręce do kieszeni.

– To się wyklucza? – mruknął Janek, po czym ziewnął szeroko. – Jezu, kto wymyślił zajęcia na ósmą? – dodał od razu. – Wstałem chyba ze dwadzieścia minut temu i jeszcze się nie obudziłem. Ty za to jak zawsze nienagannie – zauważył, przyglądając się ułożonym włosom, ogolonym policzkom i misternie narzuconemu szalikowi na ramionach Gosa.

– Miałem na to więcej czasu niż dwadzieścia minut – powiedział. Ich głosy były ciche, adekwatnie do godziny i szarości panującej na dworze.

– Ja bym nie wstał wcześniej, nie ma mowy – mruknął, a potem obydwoje zaczęli iść w stronę wyjścia z klatki. – Miło cię było spotkać, Jurek. Powinniśmy częściej na siebie wpadać. – Uśmiechnął się jakoś tak szerzej. Mężczyzna wywrócił na to oczami, ale poczuł, jak namiastka czegoś ciepłego rozprzestrzenia się po jego piersi.

– Tak, zacznij wstawać wcześniej, to zdążymy się razem napić kawy – powiedział, a Janek spojrzał na niego oburzony.

– Wybacz mi, ale jakkolwiek podoba mi się wizja wspólnej kawy, tak nie jestem zdolny do takich poświęceń. – Gos pokręcił głową z dezaprobatą.

– Niezdyscyplinowany dzieciak – sarknął, wychodząc na zewnątrz.

– Dobrze, że jestem lepiej wychowany od ciebie, bo jeszcze też bym cię obraził!  – odparł, idąc na prawo. Po sekundzie marszu odwrócił się i idąc tyłem popatrzył na niego z błyskiem w oku. – Miłego dnia! – Uśmiechnął się promiennie, po czym odwrócił się i szybkim krokiem poszedł na przystanek.

Jerzy natomiast poszedł na ledwo, do swojego samochodu.  Jakoś tak lepiej mu się zrobiło. Cieplej. Może jednak poza pustką było coś więcej…Wystarczyło tylko zejść piętro niżej.


W biurze był chwilę przed czasem, a kiedy tylko znalazł się u siebie, zabrał się za projekt. Czas mijał, nikt mu nie przeszkadzał… Nakonieczny nawet do niego nie zajrzał, Jerzy natomiast przyłapał się na tym, że czeka aż przyjdzie. Nie mógł się nawet do końca skoncentrować. Cudownie. Łukasz rozpraszał go nawet wtedy, kiedy go nie było.

To był już szczyt.

Jerzy sam postanowił złożyć mu wizytę. Zapukał do drzwi obok i niemalże od razu usłyszał odpowiedź. Wszedł do środka, jednak trochę się zdziwił, kiedy zamiast Łukasza przy biurku zastał Słowińskiego. Popatrzył na niego nieprzychylnie, lustrując idealnie skrojony na jego sylwetkę garnitur, gęste, kasztanowe włosy i twarz, na której nie było żadnej zmarszczki.

– Nie ma Łukasza? – rzucił bez zbędnych przywitań. Brew Marcina uniosła się.

– Nie ma – odpowiedział mu, zaszczycając go spojrzeniem znad jakiś papierów. Na nosie miał okulary, noszone najwyraźniej do czytania. Jerzy przez chwilę milczał.

– A gdzie jest? – zapytał. Marcin odłożył papiery na biurko i zdjął zgrabnym ruchem niepasujące mu okulary.

– W domu. W łóżku – dodał.

– Jest chory…? – zapytał z ciekawości, patrząc, jak Słowiński uśmiecha się półgębkiem.

– Nie. Po prostu, jakby to powiedzieć, nie był w stanie wstać – wytłumaczył, otwierając jakąś szafkę. Brwi Gosa zmarszczyły się. Potem jednak Marcin znowu na niego spojrzał, a w jego oczach było widać jakieś psotne błyski.

Jurek poczuł się jakby dostał obuchem w twarz, kiedy do głowy przyszła mu myśl…  Taka myśl.

– Aha – bąknął głupio, a potem wycofał się z pomieszczenia. Brew Słowińskiego uniosła się jeszcze wyżej.

Kiedy znalazł się za bezpieczną ścianą, zdał sobie sprawę, że poczuł się słabiej. Myśl, która pojawiła się w jego głowie, sprawiła, że zbladł i opadł na krzesło w stanie dziwnego rozdrażnienia. Czy Marcin naprawdę zasugerował mu, że Łukasz nie może wstać z łóżka z tego powodu?

Musiał wyrzucić to z głowy i to bardzo szybko, jeżeli nie chciał nabawić się jakiejś choroby. Już mu było słabo, nie zdziwiłby się więc, gdyby zaraz koło tego pojawiły się mdłości.

Pieprzony Słowiński, pomyślał, zaciskając mocno zęby. Czy może raczej… Pieprzony Łukasz?

Potrząsnął głową. Należało jak najszybciej zabrać się  z powrotem do pracy i zająć czymś te irytujące myśli. Tylko że tak jak już wcześniej rozpraszał go brak Nakoniecznego, tak teraz rozpraszał go niemalże do granic możliwości. Im mocniej się starał wyrzucić go z głowy, tym częściej do niego powracał.

Wyobraźnia Gosa się uruchamiała. Wiadomo – działo się to samoczynnie, ludzie nie byli istotami idealnymi i mieli zwyczaj powracać  myślami do rzeczy, o których nawet nie chcieli słyszeć. Dlatego też w głowie Jurka co chwilę  odbijały się słowa Marcina… Nie był w stanie wstać z łóżka, też coś. Co ten Słowiński z nim zrobił?

I dlaczego myśl, że Łukasz leżał w stanie względnej nieużywalności w pościeli tak bardzo go rozstrajała? Zawsze nim trzęsło na tego typu chore praktyki, ale teraz niemalże nie mógł tego wytrzymać. Miał ochotę wrócić do Słowińskiego i przywalić mu w twarz.

Dlaczego musiał tu wrócić? Kiedy pojedzie? Czy pojedzie w ogóle?

Oby, bo Jurek nie wytrzyma tu z nim nawet dwóch dni. Już teraz ledwo się powstrzymywał… A jeżeli miałby słuchać częściej o ich życiu prywatnym, o tym, co robią w łóżku i w jakim stanie jest jeden i drugi to naprawdę byłby gotów zabić i ich i siebie.

Po trzech godzinach takich myśli, które opuszczały go raz na jakiś czas, a potem znowu wracały, uderzając tylko mocniej, nastała przerwa. Jurek z chęcią odszedł od biurka, a potem wyszedł z pokoju, kierując się na prawo do sali, w której wszyscy zazwyczaj spotykali się na lunch. Do tej pory unikał tego miejsca jak ognia, bo byli tu dosłownie wszyscy, ale tym razem uznał, że wszystko będzie lepsze od tego, co się działo w jego głowie. Nawet te wrogie, ciekawskie, czy też zdystansowane spojrzenia.

W tłumie na jednej kanapie wypatrzył Małgosię i podszedł do niej nieśpiesznie.

– Jerzy, dzień dobry! – przywitała się, uśmiechając się chyba szczerze. – Dawno cię nie widziałam.

– Ja ciebie też – odparł, przysiadając przy niej na kanapie. – Jak tam życie? – mruknął, a jego wzrok jak zawsze przyciągnęły ogniste, poskręcane włosy koleżanki.

– Leci… Kasia rośnie jak na drożdżach – wspomniała córkę. – Ale pewnie nie o to pytasz, co? – dodała, spoglądając gdzieś dalej. Jerzy podążył za nią wzrokiem i natrafił na Słowińskiego, który przystanął przy grupce pracowników. Jeremi stał tuż obok niego.

– Tym razem nie o to – przyznał, a kobieta westchnęła.

– Co mam ci powiedzieć? Szczerze to nie widzę większej różnicy, tu czy tam… Mam tę samą robotę, nikt nie traktuje mnie tu gorzej. Może jedynie nie mogę się przyzwyczaić, że siedzimy w czwórkę w jednym pokoju, wcześniej miałam gabinet tylko dla siebie. Ale nie narzekam. A ty?

– Ja narzekam – odpowiedział od razu, patrząc ze zdegustowaniem na Marcina, który pochylał się nad grupą pracowników, opowiadając coś żwawo, a wszyscy wokół po chwili wybuchali śmiechem. Słowińskiemu brakowało tylko ciasteczek na tacy, którymi wszystkich by częstował i plotkował w najlepsze. Reprezentował sobą zero dyscypliny i szacunku do stanowiska, na którym był.

– Widzę na kogo patrzysz. Ale przecież częściej go nie ma niż jest. 

– Mogłoby go nie być wcale – westchnął, opierając się o tył kanapy. Słowiński właśnie roześmiał się promieniście, pokazując światu równiuteńkie, białe zęby.

– Nie wiem, wydaję mi się, że jeżeli ktoś już narzeka, to na Łukasza. Wiesz, to ten „zły” szef, który potrafi opieprzyć, jak coś spierdolisz.

– Na niego to swoją drogą… – przytaknął, ale nie zauważył, jak kobieta przewraca oczami na jego słowa. I tak by go to nie obeszło – zamierzał narzekać na Nakoniecznego tak dużo, ile tylko chciał. Bo mógł, bo było to słuszne i bo nikt mu nie zabraniał.

Zwłaszcza kiedy nie przychodził do roboty i  skazywał wszystkich na obecność tego pożal się Boże…

– Jurek, Małgosiu… – Słowiński  podszedł do nich, zostawiając innych współpracowników. –  Właśnie rozmawialiśmy o imprezie powitalnej. Tak wstępnie odbyłaby za około miesiąc, do tego czasu wszyscy zdążylibyście się poznać, więc myślę, że byłoby znacznie przyjemniej… Obecność oczywiście obowiązkowa – dodał szybko, kiedy zauważył, jak Jurek otwiera usta, żeby wyrazić protest. – To nawet nie podlega dyskusji – dodał, puszczając mężczyźnie oczko.

Jurek skamieniał osłupiały.

– Dokładniejsze informacje bliżej grudnia, ale planujemy to na dziesiątego, więc od razu możecie sobie zaklepać termin – dodał, posyłając im firmowy uśmiech.

A potem poszedł dalej rozgłaszać radosną nowinę.

„Zaklepać termin” też coś – Jurek prychnął pod nosem. Do tego czasu on nie będzie tu nawet pracował! Jego wypowiedzenie już czekało…

Nie wiedział tylko, jak długo będzie czekać.


Ten dzień w pracy był strasznie frustrujący, Jurek nawet tego nie ukrywał, kiedy poirytowany wpadł do domu. Nie natknął się na Janka, a szkoda, bo coś mu podpowiadało, że chłopak byłby w stanie odrobinę poprawić mu humor. Możliwe jednak, że dalej był na uczelni albo poszedł sobie dorobić na taksówkach – chociaż to akurat nie była najprzyjemniejsza wizja. Janek zdecydowanie powinien poszukać sobie innej roboty, skoro nie czuł się pewnie za kółkiem. 

Jerzy już go nawet widział w roli sprzedawcy, właściwie w jakimkolwiek sklepie. Chłopak przecież wypchnąłby wszystko jak leci, nawet najgorsze badziewie, a klienci z radości jeszcze by mu podziękowali. No ale to była już Janka sprawa, gdzie pracował…

Jeszcze gdyby Jurek mógł to powiedzieć o sobie! Bo mimo że to była jego sprawa, tak nijak nie miał na nią wpływu. Sapnął poirytowany, zdejmując płaszcz. Odwiesił go na pobliski stojak i spojrzał na ścianę z obrazami. Uczucia, które rano tak mocno go uderzyły, powróciły tak szybko, jak tylko znalazł się w pustym mieszkaniu. Zmarkotniał. Ociągając się, poluzował krawat i włączył telewizor, żeby wokół nie było tak przytłaczająco cicho. Leciały wiadomości, ale te niezbyt go interesowały. Miał dość przytłaczających myśli, chciał skupić się na czymś i zająć głowę…

Takim sposobem wylądował przed laptopem, przeglądając strony z samochodami do zakupu. Spędził tam trzy godziny, nie mogąc zdecydować się na nic konkretnego, no bo jak? Skąd miał wiedzieć, jakie auto umożliwi mu wygraną, skoro nie wiedział, jaka będzie trasa? Szukał więc SUV-ów, które sprawdziłyby się jako samochody rajdowe i szukał typowo samochodów wyścigowych – i to właśnie one przyciągały jego uwagę najbardziej.

W pewnym momencie Jurek tak zmęczył się tym zastanawianiem, że wyciągnął telefon i napisał do Janka, czy jest w mieszkaniu.

„Nie, ale będę za dwadzieścia minut”, odpisał mu chłopak.

„Wpadnij do mnie, jak będziesz miał chwilę.”

„Luz. Szykuj kawę.”, przeczytał, kręcąc głową. Mimo to uśmiechnął się półgębkiem i był to szczery uśmiech. Jurkowi ładniej było z nim na twarzy, niż z wieczną irytacją, która się na niej odbijała.

„Lubię ze śmietanką. I dwie łyżeczki cukru! :)”,dopisał po chwili.

„Jeszcze jakieś życzenia?”, napisał, wywracając oczami. Janek oczywiście nie odczytał w tym sarkazmu.

„Pewnie, jak masz jakieś ciastka, to nie pogardzę. Właściwie niczym nie pogardzę, jestem głodny jak wilk!”

Jerzy prychnął pod nosem, kierując się do kuchni. Oczywiście, że nie  miał śmietanki do kawy, bo pijał zazwyczaj czarną, jednak mleko się znalazło – lubił sobie czasami zagotować na nim owsiankę. Do tego przeszukał szafki w poszukiwaniu ciastek, ale znalazł tylko jakieś herbatniki. Wyjął je, dochodząc do wniosku, że ktoś taki jak Janek na pewno nie pogardzi nawet nimi.

Wyłożył je na talerzyk, a potem przygotował dla chłopaka kilka kanapek. Nawet się nie zastanawiał, po prostu chciał coś zrobić, zająć się czymś chociaż na chwile. Piętnaście minut później wstawiał wodę na kawę i kiedy ta się gotowała, usłyszał pukanie do drzwi. Uśmiechnął się i poszedł otworzyć. W progu stał Janek, wciskając zmarznięte dłonie w kieszenie swojej nic nie ogrzewającej kurtki.

– Nie uwierzysz! Śnieg! Śnieg zaskoczył studentów! – powiedział ekspresyjnie, przechodząc przez drzwi. – W listopadzie! Powaliło się już na tym świecie totalnie – mruczał, zrzucając z siebie mokrą kurtkę. Jurek wyjrzał przez okno i faktycznie, w świetle latarni widać było nikły śnieg, który nim jeszcze dotarł na ziemię, już się topił. Wrócił spojrzeniem do chłopaka, zamykając za nim drzwi. – Nie mówiąc już o kierowcach! Korek były taki, że o ja pierdolę, myślałem, że skinę w tym busie – dodał, kierując się do salonu. Jurek poszedł za nim i obserwował, jak chłopak przystaje po kilku krokach i wpatruje się w stolik.

– To dla mnie?! – zapytał, odwracając się przodem do mężczyzny. Oczy mu lśniły z zadowolenia. Taki uradowany Janek naprawdę był uro…

Co?

Co on właśnie pomyślał?

– Dla ciebie. Przyniosę kawę – odpowiedział szybko, potrząsając głową. Chłopak niemal w podskokach, dopadł do żółtego fotela i wyciągnął zmarzniętą dłoń po kanapkę. Jurek zniknął w kuchni, przeklinając się za dzisiejszy dzień. Najpierw ten przeklęty Nakonieczny, teraz to…

Cholerne myśli.

Zalał kawę dla Janka, a dla siebie przygotował herbatę z sokiem malinowym. Potem zaniósł to wszystko na stolik i usiadł na kanapie. Patrzył, jak Janek je przygotowaną dla niego kolację, nawet nie kłopocząc się rozmową. Dobrze wiedzieć, że chociaż w taki sposób dało się go uciszyć.

– Ty nie chcesz? – zapytał po chwili, kiedy pierwszy głód został zaspokojony. Jerzy pokręcił głową, po czym sięgnął po leżący obok koc i podał go chłopakowi. Widział przecież, że było mu zimno. Widział też wdzięczne spojrzenie, kiedy chłopak szybko przyjął okrycie i zarzucił sobie koc na nogi i trochę brzucha.

–  Wiesz, jak jeszcze raz mi powiesz, że jesteś jakiś zły albo wredny, albo myślisz tylko o sobie, to chyba cię wyśmieję – powiedział, spoglądając prosto w niebieskie oczy.

– Tak jest – odparł automatycznie i wyłapał, jak spojrzenie Janka robi się kpiące.

– Tak jest, czy chciałbyś, żeby było? – zapytał śmiało, chwytając za kubek z kawą. Patrzył na mężczyznę przenikliwie i Jerzy już otwierał usta, żeby coś odpowiedzieć, kiedy zdał sobie sprawę, że sam już nie wiedział. Umilkł.

Chłopak uśmiechnął się pod nosem, a potem jego uśmiech zniknął za filiżanką.

– Mam info od Dęby – powiedział, zmieniając temat. Wydawał się odprężony i szczęśliwszy niż dziesięć minut temu, Jurek natomiast… Toczył ze sobą wewnętrzną walkę, dokładnie tak, jak przez cały dzień.

– No właśnie… Chciałem o tym porozmawiać – mruknął z chwilowym opóźnieniem.

– Chcesz się wycofać? – wtrącił Janek z nadzieją, czym zasłużył sobie na ostrzejsze spojrzenie.

– Oczywiście, że nie. Chcę kupić samochód – sprostował spokojnie znad swojego kubka.

– O masz! 

– I potrzebuję informacji… – zaczął, a Janek wbił w niego wyczekujący wzrok. – Te wyścigi nie odbywają się zawsze tam, gdzie ostatnio, prawda?

– No nie. Różnie z tym jest, ale Dęba organizuje różne trasy. Psiarnia już dawno by ich dorwała, gdyby cały czas jeździli w to samo miejsce… Dlatego często zmieniają dni, godziny, drogi…

– A ten wyścig, który będzie teraz? Ponoć masz mnie zaprowadzić.

– No to będzie wyścig dwójkami, co nie. To w ogóle się jedzie na takie wiochy poza Warszawę, no i to już będzie na normalnej drodze. Asfalt, ktoś może jechać obok… Raczej rzadko się tak zdarza, ale zdarza. No i jest taka miejscówka właśnie, ale nie mam zielonego pojęcia, czy ta wioska ma jakąś nazwę, czy co, i jak tam się jedzie to masz taką drogę, co nie? I możesz nią cały czas jechać prosto, ale możesz skręcić, potem znowu skręcić, i jeszcze raz skręcić i ci wychodzi taki kwadrat. To będzie jakby jedno okrążenie, dość spore… Co, źle tłumaczę? Się tak patrzysz.

– Nie, nie, wiadomo przecież, że tłumaczysz najlepiej… – sarknął. – Tą drogą tam, na jakieś coś, gdzieś tam tego… Cudowna instrukcja – sarknął, powodując tym samym krótkie parsknięcie u Janka.

– No wiadomo, czekam aż zaczniesz mówić mi mis…

– Nie kończ – uciął Jerzy, podnosząc rękę w górę.

– Oj no, pojedziemy tam, co ty na to? I ci pokażę. – Wywrócił oczami.

– A inne trasy? Chodzi mi o to, że chcę kupić samochód i nie wiem, w jaki celować.

– Cóż, widziałeś jakimi jeździ większość. Raczej nie mają terenówek, więc wiesz – wzruszył ramionami, a Jurek skinął głową. Potem wstał i poszedł do laptopa.

Przez następne dwie godziny przeglądali razem z Jankiem interesujące ich samochody. 

– O, patrz ten! – Chłopak wbił palec w laptopa, nic sobie nie robiąc z ostrzeżeń, że „nie dotyka się ekranu”.

– Janek, spójrz na cenę – odparł Jurek bez entuzjazmu.

– No co? Niecały milion, takie drobne to ja w kieszeni noszę. – Wzruszył ramionami, udając, że wkłada rękę do kieszeni, a Jurek uśmiechnął się szerzej.

– Dobrze wiedzieć, podniosę ci czynsz – mruknął, przewijając stronę niżej. Janek wywrócił oczami. – A ten? – zapytał.

– Nie, Mercedes w ogóle do ciebie nie pasuje.

– A jaki pasuje?

– Nie wiem, na pewno nie Mercedes. To takie… oklepane – stwierdził, więc nie pozostało im nic innego, jak szukać dalej. W pewnym momencie, wzrok Jurka padł na przepięknego Bentleya, zaledwie dwurocznego, więc kliknął w ogłoszenie i przejrzał je dogłębnie.

– Jakoś nie wierzę, że facet chce sprzedać ten samochód w takiej cenie… Wczoraj dodał ogłoszenie – mruknął, szturchając Janka. Chłopak bowiem od kilkunastu minut znudził się przeglądaniem ofert i grał w głupie gry na telefonie. Zbijał piłeczkami jakieś klocki z góry ekranu… Naprawdę zajmujące.

– Ja się tam nie znam.

– Aż nie chce mi się wierzyć...

– Mhm, mówiłeś to już.

– Ma napęd na cztery koła.

– I pasuje do ciebie kolorystycznie – dodał Janek. Jerzy pokręcił głową. Chłopak czasami naprawdę był jak typowa baba – kiedy przychodziło do rozmowy na temat samochodów, potrafił się wypowiedzieć tylko o kolorach.  – Zadzwoń, spytaj się. Wygląda, jak samochód dla ciebie, serio. Nie jest tak chamsko… No wiesz. Ma ładne świata. Nie takie ostre. Rozumiesz w ogóle o co mi chodzi? – zapytał „mistrz konwersacji”.

– W sensie okrągłe – mruknął, już wybierając numer telefonu do sprzedawcy.

– No okrągłe, a nie takie wyciągnięte! – zgodził się, patrząc, jak Jerzy wstaje z kanapy i odchodzi do okna. Samemu wrócił do grania w grę, chociaż przysłuchiwał się toczonej rozmowie. Ta skończyła się zaledwie kilka minut później. – I co?

– Jest wystawiony w takiej niskiej cenie, bo facet chce go szybko sprzedać.

– Kradziony?

– Ponoć nietrafiony prezent dla żony…

– Jak facet robi takie prezenty, to ja mogę zostać jego żoną. Nie będę narzekał – parsknął, szczerząc głupio zęby. Jerzy fuknął na niego za te nieśmieszne żarty. – No, ale fajny by był. Chociaż nie wiem czy trzysta tysięcy to „niska cena”, ale kto bogatemu zabroni – westchnął, kładąc się na kanapie. Głowę położył na kocu, formując go w bliżej niezidentyfikowaną kulkę. Przymknął oczy, nogę założył na nogę, tak że zwisały mu one zza podłokietników.

– Nie za wygodnie ci? – zapytał Jerzy, patrząc na rozłożonego chłopaka. Janek uśmiechnął się leniwie.

– Wygodnie, ale czy aż za? Chyba nie – mruknął, otwierając jedno oko. Spojrzał na Jurka, który stał przy oknie i również na niego spoglądał. Zastanawiał się nad czymś.

– Nie chcesz jutro pojechać do Gdyni? – zapytał spontanicznie.

– Do Gdyni? – powtórzył za nim z wolna.

– Do tego faceta. Chce zobaczyć ten samochód…

– Pewnie, że chcę pojechać do Gdyni. Nigdy nie byłem nad morzem… – odpowiedział, po czym znowu zamknął oczy. Najedzony, odprężony, w ciepłym pokoju mógłby zasnąć od razu, tyle że…

– Nie śpij. – Oczywiście Jurek musiał mu to zepsuć. – Idź do siebie. O piątej wyjeżdżamy.

– O której?! – krzyknął, podnosząc się do siadu. Mężczyzna podszedł do kanapy.

– Słyszałeś. A teraz spadaj do siebie i spać, bo jutro nie ma spóźnień. Żadnych kwadransów studenckich… – powiedział, spychając nogi chłopaka na podłogę.

Janek wykrzywił się ostentacyjnie. 

– Będziesz spał w samochodzie… – dodał Jurek, wyganiając Janka z mieszkania.

Sam też chciał się już położyć i zakończyć ten beznadziejny dzień, by jutro zacząć kolejny – może lepszy?


O czwartej zadzwonił mu budzik i nawet dla Jerzego wstawanie o takiej godzinie w sobotę stanowiło pogwałcenie podstawowych zasad, które powinny obowiązywać weekend. Niemniej chciał mieć to już z głowy, a przede wszystkim naprawdę chciał zobaczyć ten samochód. Czy kupić? Tego jeszcze nie wiedział, bo nie wierzył ślepo ofertom widniejącym w internecie albo nawet kilkuminutowej rozmowie telefonicznej, ale czuł się podekscytowany, to na pewno.

Ta ekscytacja wzbudziła w nim motywację, by wygrzebać się z łóżka, pójść do łazienki, zjeść coś i pójść do garderoby. Przez dłuższą chwilę patrzył na swoje ubrania, omijając wzrokiem garnitury i koszule, miał ich dość po całym tygodniu. Zamiast tego jego wzrok spoczął na swetrach. Nie miał ich aż tak dużo, bo do niedawna myślał, że mu nie wypadało, ale ostatnio trochę to przełamywał. Lubił ich miękkość i przekonywał się też do tego, że lubi je na sobie, a nie tylko na wieszaku.

Sięgnął po rudy sweter wyszywany zygzakiem i wciągnął go na siebie. Do tego założył czarne dżinsy. Spojrzał w lustro i przyjrzał się sobie dokładnie. Chyba schudł przez te dwa tygodnie… Zawsze miał masywniejsze nogi, a teraz jakby ubyło z nich kilka kilogramów. Wcale mu się to nie podobało. Lubił swoją budowę, to że był bardziej postawny, męski. Teraz natomiast wyglądał trochę mniej zdrowo niż zwykle, dlatego poszedł po raz drugi do kuchni i dorobił sobie jeszcze jedną kanapkę. Chciał trochę przytyć.

Za piętnaście piąta, już ubrany i gotowy, zszedł na dół i zapukał do drzwi. Na początku cicho, potem, kiedy Janek nie podchodził, coraz głośniej, aż w końcu wyciągnął klucze i otworzył mieszkanie z cichym westchnieniem.

Zawołał jeszcze imię chłopaka, ale widząc brak odzewu już się nie zastanawiał. Poszedł do pokoju, który Janek sobie wybrał i otworzył drzwi. Chłopak oczywiście spał w najlepsze, rozwalony na łóżku. Miał nagi tors, a resztę jego ciała przykrywała kołdra.

Jurek podszedł do niego i wyciągnął rękę do ramienia chłopaka, delikatnie nim potrząsając. Patrzył, jak ten krzywi się, przekręca i finalnie otwiera jedno oko.

– Jedziesz ze mną do tej Gdyni, czy nie? – zapytał Jerzy, odsuwając się od rozgrzanego ciała. Janek uniósł się na łokciach.

– Mhm – mruknął nieprzytomnie, chwytając za kołdrę. Jurek myślał, że chce ją z siebie zrzucić, ale Janek, wbrew oczekiwaniom, okrył się szczelnie pościelą i położył głowę na poduszce.

Jerzy patrzył na to przez chwilę, nie wiedząc, co zrobić. Może jednak powinien go zostawić i pojechać samemu? Bo to też nie tak, że stanowiło to dla niego problem, ale skoro Janek nigdy nie był nad morzem, a chciał być, to…

– Czyżewski, rusz dupę i wstawaj – mruknął, ściągając z niego kołdrę.

– Jureeek… – mruknął, chwytając w palce ciepły materiał. Jego uchwyt był tak lekki, że Gos nie miał najmniejszych problemów z odebraniem mu nakrycia. Odłożył kołdrę na sam brzeg łóżka, poza zasięgiem chłopaka.

– Wstawaj. Masz okazję na darmową wycieczkę nad morze, chcesz ją zmarnować? – zapytał, patrząc na rozespaną twarz. Jego wzrok nie uciekał niżej, chociaż kątem oka dostrzegł, że chłopak miał na sobie jedynie slipy. – Wyśpisz się w samochodzie,  wstawaj –  dodał, podnosząc się z łóżka. Ostatni raz go ostrzegał, a Janek jakby to wyczuł, bo mrucząc coś gniewnie pod nosem, zwlókł się z łóżka i bez słowa udał się do łazienki. Pięć minut później pojawił się z powrotem w pokoju, trochę bardziej przytomny. – Ubierz się ciepło… – rzucił do niego, zasługując sobie tym samym na krzywe spojrzenie.

– Dobrze, tato – sarknął, wywracając oczami. Jurek prychnął na to określenie, ale patrzył, co chłopak wyciąga z szafy. Na szczęście Janek ubrał się rozsądniej niż zazwyczaj, więc Jerzy nie miał zamiaru się czepiać.

Dwadzieścia minut później siedzieli już w samochodzie. Jerzy skupiony był na drodze, a Janek przykryty kocem przysypiał z głową na szybie. Pogoda w miarę im sprzyjała. Było zimno, ale nie padało, mgła nie zdobiła ulic a od czasu do czasu zza chmur pojawiło się nawet słońce.

Podróż zajęła im cztery godziny. Do umówionego spotkania zostało niecałe dwie, a rozbudzony już Janek, wydawał się bardzo podekscytowany.

 – Jurek, Jurek! – zakrzyknął, odwracając w jego  stronę gwałtownie głowę. – Pojedziemy na molo do Sopotu?! – zapytał, a jego oczy błyszczały podekscytowane. – Zawsze wszyscy jadą na molo…! – dodał, już zacierając ręce.

Jurek tylko westchnął w myślach, nie chcąc rujnować marzeń chłopaka, co do drewnianego, długiego na pół kilometra – albo coś koło tego – pomostu, który był obowiązkowym punktem wszystkich wyjazdów nad polskie morze.

– Pojedziemy – mruknął. – Chociaż myślę, że znalazłoby się kilka ciekawszych miejsc do zwiedzenia… – przyznał, a Janek zaraz pokiwał głową.

– Dzień jeszcze długi! – zapewnił, uśmiechając się promieniście.

Zaiste, dzień był jeszcze młody, zza chmur wychylało się co chwilę słońce, a oni mieli jeszcze czas…  Dużo czasu.


Aktualizacja: 22.05.2021
*** 
No dobra, tak prezentuje się ostatni napisany rozdział. W końcu przyszedł taki moment, w którym od początku prowadzenia tego bloga nie mam  dla Was żadnego zapasu >.< Od teraz wszystko to, co będę pisała będzie na bieżąco i nie powiem, trochę mnie to przeraża, bo jeżeli moje tempo się nie zmieni... To coś czuję, że będzie ciężko.
Jeżeli zaś chodzi o rozdział 10, no to mam całe... pół strony. Tyle byłam w stanie  napisać przez ostatnie kilka tygodni, nie licząc tego bonusa do Marcela, który po prostu ze mnie wypłynął za jednym zamachem, więc no... 
Nie prezentuje się to jakoś szczególnie, co nie? ;_; 
Nie wiem, potraktuję to chyba jako jakiś challenge w stylu "nie napiszesz rozdziału w tydzień, to dostaniesz takiego kopa w dupę, że polecisz stąd aż na księżyc". Podejrzewam, że znajdzie się ktoś, kto będzie mi chciał takiego kopa wymierzyć, więc może jakoś to będzie xD
Chyba mam po prostu problem z przebrnięciem przez aktualny moment, bo już mam tyle fajnych rzeczy, które bym chciała napisać później, a nie mogę i omijam pisanie Jerzym szerokim łukiem - wczoraj za to wymyśliłam sobie całkiem przednią (przynajmniej tak myślę) fabułę,  bohaterów i właściwie wszystko na nową historię (raczej miniaturkę i do tego fantasy, wiec może wyrobię się do października z napisaniem tego, bo byłoby idealne na Halloween  :D). No ale to na razie schodzi na dalszy plan.
Ach, no i jeszcze tak tylko podkreślę, chociaż właściwie powinnam to zrobić pod poprzednim rozdziałem, że poglądy Jurka, jego myślenie, zachowanie w żadnym stopniu nie są moimi własnymi! Po prostu staram się wejść w jego skórę i opisać jego spojrzenie na świat jak najlepiej, mimo że często kłóci się z moim własnym. Ale to tak tylko mówię, bo jakby się ktoś natknął na to opowiadanie w pierwszej kolejności, no to właściwie może mógłby dojść do takich wniosków. Podkreślam więc, nic bardziej mylnego!  Bardzo daleko mi do zgorzkniałego homofoba xd 
Poza tym dziękuję Wam za wsparcie, Wasze opinie i komentarze, jesteście cudowni! <3 Trzymajcie kciuki za to moje pisanie i do (szybkiego!) napisania!

niedziela, 10 lutego 2019

Druga szansa: Bonus I


Pierwszy dzień związku

No dobra, to co stało się wczoraj było dla Marcela czystą abstrakcją, marą senną, jakimś dziwnym zdarzeniem, do którego najlepiej by było, żeby nigdy nie doszło, ale doszło, psia kostka, i teraz był w kropce!

Bo tak oto stał przed lustrem w swoim domu, a w głowie krążyła mu nieznośna myśl, że miał chłopaka. Ale gdzie tam! Chłopaka to by jeszcze przeżył, ale toż to był całkiem inny level – to był Kacper!

Co on miał w głowie, że się na to zgodził?! No co?

Łapiąc się z frustracji za włosy, myślał intensywnie, jak mógł na to wszystko pozwolić. To miał być jeden pocałunek – ot, zwykła rzecz, ludzie całowali się przecież co chwilę nie robiąc sobie z tego nic wielkiego, a oni? Patetyczne słowa i wzniosłe chwile, pocałunki za pocałunkami, głupie spojrzenia, ciepłe dłonie… Tak ciekawskie, tak nachalne… Jego własne ręce, które sunęły po ciele Kacpra, chcąc go jak najwięcej, jak najszybciej, najlepiej już teraz, w tej chwili, bez czekania, bez myślenia!

Bez myślenia, no właśnie, to było kluczowe. I to nie tylko wczoraj, lecz przez całe Marcelowe życie! Boże, jaki on był głupi! A jak serce mu biło w piersi, kiedy patrzył tak na swoje odbicie i nie wiedział, w co się wpakował!

Za godzinę byli umówieni, a on już od dwóch myślał tak nad sensem własnego istnienia i wcale nic mądrego nie wymyślił – chociaż w jego przypadku to nic zaskakującego. Denerwował się, stresował, lecz najbardziej po prostu obawiał się reakcji Kacpra na to, co miał mu dzisiaj do powiedzenia, bo miał i to sporo, cholera! I bynajmniej nie chodziło mu tutaj o mowę ciała!

Jęknął cierpiętniczo, a poliki zapłonęły mu czerwienią, kiedy przypomniał sobie, jak leżał pod chłopakiem, muskając jego usta własnymi. Wtedy wydawało mu się to najlepszym momentem, jaki go w życiu spotkał. Teraz, owszem, to dalej było przyjemne uczucie, ale do licha, nie aż tak, żeby od razu się zgadzać na jakieś bycie chłopakiem!

Jak to w ogóle brzmiało? Co to za dziwny rodzaj przynależności do Wawrzyńskiego, na który zgodził się bez dłuższego przemyślenia sprawy, tylko pod wpływem tych pieprzonych pocałunków, silnych dłoni, uśmiechu tak szczerego, że serce, i tak mięciutkie jak wata, topniało mu w piersi...

To była presja, nie miał co do tego wątpliwości. Wawrzyński wziął go na litość tymi maślanymi oczkami i tym…

A ja cię kocham, wiesz?

Jakie w ogóle, kurwa, kocham? Toż to się w pale nie mieściło. Że niby w nim? Nie można przecież sobie było wybrać gorszego obiektu westchnień, ale jak widać Kacper nie miał z tym żadnego problemu! No właśnie, skoro sobie tak wybrał, to tak będzie miał, to już nie był Marcela problem. Chłopak mógł uważniej dobierać persony, w których lokował swoje uczucia i przede wszystkim dać im więcej czasu… i przestrzeni! Dać się na trzeźwo zastanowić, bo mimo że wczoraj Marcel alkoholu nie pił, tak trzeźwym raczej nie był!

I tak oto doszło do tego wszystkiego! Poplątanie z pomieszaniem. Strach i nerwy mieszały się z dziwną ekscytacją i ciepłem rozlewającym się po całym jego ciele zaledwie na samą myśl, którą oczywiście dławił w zarodku, bo zamierzał zaraz to wszystko zakończyć, niech tylko pójdzie do tego Wawrzyńskiego, a z marszu mu powie, jak sytuacja między nimi wygląda!

Bo związku to oni żadnego nie mieli, też coś!

 – Tak się zastanawiam, czy to jeszcze jakaś dziwna zawiecha, czy już upośledzenie… – Ewa oczywiście wyszła z salonu i wpadła do przedpokoju, patrząc na syna kpiąco. Marcel przerzucił na nią zbolały wzrok, bo nie dość, że przez Kacpra czuł się beznadziejnie, to jeszcze jego własna matka nie dawała mu za grosz wsparcia!

Nie, żeby jej powiedział. Broń Boże, powiedzenie cokolwiek Ewie na tematy, które teraz krążyły po jego głowie wydawały się być wręcz próbą samobójczą, także Rogacki wolał sobie tego oszczędzić.

– Ha, ha – zakpił, odwracając wzrok od mamy. Znowu spojrzał w lustro.

– No i co się tak patrzysz? Na moje oko od wczoraj nic się nie zmieniłeś. – Przewróciła oczami, po czym podeszła do niego i poczochrała mu włosy w czułym geście.

– Mamo! – wydarł się, patrząc na nią spod byka. – Wiesz, ile je układałem?! – zapytał z wyrzutem, na co kobiecie zadrżały usta, jakby chciała się roześmiać.

– Skoro w lustro gapisz się już dwie, to nie wiem, ze cztery? – zapytała, unosząc wysoko brwi, a Marcel sapnął na nią ostrzegawczo. – Daj spokój, kochanie. Masz jakieś plany na dzisiaj?

– Tak – łypnął. Skończyć swój niecało-jednodniowy związek.

– Jakie?

– A czy tu musisz wszystko wiedzieć? – zaczął, wystrzeliwując dłońmi w powietrze.

– Jakaś randka? – zapytała z wolna, przypominając sobie ostatnie wyczyny syna. – Strój by się zgadzał – dodała, niby do siebie, chociaż chciała tym wyraźnie rozdrażnić naburmuszonego chłopaka.

– Żadna randka! – odparł od razu, po czym wycofał się bez słowa do swojego pokoju.

Tam usiadł na kanapie i siedział tak, sprawdzając zegarek co minutę. Boże, czemu ten czas mu się tak dłużył? Przecież to nie tak, że wstał o siódmej, żeby wszystko dokładnie zaplanować, dopilnować, obmyślić, no i w końcu zdecydować, i teraz zostało mu jeszcze tyle czasu do umówionego spotkania!

Boże, on to miał przesrane. Niestety w tym wypadku nic się nie zmieniło.

Czas, wbrew jego błagalnym prośbom, wlókł się niemiłosiernie, także po czterech minutach Marcel wrócił do przedpokoju. Ewa na szczęście zniknęła w kuchni, więc chłopak mógł spokojnie pokręcić się wzdłuż pomieszczenia, nie martwiąc się, że rodzicielka będzie mu przeszkadzać w tym pełnym cierpienia momencie. Przynajmniej przez jakieś sześć minut. Po tej chwili bowiem wyłoniła się z kuchni z talerzem kanapek, które zrobiła najpewniej sobie i Zuzi. Zamiast jednak pójść jak należało do salonu, przystanęła i popatrzyła z zastanowieniem na syna. Wymienili się spojrzeniami. Zapanowała między nimi cisza, Ewa patrzyła oceniająco, Marcelowi zaczęły pocić się dłonie… Powieka mu drgnęła, noga uderzyła kilka razy nerwowo o parkiet, jakby w oczekiwaniu aż rodzicielka sobie pójdzie, ale ona uparcie tam stała i patrzyła tylko z tym nieodgadnionym wyrazem twarzy. Marcel natomiast zaczynał się czuć coraz bardziej zdenerwowany.

– Myślisz, że wyglądam ładnie? – wypalił na wydechu, spoglądając po raz kolejny w lustro. Jego mama z wolna przytaknęła głową, w dalszym ciągu nie odwracając od niego spojrzenia. Marcel po raz kolejny wygładził swoją zieloną koszulkę. – Ale chyba nie tak, jakbym się wystroił? – dopytał, wbijając pytające spojrzenie w Ewę.

– Nie, wyglądasz ładnie i wcale nie tak, jakbyś się wystroił.

– To dobrze. – Westchnął z ulgą, przejeżdżając dłonią po gładkim policzku. Serce zaczynało mu bić mocniej w piersi. Jeszcze tylko piętnaście minut i będzie wychodził!

– A z tyłu? – zapytał, odkręcając się do rodzicielki plecami.

– Z tyłu też wszystko okej.

– Nie jestem brudny, ani nic? – zapytał na wszelki wypadek, bo Ewa miała tendencję do mówienia, że wszystko jest okej, mimo że wcale nie było!

– Nie, wszystko jest czyściusieńkie i wyprasowane…

– To dobrze – skomentował po raz kolejny.

– A kto będzie miał zaszczyt oglądać twoje tyły? – zapytała kobieta, unosząc wysoko brwi. Policzki Marcela poczerwieniały momentalnie.

– Nikt! – oparł szybciutko, mając ochotę zapaść się pod ziemię. I to bynajmniej nie z powodu słów swojej mamy, lecz myśli, która przemknęła mu przez głowę. – Co to w ogóle za insynuacje – prychnął, wyginając śmiesznie usta.

Ewa pokręciła głową.

– Więc… Z kim się będziesz spotykać? – zapytała, podchodząc bliżej. W ręku wciąż trzymała talerz z kanapkami.

– Z nikim! – odparł Marcel, chociaż widząc ten kpiący uśmiech na twarzy matki westchnął tylko głośno. – Oj no, co mnie tak dopytujesz? Zresztą nieważne, nie jest to nic, czego nie mógłbym ci powiedzieć!

– Więc skoro to takie nic i nikt, to po prostu powiedz.

– No z Kacprem! – wyrzucił w końcu z siebie, po czym spojrzał Ewie hardo w oczy. Ta zmarszczyła brwi, a po chwili przytaknęła.

– W porządku… To bawcie się dobrze…? – dodała, na co Marcel poczerwieniał jeszcze bardziej i przygryzł sobie policzek od wewnętrznej strony.

Wszystko wbrew niemu, wszystko!

– No, to ja spadam – bąknął bez entuzjazmu, po raz kolejny sprawdzając godzinę. Z uczuciem paniki uświadomił sobie, że nagle czas minął jakby szybciej i jeżeli się nie pośpieszy będzie spóźniony. – Kurna! – wyrzucił. – Muszę lecieć!

Wybiegł z pokoju. Zdezorientowaną i zamyśloną Ewą nawet się nie przejął – miał teraz ważniejsze sprawy na głowie.

Kiedy mknął dobrze znaną drogą, ręce pociły mu się z nerwów, a serce biło tak mocno, że czuł je aż w gardle. W głowie mu szumiało, a policzki paliły w ten nieprzyjemny sposób, dokładnie tak samo, jak przed jakimś ważnym egzaminem.

Tutaj bowiem było podobnie. Marcel podda testowi swoją silną wolę i zakończy tę całą maskaradę od razu, na wejściu.

Nawet nie wejdzie do mieszkania Szymona, no bo i po co miałby wchodzić, skoro jego cel był tak oczywisty? Niech się Kacper nawet nie nastawia!

Takie dokładnie myśli towarzyszyły mu do chwili aż nie stanął przed tymi konkretnymi drzwiami i nie zapukał w nie z obawą, kurcząc się w sobie. Skulił się niczym kociątko i niczym szczeniak położył uszy po sobie, kiedy czekał aż Wawrzyński mu otworzy. Na szczęście nie trwało to długo.

Kiedy Kacper stanął w drzwiach, Marcel poczuł się nagle bardzo mały i dużo bardziej nieśmiały niż przez ostatnie tygodnie. Spojrzał spod rzęs na rosłego chłopaka, zauważając, jak intensywnie niebieskie były jego oczy i jak wiele kryło się w nich blasku. Potem obrzucił wzrokiem jego sylwetkę, która prezentował się nie gorzej niż zwykle i, na szczęście, była całkowicie przykryta przez ubrania – tyle dobrze, że Kacper nie zdecydował się przywitać go w negliżu, jak to kiedyś uczynił. Wtedy bowiem zadanie Marcela mogłoby okazać się dużo trudniejsze.

– Hej. – Pomruk Kacpra był cichy i niski, ale ton jego głosu ciepły, tak jakby Wawrzyński samą modulacją głosu chciał mu przekazać, jak bardzo cieszył się, na jego widok.

– Hej. – Sam Marcel natomiast niemalże ledwo wypowiedział to krótkie słowo, przystępując z nogi na nogę.

Kacper zmarszczył brwi, słysząc zdenerwowanie w jego głosie.

– Wchodź – zaprosił, odsuwając się z progu, ale Rogacki ani drgnął. Jego usta zadrżały, a słowa uwięzły w gardle, wzrok natomiast spotkał się z coraz bardziej zniecierpliwionym spojrzeniem Kacpra. – No już, wchodź – dodał trochę bardziej stanowczo. Marcel zaplótł ręce na piersi.

– Bo wiesz… – zaczął słabym głosem, a wzrok Kacpra stężał jeszcze bardziej.

– Nie, nie wiem. I nie chcę wiedzieć. – Uśmiechnął się, po czym wyciągnął rękę po dłoń Marcela i zaciągnął go (siłą!) do mieszkania.

– Kacper! – Rogacki sapnął na niego w chwili, w której Wawrzyński już zamykał za nim drzwi. – Chciałem ci powiedzieć, że to wszystko, co się wydarzyło wczoraj… – odblokował się, wyrzucając z siebie od razu wiązankę słów.

– Nie słucham cię – przerwał mu w połowie, powodując tym samym wzrost irytacji u młodszego chłopaka. Marcel zbliżył się do Wawrzyńskiego i hardo spojrzał mu w oczy.

– Lepiej posłuchaj! – zagroził, lecz Kacper niewiele sobie z tego zrobił.

– Nie słucham cię, bo wiem, że będziesz gadał głupoty.

– Żadne głupoty! – wykłócał się Rogacki, wbijając palec w szeroką klatkę piersiową Kacpra. – To ważne – zaznaczył, odsuwając się o krok. Sam nawet nie wiedział, dlaczego podszedł do blondyna tak blisko i na dodatek go dotknął… Bo przecież to całkowicie wykluczało się z jego całym planem!

– Ważne – prychnął Kacper, mierząc go uważnym wzrokiem. Jego spojrzenie nagle stało się chłodniejsze. – Skoro to takie ważne, to mów – powiedział przeczuwając, co takiego Marcel miał mu do przekazania.

– Więc… – zaczął standardowo, jednak widząc to nieprzychylne spojrzenie od razu stracił całą pewność siebie. – Więc… – spróbował jeszcze raz, umykając wzrokiem w dół, żeby było mu łatwiej to wykrztusić.

– Tak, to już słyszałem. Będzie coś dalej, czy możemy na tym zakończyć i miło spędzić resztę popołudnia? – sarknął Wawrzyński, podchodząc o krok bliżej do chłopaka. Położył mu dłonie na ramionach, co spowodowało, że całe Marcelowe ciało skamieniało w jednej chwili, a on wbił spanikowane spojrzenie prosto w oczy Kacpra.

– Nie, bo wiesz, ja tak sobie myślałem…

– Myślenie nie jest twoją mocną stronę – wtrącił znowu Wawrzyński, przesuwając dłonie z ramion na przedramiona Rogackiego. Jego dotyk był delikatny, ale drażniący, Marcel bowiem nijak nie mógł się skupić, czując ich ciepło na sobie.

– Przestań – poprosił, chcąc w końcu wyrzucić z siebie dręczące myśli. – Po prostu to była pomyłka, okej? – W końcu mu się udało, w końcu to powiedział! Myśl, która krążyła mu po głowie odkąd się tylko obudził nareszcie ujrzała światło dzienne i stała się namacalna, a na dodatek zawisła między nimi, powodując wyraźny cień na twarzy Kacpra. Marcel natomiast spiął się cały i czekał aż Wawrzyński osunie dłonie z jego ciała.

 Kacper jednak tego nie zrobił. Dalej wędrował palcami wzdłuż jego rąk, aż w końcu zakończył tę eksplorację, splatając razem ich dłonie.

Marcelowi serce stanęło w gardle.

– Hej, nie słyszałeś, co powiedziałem? – wykrztusił. Kacper spojrzał mu prosto w oczy.

– Mówiłem ci przed chwilą, że cię nie słucham, bo będziesz gadał głupoty – odpowiedział spokojnie, ani myśląc go puścić. Marcel postanowił się wyrwać. Nie napotkał żadnego oporu, tylko tępe, zamglone spojrzenie, kiedy ich dłonie się rozłączyły.

– To nie są żarty, okej? Jak ty to sobie wyobrażasz? – warknął, gwałtownie wyrzucając dłonie do góry.

– Wyobrażam sobie to dokładnie tak, jak było do tej pory.

– Do tej pory nie byłem twoim chłopakiem!

– I co to zmienia oprócz tego, że jakoś możemy się określić?

– Jak to, co to zmienia! – prychnął, kręcąc z niedowierzaniem głową. – Wszystko się zmienia! Nie jestem gotowy na taki krok! To wszystko dzieje się za szybko! Do niedawna jedyne o czym marzyłem, to żeby przylać ci w twarz, a teraz… Teraz…

– Teraz marzysz o innych rzeczach, które mógłbyś zrobić z moją twarzą – dokończył za niego Wawrzyński, uśmiechając się półgębkiem, a Marcel zapowietrzył się i poczerwieniał, na samą insynuację tego, co jakby przeszło mu przez myśl, a teraz zostało wypowiedziane!

– Absolutnie nie! – odpowiedział bez chwili namysłu, po czym zaczął się cofać, kiedy Kacper postanowił ruszyć w jego stronę. – Kacper! – ostrzegł go, przestraszony tym, co chłopak miał w planach. – Kacper… – zaczął z paniką, kiedy ten już przy nim stanął i wyciągnął dłoń do jego brody, by chwycić ją stanowczym ruchem.

– Czemu ty jesteś taki głupi? – zapytał, patrząc mu prosto w oczy.

– Nie jestem! – odparł na wydechu, obserwując ze strachem jak chłopak się nad nim pochyla.

– Dobrze, że nadrabiam mądrością za nas dwóch… – mruknął, czym w innej sytuacji najpewniej zasłużyłby sobie na potępiające spojrzenie, ale w tym momencie Marcel był zbyt spanikowany scenariuszem, który się między nimi rozwijał.

– Nie rób tego – powiedział na tyle stanowczo, na ile tylko potrafił, odchylając się od niego, by być bliżej ściany.

– W każdym innym przypadku bym cię posłuchał, ale obawiam się, że dzisiaj zdołałeś przekroczyć wszelkie moje granice opanowania – mruknął tuż przy jego ustach. Marcel poczuł na skórze, jak dmuchnął mu w twarz i momentalnie jego ciało zareagowało. To nie było tak, żeby miał nad nim jakąkolwiek kontrolę. Ono po prostu zapłonęło w moment, dokładnie tak jak wczoraj i Marcel stracił głowę, co do wykłócania się.

Zresztą… Boże, naprawdę tego chciał, nie?

Tak czy nie?

No oczywiście, że tak.

Poddając się z głośnym jękiem, chwycił Wawrzyńskiego za obydwa policzki i z nieznaną mu agresją wpił się w jego wargi, które od razu uchyliły się, pozwalając mu całkowicie się zdominować, z czego Marcel, nawet nie zamierzał zaprzeczać, skorzystał chętnie, bo ten upór starszego chłopaka tak strasznie go rozzłościł! I jeszcze te insynuacje, że niby był głupi?! Też coś, to że nie widział tego na razie i chciał się wycofać, to niby była głupota? Chyba raczej zdrowy rozsądek. Wawrzyński mylił pojęcia, a na dodatek cofnął się o krok, kiedy to Marcel naparł na niego całym ciałem, chwytając go mocno za włosy, żeby nakierować sobie dogodnie jego głowę. Chłopak był wyższy, więc żeby Marcel mógł swobodnie do niego sięgnąć, musiał troszeczkę nim powyginać tak, jak mu było wygodnie.

Boże, jak go ten palant zdenerwował!

A jakie miał miękkie, ciepłe usta! Takie uległe, pozwalające mu na wszystko, uchylające się, gdy tylko język Marcela przesuwał się wzdłuż jego dolnej wargi i zapraszające go do środka.

Dłonie Kacpra za to nie wykazywały już takiej bierności. Powoli, jakby nieśmiało, wylądowały na bokach Marcela, ale szybko opadły, kiedy Rogacki warknął ostrzegawczo i mocniej pociągnął chłopaka za włosy.

To on tutaj przejmował kontrolę.

A Kacper bez najmniejszego oporu mu ją oddawał.

Czy nie był uroczy? Ten wysoki, pięknie umięśniony, inteligentny blondyn, który mógłby go zgnieść butem, całkowicie się wycofał pozwalając Marcelowi zdominować się bez słówka skargi.

Swoją drogą Rogacki sam nie wiedział, skąd wzięła się u niego ta potrzeba, ale kiedy tylko już w nim zagościła, nie potrafił jej opanować. Chciałby tak wiele!

Popchnął chłopaka na ich ulubioną kanapę, tak że ten klapnął na niej oszołomiony, a samemu stanął nad nim z wzburzoną miną i nierównym oddechem, zastanawiając się, co tu dalej począć. O ile faktycznie nie był głupi, to plan „zakończyć związek i wyjść” nie wyglądał ani trochę jak to. Tyle że plan w trakcie tej krótkiej chwili zmienił się o sto osiemdziesiąt stopni.

– Nie możesz mnie tak ignorować! – sapnął, wlepiając spojrzenie prosto w lekko zaczerwienioną twarz Kacpra, który chyba dalej nie doszedł do siebie.

– Absolutnie muszę, skoro ma się to kończyć w taki sposób – odparł szybciej, niż zdążyłby chociażby pomyśleć. Marcel prychnął pod nosem, po czym splótł dłonie na piersi i spojrzał w okno. Potem czując jak jego nieśmiałość powoli do niego wraca przygryzł wargę, następnie przystanął z nogi na nogę, aż w końcu z całkowicie skruszonym wyrazem twarzy znowu zajrzał w oczy chłopaka.

– Naprawdę tego chcesz? – zapytał cicho, podchodząc o krok bliżej Kacpra, który wyciągnął do niego rękę, by chwycić go za dłoń.

– Naprawdę muszę ci to powtórzyć jeszcze raz? Czy wczoraj nie było zbyt oczywiste…? – sarknął, po czym znowu się podniósł i zamknął chłopaka w swoich ramionach. Marcel oparł czoło w zagłębieniu jego szyi, mając wrażenie, że ich ciała są dla siebie stworzone.

– Nie wiem, czy zdajesz sobie sprawę z tego, że jestem emocjonalną amebą… – bąknął, podnosząc głowę, by móc spojrzeć jeszcze raz w twarz Kacpra.

Ten uśmiechnął się kącikami ust.

– Jak na jednokomórkowca, radzisz sobie całkiem, całkiem. – Pocałował go w policzek.

– A jak na przedstawiciela Homo sa…

– Jak na przedstawiciela homo też całkiem nieźle – znowu mu przerwał, przyciskając wargi tym razem do jego brody.

– Jestem bardzo początkujący – zaznaczył, wyciągając dłonie i kładąc je pośrodku klatki piersiowej chłopaka. – I naprawdę nie wiem. To wszystko dzieje się tak szybko, prawda? Ja nie jestem…

– Mówiłem ci już kiedyś, że nie wymagam niczego więcej, niż to, co jest. Jakkolwiek byś nie chciał albo może cokolwiek byś chciał, tak będzie w porządku. Jeżeli chcesz poczekać, mogę czekać. Mogę czekać bardzo, bardzo długo – powiedział, patrząc mu w oczy.

Serce Marcela zatrzepotało z emocji, a od środka rozgrzało go niewiarygodne ciepło.

– Ale nie mów mi, że to co było… Co jest, to błąd. Dla mnie to nie jest zabawa – mruknął, wplątując palce w jego włosy. W jego ruchach nie było żadnej gwałtowności, w przeciwieństwie do tego, co przed chwilą czynił Marcel.

– Dla mnie też nie. Jest przeciwnie i po prostu nie wiem, czy jestem w stanie to udźwignąć – mruknął, ale teraz, kiedy tak stał w objęciach Kacpra, ani myślał się wyrywać czy wychodzić. Boże, on faktycznie był głupi skoro cały ranek i przedpołudnie myślał tylko o tym, żeby jak najszybciej odciąć się od Wawrzyńskiego, a kiedy był z nim… Nawet nie chciał się od niego odkleić, ciesząc się z jego delikatnego dotyku, brzmienia głosu, ciepłoty ciała…

– Spokojnie. Powiedzmy, że od dźwigania jestem ja. – Uśmiechnął się półgębkiem. Marcel również się do niego uśmiechnął, ale serce wciąż biło mu jak oszalałe.

Bo co jeżeli codziennie będzie musiał się mierzyć z tego typu sprzecznymi myślami, co jeżeli stąd wyjdzie, a wątpliwości do niego powrócą zaraz po przekroczeniu progu? Czy naprawdę będzie w stanie to wszystko wytrzymać? Z dnia na dzień walczyć z przeciwstawnymi uczuciami?

Bo teraz kiedy Kacper był obok nie odciągnięto by go od niego nawet dźwigiem, ale kiedy go nie będzie…

– Przestań się tak gorączkowo zastanawiać. Ile razy mam mówić, że zdecydowanie ci to nie służy? – dodał, wywracając oczami. Rogacki zrobił tak samo, a potem uderzył symbolicznie Kacpra w sam środek klatki piersiowej. – Mam się za to obrazić? – zapytał, uśmiechając się szeroko.

– To ja się obrażam za te ciągłe docinki – sprostował Rogacki.

– Nie, to ja się obrażam za szajs, który chciałeś przed chwilą odwalić – przebił go Wawrzyński, odsuwając się o krok.

Marcel natychmiastowo przylepił się do niego z powrotem.

– Nie, to ja się obrażam, że w ogóle przyszło ci do głowy się na mnie obrazić… Przecież mówiłem wczoraj, żebyś tego nie robił, bo mnie to dezorientuje – fuknął, przyciskając dłonie szczelnie do pleców chłopaka. Przesunął nimi nieznacznie, ciesząc się z faktury miękkiej bawełny pod palcami i z zarysu umięśnionego ciała.

– Aha, za to to, co mówiłem ci ja może zostać zignorowane? – zapytał, a Marcelowe policzki zalśniły czerwienią.

– Nie zignorowałem ich – sprostował znowu. Może nawet wziął je zbyt poważnie…

Chociaż może przyjął te słowa po prostu takimi, jakimi były.

Kacper go kochał. I chociaż była to myśl tak dziwna, że aż abstrakcyjna, Marcel nie chciał, żeby chłopak się na nim zawiódł. Sam również nie chciał zostać zawiedzionym… A szybsze skończenie tego wszystkiego pozwoliłoby na zmniejszenie cierpienia.

– Zresztą, jeżeli naprawdę myślisz, że po tym wszystkim pozwoliłbym ci się wycofać, to bardzo się mylisz.

– No tak, a co z tym „nie zrobię niczego wbrew tobie” – zakpił, a w jego oczach w końcu pojawiły się radosne iskierki, na których widok Kacper uśmiechnął się w najpiękniejszy sposób. Marcel również się uśmiechnął i znowu wychylił się po pocałunek, a kiedy go dostał, wzdłuż pleców przeszły mu gorące dreszcze.

– Sam nie wiesz, czego chcesz – powiedział mu w usta Wawrzyński, a dłońmi zaczął leniwie wędrować wzdłuż jego boków, przyprawiając Marcela o kolejną dawkę przyjemnych ciarek.

– Może trochę – przytaknął, a jego mina posmutniała, bo Kacper trafił w czuły punkt. On faktycznie wciąż nie wiedział, czego chciał od życia, od siebie, od swojego chłopaka… – Beznadzieja – skomentował, tracąc nastrój. Chciał się nawet odsunąć, ale Kacper mu to uniemożliwił, zaciskając dłonie na jego nadgarstkach.

– To nic złego – zapewnił go, ale nie przekonało to za bardzo Rogackiego. Dopiero dalsze słowa podbudowały go odrobinę na duchu. – Mamy jeszcze mnóstwo czasu, żeby wszystkiego się dowiedzieć – Tak właśnie brzmiały, a na ich zwieńczenie Kacper pocałował go w usta.

Znowu zrobił to po swojemu, stanowczo i pewnie, ale przy tym delikatnie, powodując narastające sensacje w żołądku Marcela, który starał się odwzajemnić czułość z jaką obchodził się z nim chłopak. Te powolne ruchy pozwoliły Rogackiemu w pełni skoncentrować się na wszystkich bodźcach. Na zapachu, który bił od białej bluzy Kacpra. Na intensywności światła, które przebijało się przez jego przymknięte powieki. Na gładkości warg i języka, który tak sprawnie wdzierał się do jego ust. Na cichym westchnięciu, które wyrwało się Kacprowi, kiedy Marcel przygryzł zadziornie jego dolną wargę, by wypuścić ją po kilku sekundach słodkiej tortury…

Tempo przyspieszyło.

Ich języki starły się ze sobą w walce o dominację, której Kacper tym razem nie chciał Marcelowi oddać bez walki. Oddechy stawały się płytsze, serca biły szybciej, a dłonie bardziej chaotycznie badały niepoznane jeszcze rejony. W pewnym momencie nawet, wyraźnie tracąc charakterystyczne dla siebie opanowanie, Kacper opadł z powrotem na kanapę, wciągając Marcela na kolana. Teraz to Rogacki górował nad chłopakiem, co dawało mu niejaką satysfakcję, przynajmniej do czasu, w której dłonie Kacpra nie wylądowały na jego udach. Wtedy Rogacki stracił zdolność myślenia, skupiając się tylko na tym oszałamiającym uczuciu, którego nigdy dotąd nie doświadczył.

Nawet nie wiedział, że jego uda mogą być takie wrażliwe, kiedy duże, silne dłonie gładziły je niespiesznie, wodząc po nich paznokciami. I to wszystko jeszcze przez ubrania! A jakby było gdyby tych ubrań nie mieli?

Marcel westchnął głośno, kiedy dłoń Kacpra powędrowała jeszcze wyżej i zatrzymała się po wewnętrznej stronie jego nogi, tuż poniżej najbardziej strategicznego miejsca na ciele Rogackiego. Żeby tego było mało, jakby wbrew pośpiechowi towarzyszącemu pocałunkom, powoli zaczęła uciskać wrażliwe miejsce, sprawiając, że całe ciało Marcela nakręcało się jeszcze bardziej.

To było chyba jeszcze lepsze niż wczoraj! Ich usta odnajdywały wspólny rytm, ruchy nie były już tak nieśmiałe, dłonie pozwalały sobie na więcej… A Marcel już nie panikował dokąd to zmierza, nie panikował, że zrobi coś źle, nie panikował, że był to ich pierwszy tak intymny moment, tylko przyjmował wszystko co dawał mu Kacper z ekscytacją i wyczekiwaniem.

Sam również stał się odważniejszy. Pozwolił sobie zawędrować dłońmi na skraj Kacprowej bluzy, pod którą, bez myślenia i bez chwili wahania, wsunął dłonie. Jego palce zetknęły się z gorącą skórą brzucha i chwilę potem zaczęły badać jej strukturę. Twardość mięśni i miękkość krótkich włosków tak bardzo mu się spodobały, że miał ochotę już nigdy nie odklejać od nich dłoni, a jednak wędrował nimi po całym torsie Kacpra bez ustanku.

W pewnym momencie bluza ograniczyła mu dostęp do upragnionych rejonów, więc Marcel pociągnął za nią gwałtownie. Podsunął ją mocno do góry. Oderwał się nawet od gorących warg swojego chłopaka, by obrzucić spojrzeniem jego obnażone ciało. A przynajmniej ten mały kawałek, na którym trzymał ręce. Kontrast między nimi był ogromny. Blada, niemalże mleczna skóra blondyna, wybijała się przy znacznie ciemniejszych, oliwkowych dłoniach Marcela i nawet to powodowało, że ten był coraz bardziej nakręcony.

Kacper również był, kiedy patrzył, jak śmiało Rogacki sobie z nim poczyna. Odchylił się od oparcia kanapy, by ułatwić Marcelowi pozbycia się z niego góry ubrania. I kiedy Rogacki bez zastanowienia zaczął badać opuszkami jego nagą klatkę piersiową westchnął z przyjemności.

 – Wiesz, że przez ciebie będę miał kompleksy? – Marcel oczywiście nie byłby sobą, gdyby nie zaczął paplać. – Chyba będę musiał zacząć chodzić na siłownię – stwierdził, oglądając z zachwytem idealnie wyrzeźbione ciało.

Kacper wywrócił na to oczami.

– Znając ciebie to nie wytrzymałbyś tam dłużej niż pięć minut, a potem na pocieszenie zjadłbyś paczkę ciastek – odpowiedział, przesuwając dłonie z ud młodszego chłopaka na jego tyły. Marcel wyprostował się zaalarmowany.

– Czy mógłbyś zabrać dłonie z moich pośladków? – zapytał, opierając ręce na ramionach Kacpra. – To bardzo dziewicze tereny – dodał poważnie, rumieniąc się po koniuszki uszu, kiedy Kacper wyszczerzył się po swojemu w najgorszym z możliwych wydań tego uśmiechu.

– Bardzo mnie to cieszy – mruknął, uciskając te „dziewicze tereny”, przez co całe ciało Marcela niemalże skamieniało.

A mówiąc całe, naprawdę miał na myśli całe.

– Przesadzasz – ostrzegł go Rogacki, zaciskając mocno palce na ramionach Kacpra i tak samo mocno zagryzając wargi.

Wawrzyński westchnął ciężko, ale przesunął te wstrętne paluchy na biodra Marcela… Co wcale nie było znowu takie lepsze, a na pewno nie mniej podniecające!

– Kacper – upomniał go po raz kolejny, czując, że zaczyna mu brakować oddechu.

– Marcel – mruknął nisko, wyraźnie sobie z niego kpiąc! Potem nachylił się nad nim i ponownie pocałował już i tak mocno wymiętoszone wargi.

Rogacki sapnął cichutko. Poddał się. Wpuścił język Kacpra do swoich ust i mimo że chłopak całował go leniwie i bez wcześniejszej namiętności, stan, w którym znajdował się Rogacki, nie pozwalał mu tego przyjąć ze spokojem.

Jego ciało zaczęło drżeć od pocałunków, a w podbrzuszu pojawiały się spontaniczne dreszcze za każdym razem, kiedy Kacper chociaż minimalnie zmienił tempo lub zacisnął palce na Marcelowych biodrach. Całkiem nieświadomie w pewnych momentach te biodra chciały się wyrwać, ale Kacper przytrzymywał je w silnym uścisku i zatrzymywał na miejscu. Całkiem nieświadomie też dłonie Marcela zawędrowały na szyję chłopaka i zaczęły sunąć po niej paznokciami, przyczyniając się do tego, że i przez ciało Kacpra zaczynały przepływać niekontrolowane dreszcze.

Potem pojawiły się ciche westchnienia, które umykały bez świadomości z ich ust, a potem… Marcel już wcale nie chciał, żeby dłonie Wawrzyńskiego spoczywały tak bezczynnie na jego biodrach. Marzył o tym, by wzięły przykład z jego własnych i rozpoczęły mozolną lub też całkiem energiczną, obojętnie, wędrówkę po jego ciele, by ugasiły jakoś żar, który nie pozwalał mu zdrowo myśleć.

– Marcel. – Tym razem to Kacper przerwał ten pełen oczekiwania moment. Znowu się odsunęli, patrząc na swoje potargane włosy i nabrzmiałe wargi.

– Musimy przestać – skończył za niego chłopak, chociaż było to ostatnie, czego w tym momencie chciało jego ciało. Nie, ono chciało więcej i więcej, a Marcel nie miał w sobie tyle silnej woli, żeby mu się sprzeciwić, dlatego wbrew słowom pochylił się i zaczął całować linię szczęki Kacpra, który odetchnął drżąco, czując na swojej skórze wilgoć i delikatne muśnięcia.

– Tak.

– Chcesz przestawać? – zapytał go Marcel, schodząc pocałunkami niżej.

– Nie. – Kolejna krótka odpowiedź, która tym razem dużo bardziej spodobała się Rogackiemu.

– Więc nie przestawajmy… – szepnął, zasysając skórę na szyi Kacpra. Miał w planach zrobić mu dorodną malinkę!

– Ale chodzi o to… – Głos Kacpra był słabszy niż zazwyczaj. – Że Szymon zaraz wróci – powiedział, chwytając twarz Marcela w dłonie.

Nie trzeba było tego Rogackiemu powtarzać dwa razy.

– Kacper! – wykrztusił głosem pełnym wyrzutów. – A jakby przyszedł wcześniej?! – gorączkował się, odpychając od siebie ręce chłopaka i zsuwając się z jego kolan.

– Nie przyszedłby. Miał mi napisać SMS-a jak będzie wracał, a napisał go jakieś pięć minut temu, więc…

– Boże, jesteś najgorszy! – wyrzucił z siebie Marcel. – I kiedy niby miałeś czas to zobaczyć, co?! – zapytał z wyrzutem, a Kacper roześmiał się widząc to niezrozumiałe wzburzenie. Również wstał, chcąc podejść do swojego chłopaka.

– Nie zbliżaj się! – ostrzegł go Marcel, wyciągając rękę, która niby miała go zatrzymać, ale w rzeczywistości została jedynie schwytana i wycałowana, przez co cała Marcelowa twarz oblała się soczystym rumieńcem, a erekcja drgnęła wyraźnie. – W ogóle mnie nie słuchasz! – jęknął panicznie, chcąc wyswobodzić rękę ze stanowczego uścisku. Musiał jakoś się opanować!

Czemu jego ciało tak szalało, myśli szalały, a członek nabrzmiał niechlubnie w spodniach, podczas gdy Kacper miał wszystko jakby pod kontrolą?! A może nie miał?

Ciężko było to wywnioskować po zachowaniu Wawrzyńskiego i jego spodniach, przez które Marcel nie mógł zobaczyć w jakim był stanie. Szkoda, że po nim ten stan było widać pierwszorzędnie!

– Chodźmy do mojego pokoju… – pomruk Kacpra był cichy i zachęcający, ale Marcel ani myślał zamykać się z Wawrzyńskim, tym zwyrodnialcem, kusicielem przeklętym, w tak małym pomieszczeniu, zwłaszcza w stanie, w którym się teraz znajdował i ze świadomością, że jego kuzyn lada moment może wrócić do mieszkania.

– Nie, nie pójdziemy do twojego pokoju! – zaprotestował, w końcu wyswobadzając dłoń. – Ja idę… Do łazienki!

– Mogę iść do łazienki z tobą. – Uroczy uśmiech, który wykwitł na twarzy Kacpra, spowodował jeszcze większe podniesienie pulsu u Marcela.

– Nie, dzięki – fuknął na niego, wycofując się w głąb korytarza w akompaniamencie rozbawionego śmiechu.

Niech się śmieje, burak jeden! Marcel mu jeszcze pokaże! Niech tylko poczeka…!

A co do tego czekania, to faktycznie Kacper trochę sobie na Marcela poczekał, bo niełatwo było dojść chłopakowi do stanu względnego opanowania, zwłaszcza kiedy jego ciało wciąż miało w pamięci niedawne pieszczoty.

– I jak, problem zażegnany? – Wawrzyński uśmiechnął się do niego szeroko, gdy tylko Marcel wrócił z powrotem do salonu.

– Dobrze, że zgodziłem się być twoim chłopakiem tylko na dzisiaj, bo inaczej bym tego nie wytrzymał – odpowiedział z innej beczki, wywracając oczami.

Kacper zmarszczył śmiesznie brwi.

– No to skoro tylko na dzisiaj, to nawet nie ma takiej opcji żebym ci odpuścił tę sypialnię – powiedział, podnosząc się z kanapy. Marcel wbił w niego przestraszone spojrzenie, bo tak jakby przed chwilą pozbył się swojego problemu nie po to, by sekundę potem ten problem powrócił, ale oczywiście Wawrzyński musiał mieć wyjebane na jego potrzeby i starania!

– Śnisz – prychnął, cofając się krok za krokiem. Nie chciał dopuścić, by Kacper się do niego zbliżył.

– Tak myślisz? – mruknął unosząc brew. Jego kroki były stanowcze i pewne, podczas gdy dreptanie Marcela w tył, sprawiało, że wyglądał jak mysz zapędzona pod ścianę. A dokładniej pod drzwi. – Bo jak na moje oko, to jesteśmy już całkiem blisko… – dodał, sięgając do klamki od swojej sypialni, która znajdowała się na końcu korytarza. Zbliżył się przy tym do Marcela, bo nie miał innej drogi, roztaczając wokół zapach swoich perfum i przyprawiając młodszego chłopaka o gęsią skórkę.

– Kacper, to nie jest zabawne.

– Nie idziemy tam przecież po to, by było zabawnie… – Cichy głos Wawrzyńskiego, rozbrzmiał tuż przy jego uchu, powodując małe spięcie Marcelowego ciała.

I tak właśnie wszystkie te starania zaraz szlag trafi…!

– No chyba, że jednak przemyślisz ten okres trwania naszego związku i nie będziemy musieli się tak śpieszyć. – Przeklęty Wawrzyński! Marcel zacisnął mocno powieki, nie chcąc patrzeć na tego dupka, który zaledwie słowami doprowadzał go do stanu całkowitej destrukcji. Nie mówiąc już nic o tym pocałunku, którym zaraz obdarzył Marcelowe wargi, przyprawiając go o natychmiastowy zawał serca.

Chociaż jeżeli pocałunek Kacpra, doprowadził go do zawału, to dźwięk otwieranego zamka chyba całkowicie już powinien go zabić… Na szczęście nie zabił, lecz spowodował natychmiastowe otrzeźwienie umysłu.

– Idziemy do kina – zażądał Marcel szeptem, odpychając od siebie agresora. Dłońmi wygładził pomiętą koszulkę, a potem przeczesał zmierzwione włosy. Kacper uśmiechnął się półgębkiem, kiwając głową.

– Chcesz zabrać mnie na randkę? – zapytał, dając Marcelowi trochę więcej przestrzeni. Szymon natomiast właśnie zamknął za sobą drzwi wejściowe.

– To bezpieczniejsza opcja… – wytłumaczył Rogacki.

Kacper wywrócił oczami.

– Nie wiem dla kogo. Ja mam tam wszystko pod kontrolą. – Wyszczerzył się, wycofując się z powrotem do salonu. Marcel poczłapał za nim, psiocząc w myślach na tego drania, który „miał wszystko pod kontrolą”. Szkoda tylko, że Marcel nie miał! Jak zawsze.

W końcu wyłonili się z korytarza i natknęli się na Szymona, który właśnie odstawiał zakupy na blat w kuchni. Jego spojrzenie, które na nich spoczęło, nie wydawało się nawet w połowie tak chłodne, jak Rogacki to zapamiętał, ale i tak poczuł się onieśmielony obecnością mężczyzny.

– Co wy tacy ubrani? – Przywitał się z nimi pięknie, przyczyniając się tym samym do oblania się Marcelowych policzków soczystą czerwienią.

– Mnie tam nie pytaj. – Wzruszył ramionami Kacper, na co Marcel odnotował sobie w myślach, że powinien dostać po głowie. – Ale idziemy do kina.

– Na co?

– To jest dobre pytanie – mruknął Kacper, przyciągając Marcela do swojego boku. Jeżeli chciał mu dodać otuchy to nie szło mu zbyt dobrze, psia kostka! Zresztą czemu Szymon o wszystkim wiedział?! Może Marcel wcale sobie tak nie życzył?! Ale czy o nim ktoś pomyślał? Oczywiście, że nie!

– W każdym razie spadamy – oznajmił Kacper, posyłając kuzynowi wymowne spojrzenie. Ten jedynie pokiwał głową, uśmiechając się pod nosem. I, psia mać, było coś w tym uśmiechu bardzo Kacprowego.

Znalazła się cudowna rodzinka, jaki Kacper, taki kuzyn! Albo na odwrót.

Pięć minut później stali już pod wieżowcem, a Marcel mierzył Wawrzyńskiego nieprzychylnym spojrzeniem.

– No co? – Wywrócił oczami.

– Nic – odparł Marcel, zaczynając iść w stronę kina. Wawrzyński dołączył do niego i przez kilka minut szli w ciszy. Co więcej cisza ta wprawiała Rogackiego w stan narastającego rozdrażnienia. Czy Kacper naprawdę nawet się go nie spyta, o co mu chodziło?!

Nie spytał, a Marcel w pewnym momencie prychnął pod nosem, po czym wyrzucił ręce w powietrze i rzucił:

– Naprawdę musisz mówić wszystko swojemu kuzynowi o nas? – Spojrzał hardo w oczy swojego chłopaka, który zmarszczył brwi.

– Nie wiem, czy wiesz, ale raczej nie jestem zbyt rozgadany i nie rozpowiadam wszystkiego na prawo i lewo…

– Nie? – naskoczył Rogacki. – Więc może chcesz mi powiedzieć, że oprócz Szymona nikt nie wie? – warknął, zaplatając ręce na piersi. Kacper zmieszał się odrobinę.

– No… Jest jeszcze Marcin – odparł z wolna blondyn, a Marcel skinął głową. Wiedział, że był jeszcze Marcin, toż to niejako przez niego wszystko potoczyło się tak, a nie inaczej! – A jak Marcin wie, to najpewniej wie też i Łukasz… – kontynuował Wawrzyński, przyczyniając się do narastającego zasępienia Rogackiego.

– No proszę. Nawet nie muszę wychodzić z szafy – parsknął, zatrzymując się w pół drogi. Potem zmarszczył brwi i wbił w pierś Wawrzyńskiego palec. – Piotrek też wie, nawet nie zaprzeczaj. – Nie zaprzeczył. – Ach, no i jest jeszcze Antek!

– Antek? – powtórzył zdziwiony.

– Tak, Antek! Wtedy na imprezie mi powiedział, że widać gołym okiem, że na mnie lecisz.

– Wybacz, że jest to takie oczywiste – powiedział, odciągając ten karcący go palec od swojej piersi. Miał szczęście, że chociaż jakoś gładko wybrnął z tej odpowiedzi i udobruchał trochę Marcela. – Agnieszka za to mimo wyraźnych podpowiedzi nie była w stanie na to wpaść – dodał, uśmiechając się półgębkiem. Marcel uśmiechnął się szeroko, zapominając na chwilę, że przecież był urażony.

– Tyle dobrze – skomentował, wznawiając ich wędrówkę. Spojrzał roziskrzonym spojrzeniem na profil swojego chłopaka, przyglądając się mocno zarysowanej szczęce i opadającym na tył głowy blond włosom. Kacper był dla niego idealny – tak sobie pomyślał – a na jego ustach pojawił się niemożliwy do opanowania uśmiech. Jak mógł jeszcze kilka godzin temu myśleć, że jest inaczej? Przecież nawet jak go wkurzał, to wciąż patrzył na niego tym topiącym serce spojrzeniem, od którego niejednemu by nogi zmiękły.

– Jestem skłonny przedłużyć naszą jednodniową umowę – rzucił od czapy, po raz kolejny przerywając chwilę milczenia.

– Gdyby tak nie było, naprawdę nie pozwoliłbym ci nie odwiedzić mojej sypialni… – odpowiedział mu, ignorując całkiem ostentacyjne prychnięcie i wywracanie oczami.

– A co z tym… Jak ty to powiedziałeś? „Mogę czekać bardzo, bardzo długo…?” – Tym razem to Kacper parsknął rozbawiony.

– A co z tym twoim „nie przestawajmy”? – Twarz Marcela od razu pokryła się czerwienią.

– Nie przypominam sobie, żebym mówił coś takiego… – odrzekł, odwracając głowę w drugą stronę. Spojrzał na grupkę znajomych idących po przeciwnej stronie ulicy, śmiejących się głośno i wyraźnie zadowolonych z życia. Kiedyś może by im pozazdrościł, ale teraz…

Teraz był nie mniej szczęśliwy. A może nawet był szczęśliwy bardziej.

– Nie martw się, niedługo ci przypomnę – obiecał Kacper, wykrzywiając usta w ten charakterystyczny sposób i przyciągnął go do swojego ramienia bez skrępowania.

Marcel od razu na niego fuknął i odsunął się na stosowną odległość.

– Żartowałem z tym wychodzeniem z szafy… Nawet jak na mnie to zdecydowanie za wcześnie! – syknął, wyłapując z paniką, że grupka nastolatków spojrzała na nich ciekawsko.

– I tak przyszło ci to naturalnie… – Westchnął Kacper, nawiązując do swoich własnych niezbyt udanych początków.

– To prawda. – Zamyślił się, po czym spojrzał na blondyna. Miał ochotę się do niego przysunąć, ale opanował tę pokusę. – Ominął cię srogi wpierdol, no ale już trudno, jakoś to przełknę. – Uśmiechnął się głupkowato, a Kacper spojrzał na niego uważniej.

– Należałby mi się.

– Spokojnie, do wszystkiego jeszcze dojdziemy – sarknął, kopiąc leżący na drodze kamyk.

Słońce świeciło im w plecy, chociaż nie było już tak cieplutko. Marcel pożałował, że wystroił się w cienką koszulkę, zamiast wziąć przykład z Wawrzyńskiego i ubrać się w bluzę.

Pięć minut później byli już pod kinem.

– Ej, nic nie grają – oznajmił Marcel z niedowierzaniem. – Ale niefart!

– Nie spodziewałem się niczego innego.

– No to są chyba jakieś żarty.

– Spoko, pierwsza randka jest przereklamowana… – zakpił Kacper wyraźnie się z niego podśmiewując.

– Pierwsza?

– Cóż, pierwsza oficjalna, to na pewno – rzucił Wawrzyński, stresując przy tym odrobinę Marcela, bo ten nagle poczuł dziwną presję odnośnie tego spotkania.

– Super. Nawet kino jest przeciwko mnie… – bąknął, a jego entuzjazm opadł znacznie. Kacper położył mu rękę na ramieniu, oczy mu lśniły.

– Wiesz to nawet lepiej. Naprawdę myślisz, że mógłbym się skupić na filmie, mając ciebie obok?

– Wcześniej jakoś ci się udawało. – Kacper roześmiał się.

– Nie udawało mi się ani trochę – przyznał, a jego twarz rozświetlił szczery uśmiech. Marcel odwzajemnił mu się tym samym.

– Więc… jaki jest nasz kolejny cel? – zapytał z wolna, rozglądając się wokół. Ich miasto było spokojne, gdzieniegdzie tylko przemykali ludzie, nie zwracając na nich większej uwagi.

– Nie wiem, może tamten budynek? – zaproponował Kacper.

– Tamten budynek? – Marcel zmarszczył brwi. – A co tam jest?

– A musi coś być…? – mruknął, zaczynając iść w obraną sobie stronę. Marcel szedł z nim krok w krok, uśmiechając się w duchu.

Faktycznie, cel nie był ważny za to droga… Droga była tym, co przejdą wspólnie. 



Aktualizacja: 09.11.2020 | 08.02.2021
***
Hej Wam!
Wróciłam do Was szybciej, niżbyśmy się wszyscy mogli spodziewać, co? Cóż, tak jak ostatnio napisałam o tym bonusie do Marcela to mnie nagle tak natchnęło... Że wczoraj w nocy i przez cały dzisiejszy dzień skrobałam ten oto bonusik. Już od dawna chodziło mi po głowie, żeby opisać pierwszy dzień związku Marcela i Kacpra, ale w końcu naprawdę miałam ochotę wrócić do chłopaków. Chociaż może to też to, że Jerzy nie idzie mi jakoś szczególnie, więc lekka zmiana klimatu jest wskazana.
Więc jak Wam się podobał taki powrót? Dałam radę wczuć się w chłopaków po takiej dość długiej przerwie? Osobiście mogłabym powiedzieć, że narracja Marcelem przychodzi mi jednak łatwiej, no ale przerwy prawie nigdy nie sprzyjają pisaniu, więc... 
Dajcie znać, jeżeli chcielibyście więcej takich dodatków.
Trzymajcie się i do napisania.