Rozdział 9. Dręczące myśli
Gdy wyszedł z samochodu Łukasza, na ustach Jurka pojawił się uśmieszek – taki, który zazwyczaj nie wróżył niczego dobrego i taki, który jeszcze do niedawna niemalże nieustannie widniał na jego twarzy. Raczej jej nie ozdabiał, tylko sprawiał, że mężczyzna wyglądał nieprzyjemnie, jakby się wywyższał.
Czy miał do tego powód?
Może nie miał, ale samopoczucie mu się poprawiło. Poczuł się podbudowany po tym całym spotkaniu, które, tak przynajmniej podejrzewał, miało przynajmniej w małym stopniu zmieszać go z błotem. Tak się nie stało. Adam był robakiem, którego gotów był zgnieść pod butem. Elliot… Elliot trochę odbudował jego wiarę w ludzi… Takich ludzi i jako jedyny miał do niego neutralny stosunek, Jerzy więc niechętnie postanowił odwdzięczyć się tym samym. Marcin natomiast wbrew temu, co nie tak dawno o nim myślał, wcale nie promieniał. Był chłodny i cichy. Obserwował. I miał pretensje.
Był samotny. Tyle przynajmniej Jerzy wywnioskował z tego „ty jesteś tu, a ja jestem tam”.
Jakby nie było, Jurek się z tego cieszył. Słowiński działał na niego alergicznie, a poza tym był po prostu zbyt idealny. Jeżeli życie da mu w końcu po dupie, to dobrze, wreszcie nastanie jakaś sprawiedliwość.
Wzdychając, Jerzy odpalił swojego Seata Leona. Z namaszczeniem przesunął palcami po kierownicy i oparł się wygodnie na siedzeniu. Silnik zamruczał cicho i mężczyzna ze smutkiem pomyślał, że już niedługo będzie się musiał z Leonem pożegnać. Przywiązywał się do swoich rzeczy i dbał o nie dużo bardziej niż statystyczny człowiek, ale teraz potrzebował czegoś szybszego.
Myśl o nadchodzących wyścigach spowodowała, że przez jego ciało przeszły dreszcze ekscytacji. Jurek przypomniał sobie ten pęd, świst w uszach, piasek pod kołami i błysk ognia. Tam naprawdę było jak w innym świecie, a on chciał do tego świata wrócić; nawet i teraz, żeby znów poczuć adrenalinę, buzowanie krwi w żyłach i ucisk w żołądku od tej prędkości.
Pod kamienicą był kilkanaście minut później, ale do mieszkania wszedł tylko po to, żeby zjeść obiad i napić się herbaty. W końcu dzisiaj miał zamiar porozglądać się za samochodem dla siebie, a jutro, jeżeli będzie miał szczęście, może i jakieś kupi?
Jego plany jednak sczezły na niczym, gdy cztery godziny później wracał do domu. Był w czterech salonach. Widział nawet wymarzone Maserati… z nim jednak był problem taki, że nie był gotowy wydać pół bańki nawet za taki samochód. Musiał być rozsądny, do cholery! Nie był gówniarzem, który kupuje samochód za hajs tatusia. Musiał się potem jeszcze utrzymać i żyć na w miarę godnym poziomie…
Jeżeli zaś chodziło o inne marki, które trafiały w jego gusta i nie były tak niebotycznie drogie… Coś mu w nich nie grało. W końcu różne czynniki składały się na wymarzony samochód, zwłaszcza jeżeli miał wydać na niego sporą część oszczędności! Zresztą miał jeszcze trochę czasu, to nie tak że musiał mieć nowy samochód na teraz. Tylko że każdy dzień zwłoki działał na jego niekorzyść i lepiej by było, gdyby w najbliższych dniach już miał czym pojeździć, popróbować. Wycisnąć z nowego auta tyle, ile tylko mógł…
To na razie jednak pozostawało jedynie w strefie marzeń.
Jurek za to nie miał w zwyczaju skupiać się na marzeniach, toteż jeszcze przez jakiś czas zajmował się domem, a potem coraz częściej zerkał na telefon. Niby musiał porozmawiać z ojcem. Szkoda tylko, że aktualnie byli w stanie wojny i wychodziło na to, że po raz kolejny będzie musiał wywiesić białą flagę. Było tak zresztą za każdym razem – Jerzy nawet podejrzewał, że gdyby się nie łamał i nie wyciągał ręki na zgodę pierwszy, ojciec pewnie już dawno urwałby z nim kontakt. Kiedyś jednak sytuacja była inna. Pracowali w tej samej firmie, w tym samym biurze… jakoś musieli się dogadywać, znosić się nawzajem, a teraz? Jerzy nie miał zielonego pojęcia jaką pozycję w tym śmiesznym układzie z Nakoniecznym zajmuje Stanisław. Pewne było tylko tyle, że samemu się wycwanił i nie pojawił się tam ani razu. Pewnie nawet dla nich nie pracował, zresztą…
Co go to obchodziło.
Ojciec ostatnio zbyt mocno nadszarpnął jego zaufanie. „Wolałby mieć za syna któregokolwiek z nich, niż jego…” Zranił go, ale Gos nauczył się przyjmować takie ciosy. Teraz może był też odpowiedni czas, by wyjść Stanisławowi naprzeciw, pokazać mu…
Pokazać mu, że potrafił być ponad swoim „ograniczeniem”? To by miało go zdziwić? Zaimponować mu? Pokazać, że Jurek jednak nie jest taki najgorszy?
…Czy naprawdę nie był? Przecież nie robił tego z dobroci serca, do cholery!
Więc dlaczego to robił? Tu był problem, a odpowiedź nie była oczywista nawet dla niego. Czy to był po prostu dalszy element ich gry? Chodziło więc o Nakoniecznego…? Czy jednak o Elliota? Sam już nie wiedział, czy faktycznie robi tym komuś na złość. Może robił na złość już tylko sobie.
Sięgnął po telefon. Popatrzył z namysłem na czarny wyświetlacz, przeciągając palcem po szkle. Nie było na nim żadnej rysy. Dbał o swoje rzeczy, pomyślał po raz kolejny, nie dopatrując się nawet jednego małego zadrapania na powierzchni. Dbał o swój dom. Dbał o samochód… Dbał nawet o to pieprzone biurko, zielony fotel, garderobę czy flakon perfum! Siebie za to zaniedbywał. I mimo że wcześniej wymienione rzeczy rys nie posiadały, on miał ich wiele…
Nie chciał o tym myśleć. Poruszył się gwałtownie, odblokowując telefon. Zanim kolejna fala przemyśleń miała go przytłoczyć, już dzwonił do ojca. Serce biło mu mocno w piersi, a wolna dłoń zacisnęła się na pasku od spodni, lecz nerwy nie puszczały. Co miał mu powiedzieć…?
– Jerzy? – usłyszał w słuchawce zdziwiony głos ojca. W tle coś szumiało.
– Spodziewałeś się kogoś innego po tym numerze telefonu? – zapytał, przelewając w te słowa całą irytację jaką miał.
– Daruj sobie – prychnął mężczyzna, a Jurek nawet przez telefon poczuł, jak jego spojrzenie twardnieje i staje się zimne niczym lód. – Po co dzwonisz? – zapytał zanim Jurek wymyślił odpowiednią ripostę.
– Chcę porozmawiać… – mruknął, przełykając inne, gorzkie słowa, które cisnęły mu się na usta. Przez chwilę w słuchawce panowała cisza.
– Coś się stało? – A chwilę potem w głosie Stanisława Jerzy usłyszał coś na kształt niepokoju.
– Nie – bąknął, przeciągając dłonią po policzku. Czuł, jak zalążek zarostu zaczyna przebijać się przez gładką skórę. – Dzwonię w interesach, ale wolałbym o tym nie rozmawiać przez telefon – dodał, starając się opanować emocje. Był wzburzony, oczywiście, że był. Żal kołatał mu się po sercu, a bolesne słowa cały czas odbijały w pamięci, ale przecież nie był pięcioletnim dzieckiem… Nikt nie przyjdzie i nie pogłaszcze go po główce, niezależnie od tego, jak bardzo by tego potrzebował. – Masz czas?
– Cóż… Nie dzisiaj i właściwie nie do wtorku – odparł Stanisław rzeczowym tonem. Jerzy zmarszczył brwi.
– To co takiego cię zajmuje?
– Pobyt na Filipinach – odpowiedział, a Jurek zacisnął gniewnie usta. To on tu był upokarzany, w obcej firmie patrzono na niego z pogardą, wyśmiewano go za jego, a ten sprawca pojechał sobie na wakacje?!
– Cudownie – syknął. – Udanego urlopu – dodał równie gorzkim tonem.
– Jak wrócę to dam ci znać.
Jurek chwilę czekał, po czym się rozłączył. Żadnego cześć, żadnego trzymaj się. Odłożył telefon na szafkę. To był dla niego koniec dnia. Powinien odpocząć.
Obudził się przed piątą i już nie mógł zasnąć. Za oknem było ciemno i zimno, zza szyb słychać było szum deszczu. To była paskudna jesień i Jurek z chęcią przywitałby już zimę, potem wiosnę… I może chociaż wtedy wszystko by jakoś się ułożyło, nabrało kolorów… A może wiosna by przeminęła, ustępując miejsce męczącemu latu i koło by się zatoczyło. Zawsze się zataczało i jakkolwiek Jerzy chciał wierzyć, że z nadejściem słońca wszystko będzie lepiej, tak nigdy nie było.
Wygrzebał się z pościeli, czując na skórze chłód poranka. Odetchnął pełną piersią, ale nie czuł ulgi, tylko jeszcze większy ucisk w klatce. Tak jak często bywał zły, zirytowany, wkurzony… tak teraz czuł, jak obezwładnia go smutek, a ten był emocją, którą Jerzy odpychał od siebie nogami i rękami, byle tylko dalej. Bo przecież on nie miał powodu do smutku, prawda?
Może powodem było tylko to, że wyślizgiwał się z pościeli, a za oknem było ciemno i deszczowo, a obok niego… Pusto. Od dawna pusto.
Odepchnął od siebie te myśli.
Mozolnie poszedł do łazienki i zaczął swój dzień od prysznica, licząc na to, że kiedy spod niego wyjdzie do mieszkania wpadnie już trochę światła, ale tak się nie stało. Pół godziny później, po zwyczajowej toalecie i skierowaniu kroków do kuchni, nic się nie zmieniło. Dalej było szaro, smutno i pusto.
Kiedy siedział przy stole w kuchni, pijąc czarną kawę i zagryzając to rogalikiem, ręce mu się trzęsły. Patrzył na swoje piękne, kolorowe mieszkanie, a gorycz zalewała go falami, bo w przeciwieństwie do wystroju u niego było szaro.
Przypomniał sobie ostatni raz, kiedy był z kimś. Czy Alicja naprawdę musiała wtedy wychodzić? Może gdyby została tamtego poranka, zostałaby i kolejnego… I kolejnego, i kolejnego... Może by tu teraz była, zaczesując długie czarne włosy za ucho i pijąc poranną kawę.
Ale nie została.
Czas upłynął Jerzemu w ciszy, aż w końcu nadszedł moment, w którym musiał wyjść, żeby zdążyć na ósmą do pracy. Zamykał właśnie drzwi wyjściowe, kiedy usłyszał jak te na dole otwierają się z impetem, a po klatce niesie się jakieś wzburzone mamrotanie.
Jerzy zszedł żwawo i przystanął na półpiętrze. Patrzył jak Janek, ubrany w te swoje nierozsądne ubrania, siłuje się z zamkiem, a kiedy już się z nim uporał, odwrócił się i w końcu go zobaczył. Twarz miał bladą, był niewyspany, ale uśmiechnął się półgębkiem.
– Mój ulubiony współlokator! – przywitał się, wywołując tym nikły uśmiech na twarzy Gosa.
– Jedyny – naprostował, schodząc z wolna po schodkach. Przystanął przy chłopaku, wkładając ręce do kieszeni.
– To się wyklucza? – mruknął Janek, po czym ziewnął szeroko. – Jezu, kto wymyślił zajęcia na ósmą? – dodał od razu. – Wstałem chyba ze dwadzieścia minut temu i jeszcze się nie obudziłem. Ty za to jak zawsze nienagannie – zauważył, przyglądając się ułożonym włosom, ogolonym policzkom i misternie narzuconemu szalikowi na ramionach Gosa.
– Miałem na to więcej czasu niż dwadzieścia minut – powiedział. Ich głosy były ciche, adekwatnie do godziny i szarości panującej na dworze.
– Ja bym nie wstał wcześniej, nie ma mowy – mruknął, a potem obydwoje zaczęli iść w stronę wyjścia z klatki. – Miło cię było spotkać, Jurek. Powinniśmy częściej na siebie wpadać. – Uśmiechnął się jakoś tak szerzej. Mężczyzna wywrócił na to oczami, ale poczuł, jak namiastka czegoś ciepłego rozprzestrzenia się po jego piersi.
– Tak, zacznij wstawać wcześniej, to zdążymy się razem napić kawy – powiedział, a Janek spojrzał na niego oburzony.
– Wybacz mi, ale jakkolwiek podoba mi się wizja wspólnej kawy, tak nie jestem zdolny do takich poświęceń. – Gos pokręcił głową z dezaprobatą.
– Niezdyscyplinowany dzieciak – sarknął, wychodząc na zewnątrz.
– Dobrze, że jestem lepiej wychowany od ciebie, bo jeszcze też bym cię obraził! – odparł, idąc na prawo. Po sekundzie marszu odwrócił się i idąc tyłem popatrzył na niego z błyskiem w oku. – Miłego dnia! – Uśmiechnął się promiennie, po czym odwrócił się i szybkim krokiem poszedł na przystanek.
Jerzy natomiast poszedł na ledwo, do swojego samochodu. Jakoś tak lepiej mu się zrobiło. Cieplej. Może jednak poza pustką było coś więcej…Wystarczyło tylko zejść piętro niżej.
W biurze był chwilę przed czasem, a kiedy tylko znalazł się u siebie, zabrał się za projekt. Czas mijał, nikt mu nie przeszkadzał… Nakonieczny nawet do niego nie zajrzał, Jerzy natomiast przyłapał się na tym, że czeka aż przyjdzie. Nie mógł się nawet do końca skoncentrować. Cudownie. Łukasz rozpraszał go nawet wtedy, kiedy go nie było.
To był już szczyt.
Jerzy sam postanowił złożyć mu wizytę. Zapukał do drzwi obok i niemalże od razu usłyszał odpowiedź. Wszedł do środka, jednak trochę się zdziwił, kiedy zamiast Łukasza przy biurku zastał Słowińskiego. Popatrzył na niego nieprzychylnie, lustrując idealnie skrojony na jego sylwetkę garnitur, gęste, kasztanowe włosy i twarz, na której nie było żadnej zmarszczki.
– Nie ma Łukasza? – rzucił bez zbędnych przywitań. Brew Marcina uniosła się.
– Nie ma – odpowiedział mu, zaszczycając go spojrzeniem znad jakiś papierów. Na nosie miał okulary, noszone najwyraźniej do czytania. Jerzy przez chwilę milczał.
– A gdzie jest? – zapytał. Marcin odłożył papiery na biurko i zdjął zgrabnym ruchem niepasujące mu okulary.
– W domu. W łóżku – dodał.
– Jest chory…? – zapytał z ciekawości, patrząc, jak Słowiński uśmiecha się półgębkiem.
– Nie. Po prostu, jakby to powiedzieć, nie był w stanie wstać – wytłumaczył, otwierając jakąś szafkę. Brwi Gosa zmarszczyły się. Potem jednak Marcin znowu na niego spojrzał, a w jego oczach było widać jakieś psotne błyski.
Jurek poczuł się jakby dostał obuchem w twarz, kiedy do głowy przyszła mu myśl… Taka myśl.
– Aha – bąknął głupio, a potem wycofał się z pomieszczenia. Brew Słowińskiego uniosła się jeszcze wyżej.
Kiedy znalazł się za bezpieczną ścianą, zdał sobie sprawę, że poczuł się słabiej. Myśl, która pojawiła się w jego głowie, sprawiła, że zbladł i opadł na krzesło w stanie dziwnego rozdrażnienia. Czy Marcin naprawdę zasugerował mu, że Łukasz nie może wstać z łóżka z tego powodu?
Musiał wyrzucić to z głowy i to bardzo szybko, jeżeli nie chciał nabawić się jakiejś choroby. Już mu było słabo, nie zdziwiłby się więc, gdyby zaraz koło tego pojawiły się mdłości.
Pieprzony Słowiński, pomyślał, zaciskając mocno zęby. Czy może raczej… Pieprzony Łukasz?
Potrząsnął głową. Należało jak najszybciej zabrać się z powrotem do pracy i zająć czymś te irytujące myśli. Tylko że tak jak już wcześniej rozpraszał go brak Nakoniecznego, tak teraz rozpraszał go niemalże do granic możliwości. Im mocniej się starał wyrzucić go z głowy, tym częściej do niego powracał.
Wyobraźnia Gosa się uruchamiała. Wiadomo – działo się to samoczynnie, ludzie nie byli istotami idealnymi i mieli zwyczaj powracać myślami do rzeczy, o których nawet nie chcieli słyszeć. Dlatego też w głowie Jurka co chwilę odbijały się słowa Marcina… Nie był w stanie wstać z łóżka, też coś. Co ten Słowiński z nim zrobił?
I dlaczego myśl, że Łukasz leżał w stanie względnej nieużywalności w pościeli tak bardzo go rozstrajała? Zawsze nim trzęsło na tego typu chore praktyki, ale teraz niemalże nie mógł tego wytrzymać. Miał ochotę wrócić do Słowińskiego i przywalić mu w twarz.
Dlaczego musiał tu wrócić? Kiedy pojedzie? Czy pojedzie w ogóle?
Oby, bo Jurek nie wytrzyma tu z nim nawet dwóch dni. Już teraz ledwo się powstrzymywał… A jeżeli miałby słuchać częściej o ich życiu prywatnym, o tym, co robią w łóżku i w jakim stanie jest jeden i drugi to naprawdę byłby gotów zabić i ich i siebie.
Po trzech godzinach takich myśli, które opuszczały go raz na jakiś czas, a potem znowu wracały, uderzając tylko mocniej, nastała przerwa. Jurek z chęcią odszedł od biurka, a potem wyszedł z pokoju, kierując się na prawo do sali, w której wszyscy zazwyczaj spotykali się na lunch. Do tej pory unikał tego miejsca jak ognia, bo byli tu dosłownie wszyscy, ale tym razem uznał, że wszystko będzie lepsze od tego, co się działo w jego głowie. Nawet te wrogie, ciekawskie, czy też zdystansowane spojrzenia.
W tłumie na jednej kanapie wypatrzył Małgosię i podszedł do niej nieśpiesznie.
– Jerzy, dzień dobry! – przywitała się, uśmiechając się chyba szczerze. – Dawno cię nie widziałam.
– Ja ciebie też – odparł, przysiadając przy niej na kanapie. – Jak tam życie? – mruknął, a jego wzrok jak zawsze przyciągnęły ogniste, poskręcane włosy koleżanki.
– Leci… Kasia rośnie jak na drożdżach – wspomniała córkę. – Ale pewnie nie o to pytasz, co? – dodała, spoglądając gdzieś dalej. Jerzy podążył za nią wzrokiem i natrafił na Słowińskiego, który przystanął przy grupce pracowników. Jeremi stał tuż obok niego.
– Tym razem nie o to – przyznał, a kobieta westchnęła.
– Co mam ci powiedzieć? Szczerze to nie widzę większej różnicy, tu czy tam… Mam tę samą robotę, nikt nie traktuje mnie tu gorzej. Może jedynie nie mogę się przyzwyczaić, że siedzimy w czwórkę w jednym pokoju, wcześniej miałam gabinet tylko dla siebie. Ale nie narzekam. A ty?
– Ja narzekam – odpowiedział od razu, patrząc ze zdegustowaniem na Marcina, który pochylał się nad grupą pracowników, opowiadając coś żwawo, a wszyscy wokół po chwili wybuchali śmiechem. Słowińskiemu brakowało tylko ciasteczek na tacy, którymi wszystkich by częstował i plotkował w najlepsze. Reprezentował sobą zero dyscypliny i szacunku do stanowiska, na którym był.
– Widzę na kogo patrzysz. Ale przecież częściej go nie ma niż jest.
– Mogłoby go nie być wcale – westchnął, opierając się o tył kanapy. Słowiński właśnie roześmiał się promieniście, pokazując światu równiuteńkie, białe zęby.
– Nie wiem, wydaję mi się, że jeżeli ktoś już narzeka, to na Łukasza. Wiesz, to ten „zły” szef, który potrafi opieprzyć, jak coś spierdolisz.
– Na niego to swoją drogą… – przytaknął, ale nie zauważył, jak kobieta przewraca oczami na jego słowa. I tak by go to nie obeszło – zamierzał narzekać na Nakoniecznego tak dużo, ile tylko chciał. Bo mógł, bo było to słuszne i bo nikt mu nie zabraniał.
Zwłaszcza kiedy nie przychodził do roboty i skazywał wszystkich na obecność tego pożal się Boże…
– Jurek, Małgosiu… – Słowiński podszedł do nich, zostawiając innych współpracowników. – Właśnie rozmawialiśmy o imprezie powitalnej. Tak wstępnie odbyłaby za około miesiąc, do tego czasu wszyscy zdążylibyście się poznać, więc myślę, że byłoby znacznie przyjemniej… Obecność oczywiście obowiązkowa – dodał szybko, kiedy zauważył, jak Jurek otwiera usta, żeby wyrazić protest. – To nawet nie podlega dyskusji – dodał, puszczając mężczyźnie oczko.
Jurek skamieniał osłupiały.
– Dokładniejsze informacje bliżej grudnia, ale planujemy to na dziesiątego, więc od razu możecie sobie zaklepać termin – dodał, posyłając im firmowy uśmiech.
A potem poszedł dalej rozgłaszać radosną nowinę.
„Zaklepać termin” też coś – Jurek prychnął pod nosem. Do tego czasu on nie będzie tu nawet pracował! Jego wypowiedzenie już czekało…
Nie wiedział tylko, jak długo będzie czekać.
Ten dzień w pracy był strasznie frustrujący, Jurek nawet tego nie ukrywał, kiedy poirytowany wpadł do domu. Nie natknął się na Janka, a szkoda, bo coś mu podpowiadało, że chłopak byłby w stanie odrobinę poprawić mu humor. Możliwe jednak, że dalej był na uczelni albo poszedł sobie dorobić na taksówkach – chociaż to akurat nie była najprzyjemniejsza wizja. Janek zdecydowanie powinien poszukać sobie innej roboty, skoro nie czuł się pewnie za kółkiem.
Jerzy już go nawet widział w roli sprzedawcy, właściwie w jakimkolwiek sklepie. Chłopak przecież wypchnąłby wszystko jak leci, nawet najgorsze badziewie, a klienci z radości jeszcze by mu podziękowali. No ale to była już Janka sprawa, gdzie pracował…
Jeszcze gdyby Jurek mógł to powiedzieć o sobie! Bo mimo że to była jego sprawa, tak nijak nie miał na nią wpływu. Sapnął poirytowany, zdejmując płaszcz. Odwiesił go na pobliski stojak i spojrzał na ścianę z obrazami. Uczucia, które rano tak mocno go uderzyły, powróciły tak szybko, jak tylko znalazł się w pustym mieszkaniu. Zmarkotniał. Ociągając się, poluzował krawat i włączył telewizor, żeby wokół nie było tak przytłaczająco cicho. Leciały wiadomości, ale te niezbyt go interesowały. Miał dość przytłaczających myśli, chciał skupić się na czymś i zająć głowę…
Takim sposobem wylądował przed laptopem, przeglądając strony z samochodami do zakupu. Spędził tam trzy godziny, nie mogąc zdecydować się na nic konkretnego, no bo jak? Skąd miał wiedzieć, jakie auto umożliwi mu wygraną, skoro nie wiedział, jaka będzie trasa? Szukał więc SUV-ów, które sprawdziłyby się jako samochody rajdowe i szukał typowo samochodów wyścigowych – i to właśnie one przyciągały jego uwagę najbardziej.
W pewnym momencie Jurek tak zmęczył się tym zastanawianiem, że wyciągnął telefon i napisał do Janka, czy jest w mieszkaniu.
„Nie, ale będę za dwadzieścia minut”, odpisał mu chłopak.
„Wpadnij do mnie, jak będziesz miał chwilę.”
„Luz. Szykuj kawę.”, przeczytał, kręcąc głową. Mimo to uśmiechnął się półgębkiem i był to szczery uśmiech. Jurkowi ładniej było z nim na twarzy, niż z wieczną irytacją, która się na niej odbijała.
„Lubię ze śmietanką. I dwie łyżeczki cukru! :)”,dopisał po chwili.
„Jeszcze jakieś życzenia?”, napisał, wywracając oczami. Janek oczywiście nie odczytał w tym sarkazmu.
„Pewnie, jak masz jakieś ciastka, to nie pogardzę. Właściwie niczym nie pogardzę, jestem głodny jak wilk!”
Jerzy prychnął pod nosem, kierując się do kuchni. Oczywiście, że nie miał śmietanki do kawy, bo pijał zazwyczaj czarną, jednak mleko się znalazło – lubił sobie czasami zagotować na nim owsiankę. Do tego przeszukał szafki w poszukiwaniu ciastek, ale znalazł tylko jakieś herbatniki. Wyjął je, dochodząc do wniosku, że ktoś taki jak Janek na pewno nie pogardzi nawet nimi.
Wyłożył je na talerzyk, a potem przygotował dla chłopaka kilka kanapek. Nawet się nie zastanawiał, po prostu chciał coś zrobić, zająć się czymś chociaż na chwile. Piętnaście minut później wstawiał wodę na kawę i kiedy ta się gotowała, usłyszał pukanie do drzwi. Uśmiechnął się i poszedł otworzyć. W progu stał Janek, wciskając zmarznięte dłonie w kieszenie swojej nic nie ogrzewającej kurtki.
– Nie uwierzysz! Śnieg! Śnieg zaskoczył studentów! – powiedział ekspresyjnie, przechodząc przez drzwi. – W listopadzie! Powaliło się już na tym świecie totalnie – mruczał, zrzucając z siebie mokrą kurtkę. Jurek wyjrzał przez okno i faktycznie, w świetle latarni widać było nikły śnieg, który nim jeszcze dotarł na ziemię, już się topił. Wrócił spojrzeniem do chłopaka, zamykając za nim drzwi. – Nie mówiąc już o kierowcach! Korek były taki, że o ja pierdolę, myślałem, że skinę w tym busie – dodał, kierując się do salonu. Jurek poszedł za nim i obserwował, jak chłopak przystaje po kilku krokach i wpatruje się w stolik.
– To dla mnie?! – zapytał, odwracając się przodem do mężczyzny. Oczy mu lśniły z zadowolenia. Taki uradowany Janek naprawdę był uro…
Co?
Co on właśnie pomyślał?
– Dla ciebie. Przyniosę kawę – odpowiedział szybko, potrząsając głową. Chłopak niemal w podskokach, dopadł do żółtego fotela i wyciągnął zmarzniętą dłoń po kanapkę. Jurek zniknął w kuchni, przeklinając się za dzisiejszy dzień. Najpierw ten przeklęty Nakonieczny, teraz to…
Cholerne myśli.
Zalał kawę dla Janka, a dla siebie przygotował herbatę z sokiem malinowym. Potem zaniósł to wszystko na stolik i usiadł na kanapie. Patrzył, jak Janek je przygotowaną dla niego kolację, nawet nie kłopocząc się rozmową. Dobrze wiedzieć, że chociaż w taki sposób dało się go uciszyć.
– Ty nie chcesz? – zapytał po chwili, kiedy pierwszy głód został zaspokojony. Jerzy pokręcił głową, po czym sięgnął po leżący obok koc i podał go chłopakowi. Widział przecież, że było mu zimno. Widział też wdzięczne spojrzenie, kiedy chłopak szybko przyjął okrycie i zarzucił sobie koc na nogi i trochę brzucha.
– Wiesz, jak jeszcze raz mi powiesz, że jesteś jakiś zły albo wredny, albo myślisz tylko o sobie, to chyba cię wyśmieję – powiedział, spoglądając prosto w niebieskie oczy.
– Tak jest – odparł automatycznie i wyłapał, jak spojrzenie Janka robi się kpiące.
– Tak jest, czy chciałbyś, żeby było? – zapytał śmiało, chwytając za kubek z kawą. Patrzył na mężczyznę przenikliwie i Jerzy już otwierał usta, żeby coś odpowiedzieć, kiedy zdał sobie sprawę, że sam już nie wiedział. Umilkł.
Chłopak uśmiechnął się pod nosem, a potem jego uśmiech zniknął za filiżanką.
– Mam info od Dęby – powiedział, zmieniając temat. Wydawał się odprężony i szczęśliwszy niż dziesięć minut temu, Jurek natomiast… Toczył ze sobą wewnętrzną walkę, dokładnie tak, jak przez cały dzień.
– No właśnie… Chciałem o tym porozmawiać – mruknął z chwilowym opóźnieniem.
– Chcesz się wycofać? – wtrącił Janek z nadzieją, czym zasłużył sobie na ostrzejsze spojrzenie.
– Oczywiście, że nie. Chcę kupić samochód – sprostował spokojnie znad swojego kubka.
– O masz!
– I potrzebuję informacji… – zaczął, a Janek wbił w niego wyczekujący wzrok. – Te wyścigi nie odbywają się zawsze tam, gdzie ostatnio, prawda?
– No nie. Różnie z tym jest, ale Dęba organizuje różne trasy. Psiarnia już dawno by ich dorwała, gdyby cały czas jeździli w to samo miejsce… Dlatego często zmieniają dni, godziny, drogi…
– A ten wyścig, który będzie teraz? Ponoć masz mnie zaprowadzić.
– No to będzie wyścig dwójkami, co nie. To w ogóle się jedzie na takie wiochy poza Warszawę, no i to już będzie na normalnej drodze. Asfalt, ktoś może jechać obok… Raczej rzadko się tak zdarza, ale zdarza. No i jest taka miejscówka właśnie, ale nie mam zielonego pojęcia, czy ta wioska ma jakąś nazwę, czy co, i jak tam się jedzie to masz taką drogę, co nie? I możesz nią cały czas jechać prosto, ale możesz skręcić, potem znowu skręcić, i jeszcze raz skręcić i ci wychodzi taki kwadrat. To będzie jakby jedno okrążenie, dość spore… Co, źle tłumaczę? Się tak patrzysz.
– Nie, nie, wiadomo przecież, że tłumaczysz najlepiej… – sarknął. – Tą drogą tam, na jakieś coś, gdzieś tam tego… Cudowna instrukcja – sarknął, powodując tym samym krótkie parsknięcie u Janka.
– No wiadomo, czekam aż zaczniesz mówić mi mis…
– Nie kończ – uciął Jerzy, podnosząc rękę w górę.
– Oj no, pojedziemy tam, co ty na to? I ci pokażę. – Wywrócił oczami.
– A inne trasy? Chodzi mi o to, że chcę kupić samochód i nie wiem, w jaki celować.
– Cóż, widziałeś jakimi jeździ większość. Raczej nie mają terenówek, więc wiesz – wzruszył ramionami, a Jurek skinął głową. Potem wstał i poszedł do laptopa.
Przez następne dwie godziny przeglądali razem z Jankiem interesujące ich samochody.
– O, patrz ten! – Chłopak wbił palec w laptopa, nic sobie nie robiąc z ostrzeżeń, że „nie dotyka się ekranu”.
– Janek, spójrz na cenę – odparł Jurek bez entuzjazmu.
– No co? Niecały milion, takie drobne to ja w kieszeni noszę. – Wzruszył ramionami, udając, że wkłada rękę do kieszeni, a Jurek uśmiechnął się szerzej.
– Dobrze wiedzieć, podniosę ci czynsz – mruknął, przewijając stronę niżej. Janek wywrócił oczami. – A ten? – zapytał.
– Nie, Mercedes w ogóle do ciebie nie pasuje.
– A jaki pasuje?
– Nie wiem, na pewno nie Mercedes. To takie… oklepane – stwierdził, więc nie pozostało im nic innego, jak szukać dalej. W pewnym momencie, wzrok Jurka padł na przepięknego Bentleya, zaledwie dwurocznego, więc kliknął w ogłoszenie i przejrzał je dogłębnie.
– Jakoś nie wierzę, że facet chce sprzedać ten samochód w takiej cenie… Wczoraj dodał ogłoszenie – mruknął, szturchając Janka. Chłopak bowiem od kilkunastu minut znudził się przeglądaniem ofert i grał w głupie gry na telefonie. Zbijał piłeczkami jakieś klocki z góry ekranu… Naprawdę zajmujące.
– Ja się tam nie znam.
– Aż nie chce mi się wierzyć...
– Mhm, mówiłeś to już.
– Ma napęd na cztery koła.
– I pasuje do ciebie kolorystycznie – dodał Janek. Jerzy pokręcił głową. Chłopak czasami naprawdę był jak typowa baba – kiedy przychodziło do rozmowy na temat samochodów, potrafił się wypowiedzieć tylko o kolorach. – Zadzwoń, spytaj się. Wygląda, jak samochód dla ciebie, serio. Nie jest tak chamsko… No wiesz. Ma ładne świata. Nie takie ostre. Rozumiesz w ogóle o co mi chodzi? – zapytał „mistrz konwersacji”.
– W sensie okrągłe – mruknął, już wybierając numer telefonu do sprzedawcy.
– No okrągłe, a nie takie wyciągnięte! – zgodził się, patrząc, jak Jerzy wstaje z kanapy i odchodzi do okna. Samemu wrócił do grania w grę, chociaż przysłuchiwał się toczonej rozmowie. Ta skończyła się zaledwie kilka minut później. – I co?
– Jest wystawiony w takiej niskiej cenie, bo facet chce go szybko sprzedać.
– Kradziony?
– Ponoć nietrafiony prezent dla żony…
– Jak facet robi takie prezenty, to ja mogę zostać jego żoną. Nie będę narzekał – parsknął, szczerząc głupio zęby. Jerzy fuknął na niego za te nieśmieszne żarty. – No, ale fajny by był. Chociaż nie wiem czy trzysta tysięcy to „niska cena”, ale kto bogatemu zabroni – westchnął, kładąc się na kanapie. Głowę położył na kocu, formując go w bliżej niezidentyfikowaną kulkę. Przymknął oczy, nogę założył na nogę, tak że zwisały mu one zza podłokietników.
– Nie za wygodnie ci? – zapytał Jerzy, patrząc na rozłożonego chłopaka. Janek uśmiechnął się leniwie.
– Wygodnie, ale czy aż za? Chyba nie – mruknął, otwierając jedno oko. Spojrzał na Jurka, który stał przy oknie i również na niego spoglądał. Zastanawiał się nad czymś.
– Nie chcesz jutro pojechać do Gdyni? – zapytał spontanicznie.
– Do Gdyni? – powtórzył za nim z wolna.
– Do tego faceta. Chce zobaczyć ten samochód…
– Pewnie, że chcę pojechać do Gdyni. Nigdy nie byłem nad morzem… – odpowiedział, po czym znowu zamknął oczy. Najedzony, odprężony, w ciepłym pokoju mógłby zasnąć od razu, tyle że…
– Nie śpij. – Oczywiście Jurek musiał mu to zepsuć. – Idź do siebie. O piątej wyjeżdżamy.
– O której?! – krzyknął, podnosząc się do siadu. Mężczyzna podszedł do kanapy.
– Słyszałeś. A teraz spadaj do siebie i spać, bo jutro nie ma spóźnień. Żadnych kwadransów studenckich… – powiedział, spychając nogi chłopaka na podłogę.
Janek wykrzywił się ostentacyjnie.
– Będziesz spał w samochodzie… – dodał Jurek, wyganiając Janka z mieszkania.
Sam też chciał się już położyć i zakończyć ten beznadziejny dzień, by jutro zacząć kolejny – może lepszy?
O czwartej zadzwonił mu budzik i nawet dla Jerzego wstawanie o takiej godzinie w sobotę stanowiło pogwałcenie podstawowych zasad, które powinny obowiązywać weekend. Niemniej chciał mieć to już z głowy, a przede wszystkim naprawdę chciał zobaczyć ten samochód. Czy kupić? Tego jeszcze nie wiedział, bo nie wierzył ślepo ofertom widniejącym w internecie albo nawet kilkuminutowej rozmowie telefonicznej, ale czuł się podekscytowany, to na pewno.
Ta ekscytacja wzbudziła w nim motywację, by wygrzebać się z łóżka, pójść do łazienki, zjeść coś i pójść do garderoby. Przez dłuższą chwilę patrzył na swoje ubrania, omijając wzrokiem garnitury i koszule, miał ich dość po całym tygodniu. Zamiast tego jego wzrok spoczął na swetrach. Nie miał ich aż tak dużo, bo do niedawna myślał, że mu nie wypadało, ale ostatnio trochę to przełamywał. Lubił ich miękkość i przekonywał się też do tego, że lubi je na sobie, a nie tylko na wieszaku.
Sięgnął po rudy sweter wyszywany zygzakiem i wciągnął go na siebie. Do tego założył czarne dżinsy. Spojrzał w lustro i przyjrzał się sobie dokładnie. Chyba schudł przez te dwa tygodnie… Zawsze miał masywniejsze nogi, a teraz jakby ubyło z nich kilka kilogramów. Wcale mu się to nie podobało. Lubił swoją budowę, to że był bardziej postawny, męski. Teraz natomiast wyglądał trochę mniej zdrowo niż zwykle, dlatego poszedł po raz drugi do kuchni i dorobił sobie jeszcze jedną kanapkę. Chciał trochę przytyć.
Za piętnaście piąta, już ubrany i gotowy, zszedł na dół i zapukał do drzwi. Na początku cicho, potem, kiedy Janek nie podchodził, coraz głośniej, aż w końcu wyciągnął klucze i otworzył mieszkanie z cichym westchnieniem.
Zawołał jeszcze imię chłopaka, ale widząc brak odzewu już się nie zastanawiał. Poszedł do pokoju, który Janek sobie wybrał i otworzył drzwi. Chłopak oczywiście spał w najlepsze, rozwalony na łóżku. Miał nagi tors, a resztę jego ciała przykrywała kołdra.
Jurek podszedł do niego i wyciągnął rękę do ramienia chłopaka, delikatnie nim potrząsając. Patrzył, jak ten krzywi się, przekręca i finalnie otwiera jedno oko.
– Jedziesz ze mną do tej Gdyni, czy nie? – zapytał Jerzy, odsuwając się od rozgrzanego ciała. Janek uniósł się na łokciach.
– Mhm – mruknął nieprzytomnie, chwytając za kołdrę. Jurek myślał, że chce ją z siebie zrzucić, ale Janek, wbrew oczekiwaniom, okrył się szczelnie pościelą i położył głowę na poduszce.
Jerzy patrzył na to przez chwilę, nie wiedząc, co zrobić. Może jednak powinien go zostawić i pojechać samemu? Bo to też nie tak, że stanowiło to dla niego problem, ale skoro Janek nigdy nie był nad morzem, a chciał być, to…
– Czyżewski, rusz dupę i wstawaj – mruknął, ściągając z niego kołdrę.
– Jureeek… – mruknął, chwytając w palce ciepły materiał. Jego uchwyt był tak lekki, że Gos nie miał najmniejszych problemów z odebraniem mu nakrycia. Odłożył kołdrę na sam brzeg łóżka, poza zasięgiem chłopaka.
– Wstawaj. Masz okazję na darmową wycieczkę nad morze, chcesz ją zmarnować? – zapytał, patrząc na rozespaną twarz. Jego wzrok nie uciekał niżej, chociaż kątem oka dostrzegł, że chłopak miał na sobie jedynie slipy. – Wyśpisz się w samochodzie, wstawaj – dodał, podnosząc się z łóżka. Ostatni raz go ostrzegał, a Janek jakby to wyczuł, bo mrucząc coś gniewnie pod nosem, zwlókł się z łóżka i bez słowa udał się do łazienki. Pięć minut później pojawił się z powrotem w pokoju, trochę bardziej przytomny. – Ubierz się ciepło… – rzucił do niego, zasługując sobie tym samym na krzywe spojrzenie.
– Dobrze, tato – sarknął, wywracając oczami. Jurek prychnął na to określenie, ale patrzył, co chłopak wyciąga z szafy. Na szczęście Janek ubrał się rozsądniej niż zazwyczaj, więc Jerzy nie miał zamiaru się czepiać.
Dwadzieścia minut później siedzieli już w samochodzie. Jerzy skupiony był na drodze, a Janek przykryty kocem przysypiał z głową na szybie. Pogoda w miarę im sprzyjała. Było zimno, ale nie padało, mgła nie zdobiła ulic a od czasu do czasu zza chmur pojawiło się nawet słońce.
Podróż zajęła im cztery godziny. Do umówionego spotkania zostało niecałe dwie, a rozbudzony już Janek, wydawał się bardzo podekscytowany.
– Jurek, Jurek! – zakrzyknął, odwracając w jego stronę gwałtownie głowę. – Pojedziemy na molo do Sopotu?! – zapytał, a jego oczy błyszczały podekscytowane. – Zawsze wszyscy jadą na molo…! – dodał, już zacierając ręce.
Jurek tylko westchnął w myślach, nie chcąc rujnować marzeń chłopaka, co do drewnianego, długiego na pół kilometra – albo coś koło tego – pomostu, który był obowiązkowym punktem wszystkich wyjazdów nad polskie morze.
– Pojedziemy – mruknął. – Chociaż myślę, że znalazłoby się kilka ciekawszych miejsc do zwiedzenia… – przyznał, a Janek zaraz pokiwał głową.
– Dzień jeszcze długi! – zapewnił, uśmiechając się promieniście.
Zaiste, dzień był jeszcze młody, zza chmur wychylało się co chwilę słońce, a oni mieli jeszcze czas… Dużo czasu.
Aktualizacja: 22.05.2021