Jerzy patrzył w osłupieniu na kobietę, która stała przed nim, a wokół siebie zgromadziła całkiem pokaźne grono gapiów. Jej włosy były rozwiane u dołu, a od nasady ściskała je żółta, materiałowa opaska, wyraźnie kontrastując z czarnym kolorem kosmyków. Poza tym Alicja nie miała na sobie żadnego makijażu i wyglądała trochę inaczej, kiedy jej ust nie zdobiła soczysta czerwień, ale wciąż… Była przepiękna.
Śmiała się subtelnie, unosząc dłoń do ust i patrzyła z sympatią na kogoś, kto właśnie ją rozbawił. Wydawała się odległa i nieuchwytna, mimo że przecież stała kilka metrów dalej. Ubrana w dżinsy z wysokim stanem, grubą, jasną bluzę i z zarzuconą na ramiona czarną kurtką nie prezentowała się gorzej niż w długiej, lejącej sukni.
– Kurde, Jurek, na pewno wszystko w porządku? Może masz jakiś zawał…? – szepnął do niego Janek, kiedy to mężczyzna dalej pogrążony był we własnym świecie.
– Wszystko ze mną w jak najlepszym porządku. To chyba był szok – odpowiedział, ledwo co mogąc odwrócić spojrzenie od kobiety, by skierować je na chłopaka. Janek przyglądał mu się podejrzliwie. Miał splecione ręce na piersi i był wyjątkowo niezadowolony.
– To było głupie – wymamrotał spuszczając wzrok. Jerzy w duchu przyznał mu rację.
Jego zachowanie było bardzo głupie i gdyby ryzykował tak ktoś inny na pewno nie szczędziłby sobie niepochlebnych słów, ale to był on; na dodatek był całkowicie świadomy decyzji, którą podejmował. Może i zrobił to przez własne ego, a może i przez zrezygnowanie – czy to się liczyło? Ważne, że stał tutaj jako zwycięzca, a przed sobą miał tę kobietę…
Już miał do niej podejść, kiedy ktoś z tłumu położył mu rękę na ramieniu i odwrócił go mało subtelnie.
– Kurde, stary! – Andrzej wyrósł przed nim niespodziewanie i dopiero w tym momencie Jurek w ogóle przypomniał sobie o jego istnieniu. – To było coś! – pochwalił, wyciągając do niego dłoń. Jerzy uścisnął ją i przyjął gratulacje. Potem wymienili się własnościami. Andrzej odzyskał kluczyki i oddał Gosowi kartę, a potem przystanął obok, wkręcając się w jakąś rozmowę z kimś obcym.
Jerzy odetchnął drżąco, czując, że jego stan dopiero wraca do normy, oddech się stabilizuje, a bicie serca zwalnia tempo. Do tej pory nawet nie czuł, jak bardzo był spięty.
Przydałby mu się jakiś masaż, zdecydowanie. Nie, żeby masaż był w tej chwili osiągalny, bo nie był. Jerzy wiec musiał się skupić na tym, co było.
Wokół niego znajdowało się trochę ludzi, chyba ta dziesiątka wygranych i kilka innych osób, jak Janek, ten facet w kucyku, Andrzej… No i Kat.
Wszyscy tutaj wyglądali inaczej, mieli różne style i osobowości. Pośród nich znajdowało się kilka małomównych, nijakich osób. Sandra oczywiście błyszczała w swojej inności, ale nie tylko ona – jakiś facet, który był mocno po sześćdziesiątce również się wyróżniał odważną stylizacją; miał czerwonego irokeza i brwi opadające pod ciężarem metalowych kolczyków. Jakiś inny facet, zdecydowanie młodszy, wyglądał jakby był żywcem wyjęty z „8 Mili”. Gruba bluza z kapturem chroniła jego ciało od zimna, a masywne złote łańcuchy zwisały dumnie z szyi, tak jakby chłopak zapomniał, że nie żyli już w latach dziewięćdziesiątych.
Oczywiście był też on. Jerzy również się wyróżniał na tle takich osobowości. Miał przecież dobrze ułożone włosy i drogie ubrania, które całkowicie nie pasowały do tutejszego klimatu.
Komu to zresztą było oceniać?
Zanim Jerzy się dłużej nad tym zastanowił, dołączyło do nich jeszcze więcej ludzi, a on stracił Alicję z oczu. Klnąc pod nosem, starał się ją wypatrzeć, ale Janek jeszcze bardziej utrudnił mu zadanie, zaciągając go w stronę ciężarówki.
– Muszę się napić! – oznajmił, przystając przed otwartą przyczepą. – Albo zjarać… – dodał. Wciąż nie wydawał się w ani odrobinę lepszym nastroju.
– Nie przesadzaj…
– Nie przesadzam, Jurek! Stasiek, weź no mi podaj to Książęce. I pięćdziesiątkę.
– Nie ma mowy, Czyżewski. Wiesz, ile mi wisisz hajsu?
– Spokojnie, Jurek stawia – zapewnił chłopak, na co Gos jedynie westchnął w duchu. Nie miał co protestować – w końcu obiecał Jankowi, że ten nie będzie musiał przejmować się dzisiaj kosztami.
– No dobra… To będzie tak gdzieś ze sto sześćdziesiąt złotych…
– Hej, nie przesadzaj! Nie wiszę ci aż tyle!
– Właśnie wisisz. Albo dostanę te pieniądze albo możesz sobie co najwyżej na to popatrzeć.
– Wisiałem ci najwyżej stówę! – zagotował się chłopak, włączając swój waleczny tryb, a Jerzy już sięgał do portfela, nie chcąc wdawać się w kłótnie.
–Tak! Kilka miesięcy temu, Czyżewski! Miałeś to oddać za tydzień! Tydzień!
– No i byłem za tydzień, tylko że ciebie, gnoju, nie było! Jeszcze miałem za tobą latać?!
– Dobra, wystarczy – ukrócił Jurek, wyjmując dwie stówy z portfela. – Dla mnie będzie whisky.
– Z lodem? – mruknął Stasiek, który spotulniał od razu, gdy tylko dostrzegł przed oczami kasę.
– Bez.
Minutę później dług Janka został spłacony, a oni mogli w spokoju się napić. Chociaż „w spokoju” to niezbyt dobre określenie, bo dookoła nich – gdzie nie sięgnąć wzrokiem – panował harmider. Ktoś kogoś nawet popchnął i wywiązałaby się z tego najpewniej niezła bójka, gdyby nie ten facet w kucyku…
– Ej, Janek. Kto to jest? – zapytał, wskazując brodą na mężczyznę, który opieprzył kwieciście prowokujących do walki facetów.
– To? A, no to jest Dęba.
– A imię?
– Ja tam nie wiem. Dęba to Dęba. Facet wymiata, serio. Chyba że jest na ciebie wkurwiony… Wtedy trzeba bardzo szybko spierdalać.
– Widać to po nim – mruknął i zauważając ciekawskie spojrzenie Janka, dodał: – Że trzeba szybko spierdalać. – Chłopak zaśmiał się perliście.
– No, ja na twoim miejscu bałbym się srogiego wpierdolu.
– Na moim? – mruknął, wracając spojrzeniem do Dęby.
– No to nie ja wyjebałem go z zawodów – przekręcił oczami i zanurzył wargi w piwie. Wódkę, którą dostał, zdążył już wypić i czuł się rozgrzany. Na chwilę nawet usta mu się wygięły w uśmiechu. Szybko jednak poważny wyraz wrócił na jego twarz. – Nie podoba mi się to, że wplątałeś się w to środowisko. To nie twoje klimaty…
– Sam mnie tu zabrałeś – przypomniał, unosząc jedną brew.
– Wiem – westchnął. – Chyba żałuję.
– Niepotrzebnie. Bardzo dobrze się odnajduję.
– Właśnie, aż za dobrze – mruknął, również podążając wzrokiem za Dębą. – Aż za dobrze… – powtórzył zamyślony, a Gos spojrzał na niego ze zdziwieniem. Chłopak robił z tego zbyt duży problem.
– Hej, tu jesteś nowy! – zawołał ktoś do Jurka, a cała grupa odwróciła się w jego stronę. Jerzy wyprostował się automatycznie i skrzyżował swój wzrok z Alicją, która spojrzała na niego ciekawsko, a kiedy już go zobaczyła… Zaraz po chwilowym zaskoczeniu, na jej ustach pojawił się lekki uśmiech.
– No teraz to już swój, żaden nowy! – wtrąciła Sandra, uśmiechając się szeroko. – Armani pokazał, że potrafi, nie, Dęba? – zaśmiała się, spoglądając rozbawiona w burzowe oczy.
– Pokazał. Już zdążyłem mu pogratulować – przyznał, uśmiechając się równie uroczo, co blondynka.
– I to jeszcze nie swoim samochodem! – dodał ktoś, gwiżdżąc.
– No, no.
– Gratulację, Jerzy. – Głos Alicji przetoczył się przez wszystkich, uciszając tłum i trafił prosto w serce Gosa, które zabiło szybciej z ekscytacji.
– Dziękuję, Alicjo – odpowiedział, ryzykując tego wieczora po raz kolejny. Mógł się wygłupić. Mógł popełnić ten sam błąd, co z Katariną i po prostu uwierzyć w słowa kobiety, które wcale nie musiały być prawdą. Ona mogła się tak nawet nie nazywać… Ale cisza, która zapadła po jego słowach, utwierdziła go w przekonaniu, że tej nocy los stał po jego stronie.
Miny otaczających go ludzi – zwłaszcza Sandry i Janka – były bezcenne. Jerzy w pewnym momencie usłyszał nawet szept, który brzmiał jak coś w stylu: „oni się znają?” i uśmiechnął się pod nosem.
– Księżyc świecił dla ciebie jasno tej nocy – dodała Alicja, a kąciki jej ust wykrzywiły się jeszcze szerzej. Jerzy od razu wyłapał w tym nawiązanie do swoich słów.
– I wciąż świeci – odparł, zaciskając mocniej dłoń na szkle. Spojrzał jej pewnie w oczy, starając się odgonić wspomnienia z poranka; ten żal, że opuściła jego mieszkanie bez słowa i poczucie własnej beznadziejności.
– Dobrze to słyszeć – dodała, a Jurek nie mógł się napatrzeć na jej okoloną czarnymi lokami twarz, która, mimo że dojrzała i kobieca, miała w sobie coś wyraźnie dziewczęcego. Czas zdecydowanie jej sprzyjał. – W takim razie mam nadzieję, że twoja dobra passa będzie trwać i być może, przyjdzie nam się zmierzyć ponownie – mruknęła, a przez grupę przebiegły jeszcze głośniejsze szmery.
– Być może – przytaknął, nie odrywając spojrzenia od zielonych tęczówek. Alicja uśmiechnęła się półgębkiem. Nie wydawała się skrępowana. Nie żałowała tamtej nocy. Ludźmi wokół również nie wydawała się przejmować, zupełnie jak Jerzy, przynajmniej dopóki nie poczuł na swoich żebrach łokcia Janka i nie zerknął na niego, przerywając tym samym tę magnetyczną chwilę.
Powietrze jakby zeszło ze wszystkich. Znowu rozległy się rozmowy, a kiedy Jerzy podniósł wzrok, Alicja już stała do niego bokiem i rozmawiała cicho z Sandrą.
– Co to miało być?! – szept Janka był pełen pretensji i niedowierzania, a chłopak, z minuty na minutę, patrzył na niego z coraz dziwniejszą miną. – Ja nie wiem Jurek i nawet nie wiem, czy chcę wiedzieć. To wszystko jest jakieś dziwne. – Podrapał się po rumianym policzku.
– Strasznie marudzisz – stwierdził za to Jurek i dopił swoją whisky.
– Po prostu nagle się okazuje, że znasz Kat… I te wyścigi… Zaraz się okaże, że jesteś jakimś szpiegiem czy tajnym agentem – powiedział, wbijając w niego natarczywy wzrok.
– Janek… – sapnął, wywracając oczami. – W jakim ty świecie żyjesz? Przestań gadać głupoty – powiedział, a potem odwrócił się i zamówił jeszcze jednego drinka.
Sączył go powoli, prowadząc różne rozmowy. Janek nie napastował go już tak bardzo i sam poszedł rozmawiać z grupką swoich znajomych. Jego zachowanie wydawało się inne, ale Jurek nie miał głowy, żeby się nad tym zastanawiać, no i przecież wcale go nie znał długo, chłopak mógł zachowywać się inaczej w zależności od towarzystwa i od humoru, który – w dniu dzisiejszym – nie należał do najlepszych.
Za to on… On czuł się jakby nagle stał się innym człowiekiem, jakby wszystkie jego problemy na ten moment odeszły w niepamięć. Głowę miał pustą i lekką, nie zaprzątały jej żadne zmartwienia; Łukasz zniknął z jego myśli razem z Marcinem i Stanisławem, nie pozostawiając po sobie ani śladu i to było takie wyzwalające! Jerzy mógł być kim chciał! Śmiał się otwarcie i żartował czasami, czując, że upija się coraz bardziej. Na ten stan jednak nie wpływał tylko alkohol, a właśnie to uczucie wolności i samozadowolenia, które zacierało granice tego, co mu wypada z tym, czego nie wypadało mu wcale.
To byli obcy ludzie, nikt go tu nie znał, nikt nie wiedział, że na co dzień jest gburowatym malkontentem, który czerpał radość z porażek innych. Jerzy więc budował swoją nową tożsamość cegiełka po cegiełce. Kreował się na takiego, który niczego się nie boi i który do wszystkiego podchodził lekką ręką… Bo mógł.
Bo Janek był gdzieś tam, bo jego język robił się coraz bardziej rozwiązły, bo Alicja już pojechała, bo ludzie stojący wokół byli nim bardzo zainteresowani…
– Więc interesujesz się modą? – doszło do niego z lewej strony, więc odwrócił głowę z lekkim uśmiechem na twarzy, a kiedy już to zrobił, napotkał charakterystyczne, głębokie oczy. – Armani? – dodał Dęba, patrząc na niego z zainteresowaniem.
– Jerzy wystarczy.
– Imiona są nudne.
– Dlatego ty swojego nie zdradzasz? – zainteresował się, przekręcając całe ciało w stronę mężczyzny. Wydawało mu się, że są w podobnym wieku, ale w przeciwieństwie do Jerzego, Dęba był mniej zadbany, jego policzki zdobił kilkudniowy zarost, który mu pasował, ale sprawiał, że wyglądał niechlujnie. Tak samo czarna kurtka, która była poprzecierana w kilku miejscach. – Masz jedno z tych okropnych imion, których się wstydzisz? – zasugerował, a mężczyzna roześmiał się krótko i zmierzył go rozbawionym spojrzeniem.
– Nie, nie zdradzam go, bo się z nim nie utożsamiam, ale skoro jesteś taki ciekawy… Daniel Dębowski – przedstawił się, wyciągając dłoń w jego stronę. Jerzy uścisnął ją z konsternacją.
– Jerzy Gos – mruknął, czując, że jego ręka jest zakleszczona w bardzo silnym, męskim uścisku. Jurek zrozumiał przekaz, ale nie miał zamiaru mierzyć się z mężczyzną, który był od niego silniejszy tylko po to, by zaspokoić jego ego. W końcu ich uścisk się rozluźnił.
– Więc…? – zapytał Dęba, spoglądając na Gosa raczej kpiąco i dopiero wtedy Jerzy uświadomił sobie, że przecież Daniel zadał mu pytanie.
– Lubię być dobrze ubrany – oznajmił z wolna, wygładzając palcami poły swojego płaszcza.
– I lubisz szybką jazdę – dodał, a potem wskazał dłonią, żeby przeszli się trochę dalej. Jerzy podążył za nim niczym zahipnotyzowany. Daniel wydawał mu się zbyt ciekawy, żeby odpuścić sobie rozmowę z nim, zwłaszcza że wszyscy patrzyli na niego z czymś na kształt uznania w oczach. – Lubisz też mocną whisky.
– Oczywistości. Twoja zdolność dedukcji stanęła na poziomie przedszkolaka? – zakpił, uśmiechając się szeroko. Dęba również się uśmiechnął, prowadząc go wzdłuż szlaku.
– Chcesz, żebym powiedział o tobie coś więcej? – zapytał, po czym, kiedy byli już wystarczająco daleko od wszystkich, przystanął i odwrócił się do niego przodem.
– Jasne, czemu nie… – rzucił, nie odwracając spojrzenia od twarzy mężczyzny. Było w nim coś… Ciekawego. Elektryzującego. Zwłaszcza kiedy uśmiechnął się w ten dziwny sposób, a przez kark Jurka przeszły dreszcze… niepokoju.
– Spałeś z moją siostrą – padło beznamiętnie. Jurka zamroczyło.
Że… co?
– Z Alicją – sprecyzował, podnosząc dłoń i przyglądając się swoim paznokciom. Serce Jurka zabiło szybciej i nawet spowolniony przez alkohol umysł wskoczył na wyższe obroty, żeby wyjść z tej sytuacji bez szwanku.
– I co, teraz mi się należy wpierdol od brata? – rzucił kpiąco, ale w jego głosie nie było już takiej pewności i swobody jak chwilę temu. Daniel zresztą od razu to wyłapał i zaśmiał się cicho, jakby radośnie.
– Oczywiście, że nie. To była tylko demonstracja mojej dedukcji, nie musisz się obawiać – zapewnił, ale wbrew jego słowom Gos wcale nie czuł się spokojny. Atmosfera między nimi zrobiła się napięta, a spojrzenie Dęby jakby prowokujące. – A ty…? Co mógłbyś wydedukować o mnie…? – zapytał, nachylając się nad nim bardziej. Jurek uświadomił sobie, że byli podobnego wzrostu, a ich ciała podobnej postury, a mimo wszystko poczuł się mały pod wpływem tego intensywnego spojrzenia i prowokujących słów.
Co mógł powiedzieć?
Niewiele. Kilka sekund myślał, ale jego głowa była pusta. Gos chciał zgonić to na alkohol i ogólne roztargnienie, ale ono już przeminęło. On po prostu… nie wiedział. Dęba był dla niego zagadką, której nie potrafił rozwiązać. Nie miał żadnych wskazówek, jedynie kilka Jankowych słów i przestraszone spojrzenia innych…
– Nic? – zapytał z zawodem. – Myślałem, że stać cię na więcej – westchnął odsuwając się, tym samym wyzwalając w Jerzym ogromną chęć pokazania, że się mylił. Tylko że… Im dłużej patrzył na Dębę i im dłużej myślał nad jego osobą, tym w jego głowie panowała coraz większa pustka.
– Nie każdy lubi bawić się w zgadywanki – burknął w końcu pod nosem.
– Racja… To chyba tylko takie moje małe zboczenie – przyznał, odchylając poły kurtki. – Zapalisz? – zapytał, wyciągając paczkę fajek. – Bo palisz, prawda? – uśmiechnął się półgębkiem, a przez plecy Jerzego przeszedł dreszcz. Czuł się jakby grali w jakąś grę; w kotka i myszkę i to on, wbrew woli, był myszą zapędzoną pod ścianę.
– To też wydedukowałeś?
– Powiedzmy. Masz popiół na szaliku – mruknął, wyciągając w stronę Jerzego paczkę. Gos sięgnął po papierosa, a potem spojrzał na swój puchaty szalik, na którym faktycznie osadziło się trochę popiołu tuż pod jego brodą.
– Naoglądałeś się za dużo Sherlocka? – mruknął z fajką między wargami. Dęba właśnie sięgał po zapalniczkę i wzruszył ramionami.
– Nie. Straszna nuda – odpowiedział, podpalając papierosa. Pasował mu do twarzy, sprawiał, że wyglądał jeszcze bardziej niechlujnie i jakby… od niechcenia. Był całkowitym zaprzeczeniem Jurka, który zawsze musiał być dokładnie ogolony i ubrany w swoje najlepsze ciuchy, a mimo to wcale nie prezentował się źle. Budował wokół siebie jakąś dziwną, ciężką do zniesienia atmosferę, no i miał jeszcze to spojrzenie z niebezpiecznym błyskiem w oku…
– Fakt – przyznał, chwytając za zapalniczkę. Chwilę potem zaciągnął się dymem i odwrócił głowę. Stali dość daleko od reszty, w miejscu, w którym nie było już tak jasno, ani głośno. Dlaczego się tu znaleźli? Czego Dęba odciągnął go na bok?
Te nieprzyjemne myśli kazały mu ponownie skupić wzrok na mężczyźnie, który nie odrywał od niego spojrzenia. Jerzy zmarszczył brwi, a przez głowę przeszło mu spostrzeżenie, że lepiej było nie odwracać się do Dęby tyłem, bo facet wyglądał na takiego, który zdolny byłby wbić nóż w plecy, podczas chwili nieuwagi.
– A przyszliśmy tu z powodu…? – zaczął zaraz, nie unikając ciekawego spojrzenia. Nie chciał dać po sobie poznać, że mężczyzna robił na nim jakieś wrażenie; że wprawiał go w niepokój.
– Jesteś interesujący – oznajmił, jakby to była odpowiedź i wypuścił dym z ust.
– I?
– I musisz mi dać swój numer – mruknął, uśmiechając się półgębkiem. Jerzy natomiast wręcz przeciwnie, zmarkotniał i nawet cofnął się o krok.
– Dać ci mój numer telefonu? – powtórzył głupio, odrywając papierosa od ust. Teraz wypalał mu się on między palcami.
– Mhm. – Jego pomruk był niski i głęboki.
– Nie wiem, co sobie pomyślałeś… – zaczął Jerzy przybierając ulubioną, agresywną postawę. – Ale nie rozdaję numeru telefonu obcym facetom.
– Dotyczy to tylko mężczyzn? – zakpił Dęba, zbliżając się o krok do Gosa. Właśnie wziął ostatniego bucha, po czym wyrzucił niedopałek na ziemię i przygasił go butem. Ich oczy się spotkały i żaden z nich nie chciał przegrać tej bitwy na spojrzenia, więc trwali tak niczym zahipnotyzowani.
– Tak – sapnął, czując, jak zaczynają mu się pocić ręce. Nie było łatwo mierzyć się z takim przeciwnikiem, zwłaszcza kiedy w głowie Jerzego pojawiło się wielkie, wymalowane na czerwono ostrzeżenie, że mężczyzna ten mógłby być pokroju… Łukasza, chociażby.
– W takim razie mam rozumieć, że nie chcesz poznać terminu kolejnego wyścigu? – powiedział Dęba kpiąco, unosząc wysoko brwi. – Bo tak się składa, że to ja decyduję o tym, kiedy się on odbędzie – dodał, patrząc na niego zawadiacko. Wyglądał jakby śmiał się z niego w duchu. – Ale skoro nie rozdajesz swojego numeru, no to… Może jednak wystartuję w tych wyścigach – westchnął, z zastawieniem pocierając zarośnięty policzek.
Prowokował go.
Jerzy czuł jak po jego plecach po raz kolejny przechodzą nieprzyjemne dreszcze.
– Nie, nie wystartujesz – powiedział zirytowany, przyczyniając się tym samym do poszerzenia uśmiechu Dęby.
– Więc słucham – odparł, wyciągając telefon, by zapisać numer Jurka. Mężczyzna, nie mając za bardzo wyboru, podyktował do siebie kontakt, utrzymując przy tym kamienną twarz. Nie chciał dać po sobie poznać, że Daniel wyprowadził go z równowagi.
Na dodatek… Czuł się uspokojony. Tak, zdecydowanie. Rozwiały się jego najgorsze myśli dotyczące tego mężczyzny, więc i jego zdenerwowanie opadło.
– A jednak masz jaja.
– Jednak?
– Wygrać ze mną w wyścigach to jedno… Ale dać mi swój numer to drugie – powiedział, uśmiechając się jakoś tak szerzej. – Jak tak dalej pójdzie to jeszcze dzisiaj umówimy się na kawę, a jutro…
– Wystarczy – ukrócił Jerzy, doskonale słysząc kpinę w głosie Dęby.
– Nie lubię, jak mi się przerywa – oznajmił Daniel jakby od niechcenia, ale coś w jego głosie ponownie sparaliżowało Gosa. Gdyby Jerzy był mniej szanującym się człowiekiem, pewnie w tej chwili już by zaczął przepraszać faceta, że śmiał mu przerwać, ale nie był. Zamiast tego po prostu wzruszył ramionami i rzucił:
– Nie mój problem.
– Może być twój – odparł Dęba niby poważnie, ale zaraz jego usta wykrzywiły się szeroko. – Jezu… Nie bądź taki sztywny. To dopiero jutro – mrugnął do niego, zerkając wymownie niżej. Jerzy znowu poczuł się zdezorientowany; w końcu on przecież tylko żartował, nie?
Musiał.
Po prostu chciał go podpuścić, bo on głupio dał mu się odkryć, a taki człowiek jak Dęba zawsze będzie wykorzystywał słabości innych przeciwko nim. W tym przypadku… Bardzo skutecznie.
Jerzy syknął z irytacji i odsunął się od faceta. Miał zamiar wracać z powrotem do grupy, bo towarzystwo tego człowieka zaczynało go męczyć. Było przytłaczające, a otaczająca Dębę aura powodowała u niego nieprzyjemne sensacje w żołądku.
– Może. Jeżeli spotkam się z twoją siostrą – dodał kpiąco, po czym odwrócił się, słysząc za sobą radosny śmiech. Nie zdążył jednak zrobić chociażby dwóch kroków, nim poczuł na ramieniu rękę faceta. Zatrzymał się, czując, jak włoski na karku stają mu dęba… a może się jeżą?
… Głupie powiedzenia.
– To było dobre – oznajmił Daniel, zsuwając z niego dłoń. – Jesteś naprawdę interesujący, Jerzy. I jeżeli mogę dać ci radę, uważaj na Czyżewskiego… I na moją siostrę też – powiedział, patrząc na łopatki Gosa, gdy ten ruszył do przodu.
Jedynym człowiekiem, na którego Jurek musiał uważać w tym towarzystwie był właśnie on. Nie Alicja, chociaż ona też miała swój charakterek, a już tym bardziej nie Janek, za to Daniel Dębowski…
To on stanowił niebezpieczeństwo. Jerzy czuł to w kościach.
Dwie godziny później, czyli kilkanaście minut po trzeciej, Jurek z Jankiem siedzieli na tylnym siedzeniu samochodu Sandry i gadali głośno, śmiejąc się z głupot. Z przodu na siedzeniu pasażera jechała z nimi jeszcze jedna dziewczyna, która odpowiedzialna była za machanie flagą na starcie. Była ładniutka, Jerzy nie mógł zaprzeczyć. Była też bardzo młoda, co skutecznie zniechęcało go, by na nią nawet patrzeć.
Wszyscy, oprócz kierowcy, znajdowali się w różnorakim staniu podchmielenia, bądź też, w przypadku dwójki młodszych uczestników, również zjarania. Jerzy nie przepadał za ziołem, więc po tej pełnej napięcia rozmowie z Dębą, zatopił się w whisky i z powrotem skupił się na pozytywach całego tego przedsięwzięcia. W końcu chyba nic nie było w stanie wyprowadzić go z równowagi! Nawet Janek, który przerzucił przez jego szyję ramię i opowiadał jakieś głupoty mu nie wadził. Przeciwnie, chłopak swoim zachowaniem i pogodą ducha, sprawiał, że Jerzy poczuł się… jakby miał przyjaciela. Myśl ta nieśmiało wkradła się do jego serca i zagościła w nim tego wieczora na stałe, pozwalając mu na całkowite rozluźnienie i stan jeszcze większej ekscytacji.
Nawet Sandra zerkała czasami na nich w lusterku i uśmiechała się półgębkiem, ale tylko wtedy, kiedy myślała, że nikt tego nie widzi. Jej wizerunek nie mógł przecież ucierpieć i to jeszcze przy Jerzym i Czyżewskim! No i tej uroczej dziewczynie, którą miała ochotę dzisiaj zabrać do domu.
– Hej, Sandra, wysadź nas tutaj! – zakrzyknął w pewnym momencie Janek.
– Mogę was podwieźć pod dom – odparła, skupiając się na blondynie.
– Nie, nie! Nasz wieczór się jeszcze nie skończył!
– Nie? – powtórzył Jerzy, nie mogąc skupić wzroku.
– No nie wiem… Ale skoro tak mówisz… – westchnęła kobieta, zatrzymując samochód na poboczu. – Trzymajcie się i może nie pijcie już więcej – dodała, odwracając się w ich stronę, podczas gdy próbowali wygramolić się z samochodu. Jankowi nawet udało się to zrobić z gracją. Jerzemu się nie udało.
Potknął się, a Czyżewski zarechotał jak głupi.
– Kompletnie nie z ludzi, którzy się nie potykają – zamruczał, kręcąc z rozbawieniem głową, po czym obszedł samochód i wziął mężczyznę pod ramię. Przez te zwężone oczy i potargane kosmyki oraz przez taki rozanielony wyraz twarzy, wyglądał jak kociak.
– Nie oczerniaj… mnie – Jerzy odpowiedział z trudem, chcąc zachować swój charakterystyczny ton, ale przez to, że był pijany, zabrzmiało to raczej żałośnie. Janek poklepał go po włosach.
– No co ty, ciebie? Jurek! Dajesz mi dach nad głową! – zaśmiał się, prowadząc ich po chodniku. Sandra już odjechała, a oni znaleźli się… Jurek sam nie wiedział gdzie.
– Tak. I chciałbym się pod nim znaleźć, ale ty… mnie gdzieś ciągasz, nie wiadomo po co – powiedział z trudem. Nie rozglądał się za bardzo, bo ciężko było mu się skupić. – Nie mogliśmy dać się podwieźć pod dom? – narzekał dalej, stawiając chwiejne kroki. Czuł na policzkach chłodny wiatr, przy czym puchaty szalik niwelował to uczucie, dodając mu ciepła. No i był taki miękki, że aż miło było wtulić w niego twarz…
– To by było głupie – mruknął Janek, wywracając tymi kocimi oczami. – Po co Sandra miałaby wiedzieć, gdzie mieszkasz? Gdzie mieszkam ja? Dam ci dobrą radę, Jurek. Lepiej nikomu tego nie zdradzaj, wiesz? – powiedział, przyciągając do siebie mężczyznę, kiedy ten odchylił się niebezpiecznie na lewo. – Boże, ale jesteś napruty – dodał radośnie, chichocząc jak dziecko.
– Nie… Nie jestem – odparł z godnością. – Jak już to majestatycznie pijany… – odpowiedział, unosząc wysoko głowę.
– Nie można być majestatycznie pijanym! – zaprotestował Janek, prowadząc ich na lewo, gdzie dotarli do małej knajpki otwartej przez dwadzieścia-cztery na dobę.
– Ja mogę – mruknął, starając się odczytać nazwę lokalu, ale nie mógł. Miał za słaby wzrok, a szyld nie był oświetlony. – Co to za speluna – zaprotestował, ale tylko werbalnie, bo Janek nie miał najmniejszego problemu, by zaciągnąć go do środka i usadzić przy rozpadającym się stoliku.
– Jak to co? Zwykła knajpa. I mają żarcie, wiesz jaki jestem głodny? – jęknął. – Idę coś zamówić – dodał, zostawiając Jurka samego przy stoliku, ale tylko na chwilę. – Jestem. A ty, hej! Nie zasypiaj – sarknął, czochrając mu włosy. Uśmiechał się głupkowato i był taki radosny, że aż serce się rozpływało.
Dobrze było mieć takiego Janka, pomyślał sobie Jurek, uśmiechając się do chłopaka leciutko, ale za to całym sercem.
– Ładnie się uśmiechasz, mówiłem ci to już – przyznał chłopak, odchylając się od niego i opierając ociężale na siedzeniu. Wlepił w Jurka niebieskie spojrzenie. Również nie szczerzył się tak szeroko jak jeszcze chwilę temu, a zaledwie subtelnie unosił kąciki ust. – A to… – zaczął, wskazując na bliznę – to po czym? – zapytał, przekręcając lekko głowę.
– To? – powtórzył dotykając szramy przy ustach. – Z dzieciństwa… Kręciłem się na karuzeli i piłem colę ze szklanej butelki…
– O matko! – skomentował Czyżewski, robiąc wielkie oczy. – Ale to musiało boleć…
– Na pewno bardziej… Niż twoja wielka rana na ręce – zironizował, przewracając oczami. Świat zakołysał mu się niebezpiecznie, a on chwycił się krawędzi stołu, jakby zaraz miał spaść. – Wiesz… że mam jutro na ósmą do pracy? – zachichotał.
– No to nie masz powodu do śmiechu, Jurek. Jak ty niby wstaniesz?
– Mówimy tutaj o wypadku, w którym położyłbym się spać, ale… Nie zapowiada się na to w najbliższym czasie, więc… – odparł, dalej wyjątkowo rozbawiony. Janek wstrząsnął głową.
– Będzie przypał. Nie jesteś zaraz znowu młodzieniaszkiem, żeby tak zarywać nocki!
– Janek – mruknął poważnie. – Jeszcze raz zasugerujesz, że jestem stary, a będziesz spał pod mostem.
Był taki zmęczony… Ale przy tym tak bardzo podekscytowany i szczęśliwy, w porównaniu do tego, co miał ostatnio.
– Ja nic nie sugeruję! – oburzył się, obserwując, jak Jerzy niemalże układa się na swoich rękach. Sam też był pijany i troszkę zjarany, ale mężczyznę sponiewierało dużo bardziej; zwłaszcza kiedy jechali z Sandrą i teraz, kiedy mógł pozwolić sobie na bycie naprutym. Wcześniej trzymał się lepiej, bo obawa, żeby nie zrobić z siebie idioty przy tych wszystkich ludziach, mocno się w nim zakorzeniła i nie dawała alkoholowi szansy przejąć całkowicie kontroli, ale teraz… – Jurek, zjemy i spadamy do domu – dodał, nachylając się nad stolikiem. Wyciągnął rękę i pogładził dłoń mężczyzny, a zaraz potem odciągnął ją od jego twarzy. – Żyj – zachęcił, uśmiechając się półgębkiem. Znowu mówił szeptem i – co Jurek zauważył z roztargnieniem – miał bardzo ładny głos, kiedy mówił tak cicho i spokojnie…
– Żyję – powiedział nie głośniej. W tej dziwnej chwili popatrzyli sobie w oczy i było to na miejscu.
Przynajmniej dopóki jakaś baba nie wydarła się na całe gardło, że zamówienie gotowe, a Janek nie drgnął i nie podniósł się od stołu, by przynieść jedzenie.
– Trzymaj, jedz – bąknął Czyżewski, podając mu hamburgera. Wgryzł się w swojego bez chwili zwłoki, Jurek zaraz po nim – nawet nie miał siły narzekać, że Janek zamówił jakieś gówno i że zdecydowanie nie wpłynie to dobrze na jego cerę...
Dziesięć minut później, wytoczyli się z tej obskurnej knajpki, podczas gdy taksówka już na nich czekała, by zawieźć ich pod kamienicę.
– Idziesz spać? – zapytał Jurek, kiedy stanęli już na klatce.
– A ty nie? – odparł ze zdziwieniem chłopak, wciąż podtrzymując Jerzego za łokieć.
– Muszę… Muszę ogarnąć wypowiedzenie – wytłumaczył i zaczął iść w kierunku schodów. Janek niepewnie poczłapał za nim.
– Jest przed czwartą… Jutro to zrobisz – powiedział, asekuracyjnie idąc za Jerzym, w razie gdyby mężczyzna miał się zachwiać i stracić równowagę na schodach. Na szczęście tak się nie stało i Gos, pokracznie to fakt, wszedł na pierwsze piętro.
– Nie. Muszę dzisiaj… – Otworzył drzwi. Kiedy wchodził do mieszkania buchnęło w niego przyjemne ciepło. Zapalił światło i rozebrał się, rzucając swoje rzeczy na szafkę. Z przedpokoju od razu rzuciły mu się w oczy obrazy, które zignorował, mając wrażenie, że patrzą na niego oceniająco.
– Jurek… – głos Janka był niepewny, kiedy chłopak przystanął w progu.
– Idź spać – rzucił do niego. – Ja tylko to załatwię… I też się położę – obiecał, obserwując, jak Janek z niepewną miną kiwa głową i wycofuje się z mieszkania. Zamek w drzwiach kliknął. Nastała cisza.
Jerzy jakoś doczłapał się do swojej sypialni, gdzie odpalił komputer. Musiał załatwić to wypowiedzenie, już zbyt długo zwlekał, a każdy dodatkowy dzień w firmie Łukasza… To będzie przeprawa przez piekło. A on już wolał ten swój stabilny czyściec.
Załatwił to w piętnaście minut, a potem, pamiętając o budziku, położył się na łóżku i zasnął.
Denerwujący dzwonek rozdzwonił się dwie godziny później, budząc niekontaktującego mężczyznę.
Jerzy potrzebował dużo czasu, by jakoś dojść do siebie; na początku był kompletnie zdezorientowany. Przez chwilę nawet nie wiedział, co się dzieje, zwłaszcza że świat chybotał mu się niebezpiecznie przed oczami. Mimo to jakoś udało mu się wyplątać z kołdry i dojść do łazienki.
Z czymś na kształt paniki zrozumiał, że wciąż był pijany. Ręce mu się trzęsły, a głowa uciskała na wysokości czoła. Ciepły prysznic odrobinę mu pomógł, sprawił, że przynajmniej mógł otworzyć trochę szerzej powieki.
Potem Jurek wykonał swoją zwyczajową, poranną rutynę; umył zęby, ogolił się, nasmarował kremem, ułożył sobie włosy, ubrał się, zjadł jakieś liche śniadanie, popsikał perfumami od Toma Forda i wyszedł, nie zapomniawszy wziąć ze sobą wypowiedzenia.
Pojechał taksówką.
Miał świadomość, że był najzwyczajniej w świecie nachlany, a do tego mocno nieprzytomny i modlił się, chociaż z wiarą u niego krucho, o to, by nikt się nie zorientował. Żeby ten przeklęty Nakonieczny nie wyczuł od niego alkoholu, żeby nie komentował… Albo najlepiej, żeby w ogóle go nie było.
Jurek miał nadzieję, że jego życzenie się spełni. Mijała już druga godzina odkąd przyszedł do biura a Łukasz jeszcze nie pojawił się w jego pokoju. Jerzy miał więc czas, aby jako tako poradzić sobie ze sobą, a jednak pomimo że bardzo chciał wytrzeźwieć, alkohol wciąż krążył w jego żyłach.
Gos był nieskupiony i kiedy pracował, łapał się na tym, że czasami napisał dwa razy to samo, czasami po prostu innymi słowami.
To nie było złe. Nikt nad nim nie stał, więc Jerzy nie przejmował się trzęsącymi dłońmi i tym, jak blado wyglądała jego twarz, ale Łukasz w końcu się zjawił.
Zjawił się z tym przeszywającym spojrzeniem i nikłym uśmieszkiem na bladych ustach.
– Dzień dobry – przywitał się milutko. – Nie przeszkadzam? – zapytał, przechodząc przez próg pokoju. Lustrował twarz Jurka od czego mężczyzna zmieszał się wyraźnie. Poczuł nawet coś na kształt paniki. Bo co jeżeli Nakonieczny się zorientuje? To przecież byłby jego koniec, zniszczyłby go.
– Nie – bąknął, starając się nie dać po sobie poznać w jak beznadziejnym stanie był.
– Nie? – zapytał zdziwiony, podchodząc do jego biurka. Przysiadł na nim, ignorując fakt, że kilkanaście centymetrów dalej stało całkiem wygodne krzesło. – Myślałem, że przeszkadzam ci zawsze. – Uśmiechnął się szeroko.
Musiał być w dużo lepszym humorze niż jeszcze wczoraj. Wydawał się rozpromieniony, a jego oczy wyglądały na jaśniejsze, kiedy padały na nie promienie słoneczne. Prezentował się jakby lepiej, bo nie miał na sobie krawata tylko aksamitną, białą koszulę rozpiętą pod szyją, co, zdaniem Jerzego, było całkowicie niedopuszczalne na stanowisku, na którym był.
– To fakt. Dlatego uznałem, że nie ma sensu powtarzać tego za każdym razem, skoro i tak wszystko jest jasne – mówił, kończąc coś zapisywać. Odchylił się od komputera. – Musimy porozmawiać – dodał, unikając wzroku Nakoniecznego. – Może nawet nie porozmawiać – kontynuował, wstając. Łukasz również zsunął się z biurka. – Przejdziemy do twojego biura? – zakończył, starając się utrzymać najbardziej beznamiętny wyraz twarzy na jaki było go stać. Łukasz skinął głowa.
– O co chodzi, Jerzy? – zapytał, podczas gdy siadał już przy swoim biurku. Jerzy wyjął z teczki wypowiedzenie i położył je na blacie, tuż przed nosem Nakoniecznego, który jęknął, gdy tylko zobaczył treść na papierze. – A już myślałem, że jednak zdecydujesz się u nas zostać – mruknął niby ze smutkiem, ale w jego oczach błysnęło coś na kształt satysfakcji. – Skąd taka decyzja? Jest ci źle u nas? Może jest coś, co mógłbym poprawić? – mówił, a Jerzy nienawidził go coraz bardziej z każdym jednym słowem.
– Musisz odstawiać tę szopkę? – syknął, kładąc dłonie na biurku. Policzki mu poczerwieniały, a w jego oczach Łukasz dostrzegł wzburzenie.
Uśmiechnął się protekcjonalnie.
– Wiesz, Jerzy, może nie muszę ale… Chcę – powiedział miękko, gładząc wypowiedzenie palcem. Odłożył je na bok. – Twoja decyzja zostanie rozpatrzona. Do tego czasu… Tak czy inaczej… Jesteś mój – szepnął, powodując tym samym, że całe ciało Jerzego spięło się, a tętno znacznie przyśpieszyło. Tak jak przed chwilą poczerwieniał, tak teraz pobladł wyraźnie i nawet… nie miał słów, żeby jakoś to skomentować, żeby wykpić.
Wzdłuż jego kręgosłupa przetoczyła się fala zimnych dreszczy.
Łukasz na spotkaniu z ich ojcem mówił coś o tym, że był przeciwnikiem mobbingu? Cóż, Jerzy więc nie wiedział, czym było to, co teraz się działo, jeżeli nie mobbingiem właśnie. I to takim, którego Gos bał się najbardziej. Czuł, że jednak musi coś powiedzieć, że nie może zostawić tego tak, jak teraz jest… Z drugiej strony na myśl nasuwało mu się tylko słabe: „Nie, nie jestem”, co byłoby jeszcze bardziej żałosne, musiał wymyślić więc coś innego.
– Twoje zachowanie jest nieprofesjonalne – rzucił, czując jak wszystkie jego wnętrzności się kurczą.
– Tak jak kiedyś twoje – odpowiedział Łukasz, wstając z krzesła. Obszedł biurko i stanął tuż naprzeciwko Jerzego, kładąc mu obydwie dłonie na ramionach.
– Ponoć dawne urazy są już za nami – odpowiedział i tym razem jego głos niekontrolowanie zadrżał. Łukasz uśmiechnął się sympatycznie.
– Bo są – powiedział, dociskając dłonie do ciała Jerzego. Jego mleczne oczy, jasna cera i delikatny uśmiech, sprawiały, że wyglądał niczym jakiś pieprzony anioł; brakowało mu tylko cholernej aureoli! Oraz skrzydeł. A także pogodnego usposobienia, bo to co teraz Łukasz sobą prezentował wydawało się raczej poziomem sięgać dna piekieł, aniżeli niebios… I było po prostu okropne, zwłaszcza biorąc pod uwagę stan Jurka; to że był jeszcze trochę pijany i nie dosypiał. – Jesteś strasznie spięty – westchnął, a potem nacisnął palcami na jego ramiona.
– Myślę, że nie możesz mi z tym pomóc – odpowiedział, starając się zachować spokój, mimo że całe ciało aż paliło go z obrzydzenia. Dziwił się też, że Łukasz, mimo wszystko, nie zauważył w jakim był stanie. Może nie było tego po nim widać? Nie było czuć alkoholu?
– Szkoda – odparł, patrząc mu prosto w oczy. Gos przestał oddychać. A potem serce również mu stanęło, kiedy Łukasz zaczął powoli, z namysłem ugniatać jego ramiona. – Znamy się już kilka lat – mówił, wyglądając na całkowicie odprężonego. – A mimo to przez tych kilka dni, wydajesz mi się obcy, Jurek – mruczał, a ciało Jerzego spinało się jeszcze bardziej.
Nakonieczny miał rację. Jerzy nawet sobie wydawał się obcym człowiekiem.
– Nie warczysz, nie wyrywasz się… Stoisz tu sobie potulnie, nie obrażając nikogo – kontynuował, ciepłym głosem. Gra światła na jego twarzy była niesamowita. – I albo tak dobrze udajesz, że cię to nie rusza, w co trochę nie chcę mi się wierzyć, bo przecież cię znam albo… Gdzieś tam w środku nie masz nic przeciwko – powiedział, uciskając mocniej jego ramiona. Wydawał się bardzo zadowolony, jakby właśnie coś wygrał; podczas gdy Jurek ledwo stał w miejscu, zastanawiając się, co takiego ten człowiek pierdolił.
…Nie miał nic przeciwko?
Przecież aż nim trzęsło, do cholery! Dreszcze obrzydzenia spływały wzdłuż jego kręgosłupa, serce biło nienaturalnie szybko, a dłonie pociły się z nerwów! I ta nieznośna myśl, że Nakonieczny dotykał go swoimi brudnymi łapami! Łapami, którymi obłapiał innych mężczyzn... Marcina…
Musiał jakoś to przełknąć, nie mógł pozwolić sobie na stracenie opanowania, mimo że miał ochotę uderzyć go prosto w twarz. Łukasz okropnie z nim sobie pogrywał, ale coś w głowie Jerzego mówiło, że tym to właśnie było; grą a nie zamiarem płynącym z potrzeby Nakoniecznego. On wcale nie chciał go dotykać, nie był nim zainteresowany, jedyne czego chciał to złamać swojego przeciwnika, sprawiać, żeby sięgnął dna…
Jurek miał w sobie jeszcze na tyle samokontroli, by do tego nie dopuścić. Żeby nie zareagować gwałtownie.
Uśmiechnął się z wyższością.
– Chciałbyś, żebym nie miał? – zakpił, patrząc, jak brwi Łukasza podnoszą się w geście zaskoczenia. – O tym myślisz po nocach? Czy twój współpracownik nie chciałby, żebyś go przeleciał? – kontynuował podchodząc krok do przodu. Poczuł, jak uścisk na ramionach staje się lżejszy. – Otóż nie, nie chciałbym – szepnął, nachylając się nad Łukaszem. Powolnym ruchem zsunął z siebie jego dłonie. Nakonieczny cofnął się o krok i popatrzył na niego z zastanowieniem po czym uśmiechnął się jakby był zadowolony i skinął głową.
– Czyli nic się nie zmieniło – westchnął z udawanym żalem. – I nie, nie myślę o tym po nocach – rzucił pewnie. Zresztą mówił prawdę, Jerzy to wiedział. Mając Marcina Łukasz najpewniej nie myślał o nikim innym.
– Kłamiesz w żywe oczy – odpowiedział mimo to, a Łukasz zaśmiał się z jego słów. Ich spojrzenia się spotkały.
– Kłamię, ale tylko w przypadku, w którym liczymy Marcina jako tego współpracownika – odpowiedział, a Jerzy skrzywił się z niesmakiem.
– Nie chcę tego słuchać – mruknął, odsuwając się na bok. Miał dość wzmożonej atencji ze strony Nakoniecznego, który wydawał się go testować. Sądząc po tym jak się wszystko między potoczyło, test wydawał się zaliczyć.
Nie stracił opanowania i nie zareagował gwałtownie. Wydawał się też zaskoczyć Łukasza tym jak łatwo przyszło mu wspomnienie o przeleceniu siebie… Cóż, siebie też tym zaskoczył, ale słowa te wyszły praktycznie bez jego woli, jako najlepsza możliwa riposta.
Teraz natomiast… Teraz na samą myśl miał ochotę się wyrzygać.
– A ja nie chcę opowiadać – przyznał, chociaż Jerzy mu nie wierzył; taki dewiant jak Nakonieczny na pewno nie miałby nic przeciwko, gdyby mógł zgorszyć boga ducha winnych ludzi. – I, zanim wrócisz do tego co robiłeś, chcę ci tylko powiedzieć, że jutro pojedziesz ze mną na spotkanie z klientem – powiedział, sięgając po jakiś plik kartek. Jerzy przytaknął mu głową i wyszedł.
Wcale nie miał ochoty nigdzie wychodzić z Nakoniecznym, zwłaszcza jeżeli ten zamierzał go prowokować dokładnie tak jak dzisiaj i to jeszcze przy kimś innym, a to, sądząc po jego zachowaniu, był bardzo realny scenariusz. Przeklął pod nosem, łapiąc się za bolącą głowę.
Musiał przystopować z piciem… I musiał się przespać, bo ledwo co był w stanie chodzić… To jednak musiało zaczekać, zwłaszcza że piętnaście minut później, przyszła do niego Beata i, na polecenie Łukasza, przedstawiła mu nowy projekt.
Jurkowi zaświeciły się oczy, zwłaszcza kiedy usłyszał, że miała być to animacja zrobiona na potrzeby nowo otworzonego przedszkola.
– Znamy twoje szkice i mimo że nasz rysownik, Alek, strasznie chciał się za to zabrać, uznaliśmy, a raczej Łukasz uznał, że najlepiej będzie najpierw zaproponować to tobie… – powiedziała chłodno. Widać było, że za nim nie przepadała, zapewne jak większość jej współpracowników.
Jerzy chciał się zastanowić nad tym wszystkim, ale jego głowa odmawiała współpracy. Zgodził się. I nawet nie chciał myśleć, dlaczego Nakonieczny przyszedł – właściwe nawet nie – z tym do niego. I ciekawe skąd znali te szkice skoro Jerzy wcale tak dużo ich nie udostępnił. Mimo to wziął bez wahania zlecenie, bo jego artystyczna dusza domagała się już od dłuższego czasu podobnego zajęcia. – Dobrze – podsumowała chłodno Beata, zostawiając Jurkowi na biurku całkiem pokaźny plik dotyczący projektu. Potem wyszła, zostawiając go samego.
Tego dnia nie był zbyt produktywny, ale postanowił, że to się zmieni. Nie miał zamiaru więcej tam przychodzić w stanie, w jakim się znajdował wczoraj czy dzisiaj, bo to nikomu nie służyło. Zwłaszcza nie jemu.
Kiedy tylko przyjechał do swojego mieszkania, od razu się położył i zasnął, a kiedy się obudził postanowił się odprężyć. Poszedł do sypialni po szkicownik z W&N, który od kilkunastu tygodni gnił zapomniany na dnie biurka i zaniósł go wraz z ołówkami na stół do salonu. Chwilę później przygotował sobie czarną herbatę z sokiem malinowym, która wydawała się idealna na taki mroźny, jesienny wieczór i rozsiadł się w zielonym fotelu. Kubek postawił na stoliku, a szkicownik ułożył sobie na nogach. Miał on twardą oprawę, więc mógł rysować w swojej ulubionej pozycji, bez żadnych przeszkód.
Nie miał w głowie konkretnego planu. Chciał się tylko rozrysować i należycie odprężyć. Przyłożył więc rysik do szkicownika i pozwolił swojemu umysłowi błądzić po kartce. Nie do końca miał świadomość, co takiego tworzy, ale z każdą kreską kształty te nabierały ludzkich rys.
Cały proces twórczy trwał około dwóch godzin, podczas których dla Jerzego nie istniało nic innego oprócz twardości trzymanego ołówka i chropowatej kartki oraz kubka słodkiej herbaty, którą raczył się od czasu do czasu.
A potem popatrzył na skończoną pracę i uśmiechnął się półgębkiem, spoglądając na podobiznę swoją i Janka, a także na stojący za nimi tłum nowo poznanych ludzi – Sandrę, Andrzeja, Dębę oraz… Alicję.
To było dobre wspomnienie. Jedno z niewielu.
Aktualizacja: 24.04.2021
Z mniej przyjemnych informacji - został mi jeden zapasowy rozdział. Nie wiem wiec, kiedy się pojawi... Zwłaszcza że poszłam w tamtym tygodniu do pierwszej w życiu pracy (tym bardziej można mi wybaczyć tę zwłokę. To był chyba jeden z najbardziej stresujących tygodni w moim życiu XD) a dziewięciogodzinne zmiany nie sprzyjają pisaniu, zwłaszcza że po powrocie do domu jestem na tyle produktywna, by otworzyć Worda i stwierdzić, że nie mam siły zabierać się za cokolwiek, więc go wyłączam i idę spać xD
Rewelacyjnie opisałaś stan upojenia alkoholowego chłopaków, a w szczególności Jurka, brawo. Czytając, kręciło mi się w głowie i współczułam takiego poranka w pracy, brr. Fajnie piszesz. Dzięki i do następnego rozdziału.
OdpowiedzUsuńBardzo się cieszę, że Ci się podobało i że wczułaś się w bohatera. Jurek faktycznie miał ciężko ale jakby nie było sam sobie na to zapracował. Na pocieszenie chociaż noc spędził miło ;)
UsuńDziękuję za komentarz i pozdrawiam!
Jerzy przyciąga ciekawych ludzi do siebie ;) Śmieszna była ta jego rozmowa z Dębą xd Biedny Jurek .. Xd Ciekawe dlaczego ten Daniel ostrzegał go przed Jankiem i Alicją? Co takiego Janek skrywa? Jak na razie wygląda na porządnego chłopaka, chociaż te wyścigi... No nie wiem nie wiem :) interakcja z Łukaszem też niczego sobie - Jerzy myślał poprzedniego wieczoru że przydałby mi się masaż hehe xd Łukasz normalnie czyta mu w myślach :D Super ten rozdział, mam nadzieję że starczy Ci sił na dalsze pisanie. Wiem że praca potrafi wyprać człowieka z całej energii .. Dziękuję bardzo i pozdrawiam serdecznie 😘
OdpowiedzUsuńTo prawda, przyciąga, chociaż mogłoby się zdawać, że sam jest całkiem szarą i nieciekawą osobą... A jednak chyba ma coś w sobie, skoro tak wszystkich do niego ciągnie ;)
UsuńDlaczego ostrzegł, to nie powiem. Może mają coś za uszami, a może to jakaś zagrywka Dęby?
Właściwie racja! Jakby nie było Jurek dostał, co chciał, chociaż nie wiem czy o taki masaż mu chodziło XD Zareagował raczej niezbyt pozytywnie...
Bardzo się cieszę, że rozdział się podobał i również mam taką nadzieję, bo na razie sił brak.
To ja dziękuję i pozdrawiam cieplutko! <3
Hejka,
OdpowiedzUsuńzastanawia mnie to ostrzeganie Dęby przed Jankiem, co takiego skrywa chłopak, i to ukojenie alkoholowe Jurka, a nie przepraszam majestatyczne upojenie... i jeszcze rozmowa Jerzego z Danielem o tak...
Dużo weny życzę...
Pozdrawiam serdecznie Basia
Hej,
OdpowiedzUsuńoch wspaniale, to upojenie alkoholowe Jurka... a nie przepraszam majestyczne upojenie... zastanawiam się bad Dęba i tyn ostrzeżeniem w sprawie Janka, co ukrywa... i ta rozmowa Jerzego z Danielem...
Dużo weny życzę...
Pozdrawiam serdecznie Iza