niedziela, 26 sierpnia 2018

Rozdział 20


– Bartek? 

Sójka stał w przedpokoju i wlepiał w niego wzrok niczym ciele w malowane wrota, po czym wyszczerzył swoją głupią gębę i od razu uścisnął dłoń przyjacielowi. 

– No, brawo za spostrzegawczość – zironizował, czekając, aż Marcel ściągnie buty. 

– Co ty tu robisz? – zapytał Rogacki, rozglądając się na boki. Przecież ani Zuzy, ani Ewy nie powinno być o tej porze w domu… – Kiedy przyszedłeś? 

– Jakiś czas temu. Twoja mama mnie wpuściła, co prawda powiedziała, że wyszedłeś, ale postanowiłem, że zaczekam – wytłumaczył się, po czym poszedł do pokoju Marcela, ciągnąc go przy tym za sobą. – Nie miała nic przeciwko no i wyszła. – Wzruszył ramionami i odwrócił się w końcu, a przyjaciel spojrzał na niego z pretensją. Miał odrobinę dość ludzi i liczył na czas dla siebie, ale… Cóż. Chyba nie będzie mu to dane, przynajmniej nie tak szybko jakby tego chciał. 

– Więc… Po co przyszedłeś? – rzucił oschle, w dalszym ciągu będąc odrobinę obrażonym na przyjaciela. 

– Hm… Może dlatego, że nie odpisujesz na wiadomości? Nie odbierasz telefonu? – powiedział Bartek, wywracając oczami i najwyraźniej będąc nie mniej poirytowanym niż Marcel. 

– Więc może to coś znaczy? – zapytał ironicznie, czując, że jak zaraz się nie uspokoi, to dojdzie do kłótni. 

– Chuja znaczy – warknął Bartek, po czym pociągnął Rogackiego za nadgarstek. – Siadaj – nakazał, a szarpnięty przez niego Marcel klapnął na krzesło przed biurkiem. Bartek natomiast usadowił się na kanapie przodem do przyjaciela i wbił w niego gniewny wzrok. – Weź ty się ogarnij, bo mi żyć nie dajesz – mruknął, podpierając ciężko głowę na dłoni. Marcel na to prychnął i wywrócił oczami. „Ogarnij się”, dobre sobie! – Gdzie byłeś w ogóle? – dopytał Bartek, najwyraźniej nie chcąc wchodzić na wojenne ścieżki. 

– U Kacpra. – Zastukał palcami o biurko, zerkając ukradkiem na zmieniający się wyraz twarzy przyjaciela. 

– Co? Jak to u Kacpra? Po co? – zapytał zaskoczony, a Marcel zaśmiał się w duszy. 

– No normalnie, zmusza mnie, żebym się z nim spotykał – rzucił, specjalnie dobierając słowa w taki sposób, by zabrzmiały jak najgorzej. 

– Co? – Szczęka opadła Bartkowi aż do podłogi. – To… To… Ale naprawdę?! – krzyknął, wychylając się mocno w stronę Marcela. – I co, że zmu-zmusza – zająknął się – cię do czegoś? – Rogacki zaśmiał się głośno. 

– Nie, debilu – odpowiedział prostolinijnie, po czym poczochrał blond włosy i z zadowoleniem patrzył, jak mina Bartka ze zmartwionej zmienia się na wkurzoną. – Ale twoja twarz była bezcenna, polecam. – Zaśmiał się, patrząc prosto w chmurne oczy. 

– Ta. Bardzo śmieszne. To gdzie byłeś? 

– U Kacpra – odpowiedział Marcel, śmiejąc się w duszy z przygłupiej twarzy Sójki. – Dobra, wyluzuj, okej? Już nie żartuję. Serio byłem u Kacpra. – Westchnął ciężko i wzruszył bezradnie ramionami. 

– Po prostu… Powiedz, co mnie ominęło – poprosił przyjaciel, zaciskając palce na nasadzie nosa. 

– No nie wiem, nie wiem… 

– Marcel. 

– No dobra – zgodził się i faktycznie opowiedział wszystko przyjacielowi, w szczególności skupiając się na wydarzeniach sprzed cholernego baru, kiedy to Kacper postawił go w takiej, a nie innej sytuacji. 

– Jezu… Pojebane – skomentował Bartek, patrząc z grymasem na Marcela. – Serio, ja naprawdę nie wiedziałem, że odwali coś takiego. Sorry – rzucił ze skruchą, a Rogacki jedynie zbył to ręką. Zdecydowanie nie umiał się gniewać, w szczególności nie na Bartka.  – Ale nie zmusza cię do niczego? – dopytał podejrzliwie Sójka, najpewniej biorąc na serio wcześniejsze słowa przyjaciela. 

– Nie – odparł z wolna. –  I w tym jest problem. Jeszcze jakby mnie do czegoś zmusił, to mógłbym mu powiedzieć, że elo, spierdalaj… – Czego oczywiście raczej i tak by nie zrobił, bo Wawrzyński to Wawrzyński, straszny z niego skurwiel. – Ale tak? Jest cholernie, powiedziałbym, znośny i nawet się do mnie nie zbliża, ale czasami… Powie, no, coś – chrząknął, uciekając wzrokiem w dół.

– Co? 

– Na przykład… Że lubi się na mnie gapić? – rzucił Marcel niechętnie, a Bartek prychnął śmiechem. – No, nie koniecznie tak, ale…! Sens był taki sam – dodał zgaszony, mając ochotę zakopać się pod ziemią. W grobie, najlepiej. 

– No wiesz, jesteś całkiem niebrzydki – odparł Bartek, sugestywnie unosząc brwi, czym zasłużył sobie na bolesny cios w ramię. – Jezu, dobra. Ale wiesz, jakbyś kogoś sobie znalazł, to musiałby się odczepić – mruknął, rozmasowując bolące miejsce. 

– Ta… A widzisz, żeby się zapowiadało, żebym kogoś miał? – zakpił, a przyjaciel spojrzał na niego jak na idiotę, więc zamknął się szybciutko. 

– A co to za problem? 

– No dla ciebie najwyraźniej żaden. – Wywrócił oczami. 

– Jezu, daj telefon – zażądał zirytowany Bartek. 

– Po co ci? – zapytał podejrzliwie, zaciskając dłoń na smartfonie. 

– Żeby ci ściągnąć Grindra? – zapytał sarkastycznie, wyciągając dłoń w stronę przyjaciela i czekając, aż ten poda mu telefon. 

– Aha… A co to jest? 

– Aplikacja dla gejów? Serio nie wiedziałeś?

– Bardziej mnie dziwi, skąd ty wiesz… – skomentował Marcel, patrząc sugestywnie na przyjaciela. – Nie wiem o czymś? – Bartek jedynie machnął na niego ręką. 

– Tak, wiem, bo o ciebie dbam, ot co! – odpowiedział, całkowicie ignorując resztę wypowiedzi. 

– I co, tyle? 

– Tak, tyle – sapnął zirytowany, spoglądając karcąco na szczerzącego się przyjaciela. 

– No wiesz, ale jak jesteś trochę ciepły, to…

– Zamknij twarz, Rogacki. I dawaj telefon – urwał Sójka, nie mogąc słuchać głupiego paplania. – I spokojnie, jak coś się zmieni w tym temacie, niezwłocznie cię poinformuję – zakpił, a Marcel skrzywił się tylko. 

– No dobra, nie spinaj się tak – mruknął, popychając go przyjacielsko w to samo ramię, które chwilę wcześniej uderzył, czym zasłużył sobie na mordercze spojrzenie, więc szybko uniósł obronnie ręce. – Trzymaj –  dodał niepocieszony, żeby jakoś udobruchać przyjaciela i faktycznie tym zagraniem mu się to udało. 

– Super – odparł zadowolony, po czym zaczął grzebać w telefonie i już po chwili z zadowoleniem oświadczył, że gotowe – gejowska aplikacja znajdowała się na telefonie Marcela. Po prostu cudownie! – To taki trochę Tinder – wytłumaczył Bartek, przeglądając coś w aplikacji, którą w końcu i Rogacki się zainteresował. Wychylił głowę i na początku trochę się przeraził ogromem ludzi, w dużej mierze mocno nagich, którzy pojawili mu się przed oczami.  

– Nie wiem, nie jestem przekonany… – mruknął odrobinę przerażony, ale wiedziony ciekawością, przysiadł się do Bartka na kanapie i przez chwilę oglądali we dwóch profile różnych mężczyzny. Po pięciu minutach Marcel był już mocno zarumieniony, zresztą Sójka tak samo, ale mimo tego dzielnie czytał opisy i przeglądał profile. 

– Musimy ci zrobić zdjęcie – oświadczył Bartek w pewnym momencie. 

– No nie wiem, Bartek… Nie widzę tego. 

– Nonsens! – zakrzyknął Sójka z nową energią, po czym wstał i wyjął swój telefon, by zrobić Marcelowi zdjęcie. – No już, wstawaj – ponaglił, a Marcel, mocno się ociągając, w końcu ruszył dupę i wstał.

– I uśmiechnij się chociaż trochę, a nie. Masz się z kimś umówić, a nie zabić – mruknął niepocieszony przyjaciel, stercząc z aparatem przed jego twarzą. 

– Jedno nie wyklucza drugiego – sapnął ciężko, wbijając spojrzenie w obiektyw. 

– O, to nawet okej wyszło. Wstawimy – oświadczył Bartek, uśmiechając się z zadowoleniem. Po chwili dał również zerknąć Marcelowi, co wyszło z tej ich sesji. Potem przesłał i wstawił zdjęcie na profil Marcela. 

Potem się zaczęło. Chyba ze dwie godziny siedzieli przed telefonem, czytając przychodzące wiadomości, które, w znacznej większości, były bardzo jednoznaczne i zapraszały na nic innego, jak seks. A seks, mimo że był bardzo interesujący, nie był czymś, czego Marcel szukał. Nie od razu! Chyba był odrobinę staromodny… I najzwyczajniej w świecie wystraszony. Albo jakimś dziwnym był tym gejem, jeszcze niepewnym, właściwie to dopiero początkującym... 

– To był zły pomysł… – powiedział zrezygnowany, czytając kolejną wiadomość od jakiegoś mężczyzny przed trzydziestką, który zapraszał go do swojego mieszkania w wiadomym celu.

– O! Ale patrz, ten nawet nie proponuje pieprzenia od razu – zareagował z entuzjazmem Sójka, wskazując palcem na niejakiego Kubę. – No i jest nawet przystojny – zachęcił Bartek, a Marcel przyjrzał mu się odrobinę bardziej zainteresowany. Chłopak faktycznie był w jego typie… O ile miał swój konkretny typ, rzecz jasna. Był brunetem, miał ciemne, niemal czarne oczy i znośną sylwetkę – to przynajmniej pokazywało zdjęcie. A jak było naprawdę…? – Popisz z nim, może faktycznie okaże się fajnym gościem – zachęcił Bartek, oddając Rogackiemu telefon. – Ja będę spadał, bo matka psioczyła, żebym coś tam jeszcze zrobił na chacie – bąknął niepocieszony, po czym poczochrał Marcelowe włosy i uśmiechnął się głupio do zapatrzonego w wyświetlacz chłopaka. – Spoko, nie przejmuj się. Sam się odprowadzę – rzucił i jak powiedział, tak zrobił. A Marcel zamiast osobiście, odprowadzał go wzrokiem do czasu, aż chłopak nie zniknął za drzwiami jego pokoju. 

Potem totalnie stracił głowę. 

Pisał z Kubą, ale jeszcze nie zgadzał się na żadne spotkania. Chciał poznać chłopaka, zanim zgodzi się tak w ciemno, w końcu wiadomo, z kim miał do czynienia? Podejrzliwość chyba nie była dziwna w tym przypadku? 

W każdym razie Kuba okazał się być miłym chłopakiem w jego wieku, który chodził do pobliskiego technikum i lubił podobne filmy, co Marcel, a to było ogromnym plusem. Poza tym był odrobinę bardziej otwarty niż Rogacki i cały czas podtrzymywał rozmowę. Pytał o jego zainteresowania, szkołę, doświadczenie… A kiedy dowiedział się, że to właściwie było zerowe, przyznał, że on sam dowiedział się rok temu i że wszystkiego może go nauczyć, na co Marcel uśmiechnął się półgębkiem. Już sobie wyobrażał tę naukę i nawet się odrobinę speszył przez to wyobrażenie. Na szczęście długo nie poruszali tego tematu i wrócili do normalnej rozmowy, chociaż… Normalnej?  Właściwie to Marcel flirtował z innym chłopakiem i od kilku godzin, mimo że powinien spać, cieszył się jak głupi do telefonu. Kiedy jednak wybiła pierwsza w nocy z żalem postanowił zakończyć konwersację, tłumacząc się jutrzejszą szkołą. Kuba nie protestował i życzył mu dobrej nocy, a Marcel odpowiedział mu tym samym. 

W szkole praktycznie na każdej lekcji wymieniali ze sobą wiadomości, a rozmowa kleiła się tak samo jak wczoraj.  Dużo się o Kubie dowiedział, bo okazało się, że chłopak naprawdę był gadułą, do tego pozytywną i optymistyczną, a tego właśnie ostatnio Marcelowi brakowało. Zawsze było dobrze mieć kogoś, kto będzie wyciągał, a nie wpychał w coraz to większe dołki, prawda? Więc słuchał o tym, że Kuba grał na fortepianie i podróżował autostopem, pisząc przy tym jakieś własne poradniki i prowadząc bloga właśnie na temat podróży i miejsc, które warto było odwiedzić. Zainspirował Marcela do takich wypadów i Rogacki z uśmiechem na ustach przypomniał sobie o obietnicy złożonej Bartkowi co do ich małego szaleństwa i udania się poza miasto; ponadto Kuba jarał się psychologią i czasami zarzucał jakimiś terminami, o których Marcel nie miał zielonego pojęcia, ale nawet to mu nie przeszkadzało. Więcej nawet, poczuł chęć sprawdzenia tych wszystkich rzeczy, dowiedzenia się i znalezienia swoich pasji. Bo on tak naprawdę nie mógł za bardzo poopowiadać Kubie o tym, co robił w wolnym czasie. Oglądał filmy i czasami zdarzyło mu się przeczytać jakąś książkę. To brzmiało tak banalnie przy ogromnie rzeczy, którymi interesował się chłopak, że było mu aż głupio. Lubił gry komputerowe i siedzenie po nocy na necie, lubił siatkówkę i seriale, ale kiedy słuchał o wszystkim tym, co go omijało, poczuł się naprawdę beznadziejnie. 

„Nie martw się, wszystko możemy nadrobić”, napisał Kuba, odpowiadając na zażalenia i ból egzystencjalny Marcela, który uśmiechnął się, czytając tę wiadomość. Przecież mógł jeszcze wszystkiego spróbować, no nie? Był młody, miał czas odkrywać siebie, swoje zainteresowania, swoją orientację…

Może i był tym gejem! I to wcale nie musiało być coś złego. Nic, za co musiałby się karać w myślach po każdej nieprzespanej z podniecenia nocy, kiedy to myślał o męskich dłoniach i mocnym, silnym ciele przyciskającym go do siebie…

Stop. Marcel zerknął panicznie na stojącego przy tablicy nauczyciela i odetchnął kilka razy głęboko. Może i mógłby być tym gejem, ale na pewno nie w szkolnej klasie, gdzie każdy mógłby zobaczyć jego wypukłość w spodniach. Pomyślał więc przez chwilę o najgorszych okropieństwach i uspokoił się na tyle, że jego ciało przestało reagować.Wrócił po kryjomu do Kuby, który z każdą godziną okazywał się coraz bardziej intrygujący i, co było równie ważne, miał poczucie humoru, które w zupełności odpowiadało Marcelowi. Podśmiewywał się więc z żartów chłopaka, samemu waląc jakimiś nerdowskimi sucharami, które Kuba w pełni akceptował i czasami odpowiadał czymś równie głupim. 

Zapowiadała się dobra znajomość, chociaż Marcelowi trudno było sobie wyobrazić coś więcej. To znaczy, żeby było z tego coś więcej… Może dlatego, że praktycznie na razie gadali jak kumpel z kumplem? Nie było dwuznaczności, nie było głupich tekstów o dupie i przesadzonego słodzenia sobie nawzajem. Była za to rozmowa, która wciągnęła Marcela na długie godziny, a pewnie i trwałoby to dłużej, gdyby tej sielanki nie przerwał nadchodzący SMS od Kacpra. Wtedy życie jakoś straciło barwę, dobry humor przeszedł, a Marcel z niechęcią wpatrywał się w jeszcze nieodczytaną wiadomość. Przecież spotkali się wczoraj, do jasnej cholery! Nie za często przypadkiem Wawrzyński chciał się z nim widzieć? Czego on znowu mógł od niego chcieć…? 

Cóż, odpowiedź na to pytanie znajdowała się tuż przed jego nosem, toteż w końcu Rogacki odważył się otworzyć SMS-a. Co prawda, nie chciał tego jak diabli i zwlekał, jak najdłużej mógł, ale kiedy w końcu się przemógł i gdy zobaczył treść, aż wytrzeszczył oczy z niedowierzaniem.  

„Znalazłem twojego kumpla. Jest ledwo przytomny, nie wiem, co mam z nim zrobić”, przeczytał, marszcząc brwi. Uczucie niepokoju przeszło przez jego ciało, ale szybko doszedł do wniosku, że Wawrzyński musiał pomylić numery i zapewne wysłał do niego wiadomość przez przypadek. Dlatego zdziwił się jeszcze bardziej, kiedy to przyszedł do niego kolejny SMS. 

„Wiem, że masz jeszcze lekcje, ale odezwij się, jak możesz. Ten cały Bartek serio nie jest w dobrym stanie”, przeczytał i tym razem serce zabiło mu mocniej. 

„Co się dzieje?” odpisał szybko z napięciem wpatrując się w telefon. Puls mu przyspieszył, ręce zaczęły się pocić. Wiadomość nie przychodziła przez jakiś czas, co przyprawiało go niemalże o zawał serca. Wiercił się więc i wiercił, nie mogąc usiedzieć na miejscu, i zerkał co jakiś czas nerwowo na nauczyciela. Została mu ostatnia lekcja, było jeszcze przed południem, a zajęcia miały się skończyć za pół godziny, ale Rogacki czuł, że nie wytrzyma tego psychicznie. Z rosnącym zdenerwowaniem popatrzył po znudzonej klasie, a potem wzrok uniósł z powrotem na nauczyciela. Szybko jednak wrócił do telefonu, kiedy ten zawibrował mu w dłoni. 

„Jest najebany w trzy dupy”, przeczytał, czując natychmiastową potrzebę jak najszybszej ucieczki z klasy i pognania czym prędzej do przyjaciela. 

„Gdzie jesteście?”, zapytał, a palce drżały mu niemiłosiernie. Czuł, że zaraz eksploduje z tego wszystkiego i zdecydowanie nie wytrzyma długo w klasie. 

– Przepraszam? – przerwał nauczycielowi w pół zdania. Cała klasa spojrzała na niego, a pan Makowski ze zdziwieniem uniósł brwi i skupił na nim całą swoją uwagę. 

– Tak, Marcel? 

– Strasznie źle się czuję. Chyba coś zjadłem… I zaraz tutaj zginę. I zastanawiam się, czy… Czy mógłby mnie pan zwolnić? – zapytał błagalnie. Na jego szczęście zbladł cały od tych nieszczęśliwych informacji, więc wyglądał nawet wiarygodnie, ale nauczyciel nie wyglądał na przekonanego. – To naprawdę… Grubsza sprawa – dodał, a kilka osób za nim zachichotało wesoło. Sam Marcel miał świadomość, jak żenujące to było, ale na ten moment go to nie obchodziło. Ważne za to było, że Makowski odchrząknął, odwrócił wzrok i z ciężkim sercem orzekł:

– No dobra, to i tak dopiero lekcja organizacyjna… 

Marcel przytaknął mu gorliwie i szybko wpakował swoje rzeczy do plecaka,  po czym podszedł do nauczyciela i odebrał krótkie zwolnienie, dziękując mu cicho pod nosem, po czym wypadł z klasy jak oszalały. Spojrzał na telefon, ale nie dostał żadnej odpowiedzi. Klnąc pod nosem, szybko wybrał numer Kacpra i zadzwonił. Pędził przy tym przez szkołę, aż zbiegł po schodach do szatni i wręczył zwolnienie szatniarce, która łaskawie otworzyła mu drzwi. Ku jego irytacji i rosnącemu niepokojowi, Kacper odrzucił go po trzech sygnałach, więc Marcel nie miał zielonego pojęcia, co ze sobą zrobić. Przystanął przed szkołą i pusto wpatrywał się w wyświetlacz. Już miał zadzwonić drugi raz, kiedy to przyszła kolejna wiadomość. 

„Boisko za wieżowcem Szymona.”

Pobiegł więc czym prędzej w tamtym kierunku, zastanawiając się, co takiego Bartek mógł odjebać. Nie było przecież jeszcze nawet dwunastej! A on był niby najebany? 

A może to Kacper robił go w konia i to był tylko jakiś głupi żart? 

Przeklinając w myślach zarówno jednego, jak i drugiego, puścił się biegiem przez wąskie alejki. Od szkoły do wspomnianego wieżowca spacerem było jakieś dwadzieścia minut, ale Marcel, biegnąc, totalnie przebił ten czas i pojawił się na miejscu już po kilku minutach. Sapał i ledwo łapał powietrze, kiedy przystanął, żeby rozejrzeć się po okolicy. Wokół kręciło się sporo osób, przez co Marcel poczuł jeszcze większą frustrację, ale w końcu ich zobaczył. 

Stali kilkadziesiąt metrów na prawo przy chodniku, ale na trawie, a przechodzący ludzie patrzyli na nich bez krępacji, jednak nikt nie raczył się zatrzymać – tylko przyspieszali kroku, mijając ich bez słowa. Marcel znowu zmusił się do biegu, a z każdym krokiem coraz głośniej zaczynał do niego dochodzić głośny bełkot przyjaciela. Serce zabiło mu mocniej, bo kto to widział, żeby Bartek był kiedyś w takim stanie? Rogacki widział, jak szarpał się z Wawrzyńskim i w pierwszym odruchu chciał przywalić Kacprowi za to, że ma czelność ruszać jego przyjaciela, ale z chwili na chwilę uświadamiał sobie, że chłopak stara się tylko utrzymać Bartka w pionie i przy tym unika celujących w niego dłoni. 

– Bartek! – sapnął, kiedy tylko znalazł się tuż przy nich. Kacper od razu na niego spojrzał i to był błąd, bo w tej samej chwili Sójka zamachnął się z pięści i przywalił mu prosto w policzek, aż głowa mu odskoczyła. 

Rogacki spojrzał na to z przerażeniem, bojąc się niemiłosiernie, że zaraz Wawrzyński odda schlanemu Bartkowi, a jak już odda, to pewnie twarz przyjaciela przekręci się kilka razy wokół własnej osi, ale Kacper jedynie zagryzł zęby i odepchnął rękę Sójki, która z powrotem chciała w niego uderzyć.

– Ty… Je…any…skurywynu, ty – bełkotał Bartek. Marcel ledwie rozumiał jego słowa. Szybko jednak odgonił szok i dopadł do szarpiącej się dwójki. 

– Bartek – szepnął ze strachem, kiedy to chłopak odchylił się gwałtownie do tyłu i upadłby, upadłby z pewnością, gdyby Wawrzyński nie pociągnął go z powrotem w swoją stronę i wziął go pod ramię. 

– Spieeeerdaaalaj – warknął Sójka, właściwie nie wiadomo do którego, bo w końcu jego wzrok wylądował na Rogackim, który właśnie chwycił go za ramię. – Nie dotykaj… mie! – bełkotał i tym razem zamachnął się na Marcela. 

Marcela, który znieruchomiał i zapatrzył się na sunąca w jego kierunku dłoń. Najpewniej uderzyłaby go prosto w twarz, gdyby nie szybka reakcja Kacpra. Wawrzyński miał niezły refleks i w mgnieniu oka chwycił mocno Bartka za nadgarstek. 

– Zaraz mu walnę – syknął, zwężając groźnie oczy. 

– Nie, nie! – Marcel zaprotestował panicznie, nie mogąc uwierzyć, co takiego stało się z jego przyjacielem. Jeszcze nigdy nie widział go w takim stanie! A przecież mógł sobie wypić całkiem sporo, zawsze przy tym kontaktował, zawsze upijał się na wesoło i, kurwa, nie odpierdalał takiego szajsu! – Hej… Bartek, to ja, Marcel –  spróbował przemówić mu do rozsądku i z powrotem chwycił Sójkę za ramię. 

Bartek wpatrywał się w niego długo głupim, pijackim wzrokiem, aż uspokoił się odrobinę. W dalszym ciągu jego nogi plątały się i uginały, wiec Kacper go trzymał, chociaż widać było po nim, że jest bardziej niż zirytowany obecną sytuacją. Zresztą, Marcel mu się wcale nie dziwił… Właśnie dostał od jakiegoś wypierdka w mordę, a dla kogoś takiego jak Kacper była to pewnie duża hańba. 

– Marcyl? – wybełkotał, jakby w końcu sobie uświadomił, że ma przed sobą najlepszego przyjaciela. 

– Tak, Bartek. To ja, wszystko jest okej – powiedział uspokajająco, chociaż wcale nie czuł się spokojnie. Serce mu waliło jak oszalałe, bo obraz jaki prezentował sobą Sójka, był po prostu okropny.  Ledwo stał na nogach, oczy miał przekrwione i zapuchnięte, i tak małe, że ledwo je było widać, a włosy brudne, chyba zlepione ziemią. 

– Marcel – powtórzył płaczliwie i przechylił się w jego stronę, unosząc ciężko ręce. Objął go za szyję. Położył twarz na jego ramieniu i przez chwilę trwał tak, kiedy Marcel głaskał go uspokajająco po plecach i patrzył prosto na tężejąca minę Kacpra. 

– No okej, już wszystko okej – szepnął, odważając się spojrzeć w stalowe oczy Wawrzyńskiego i niemalże błagając go, żeby coś z tym zrobił, bo on nie był w stanie zrobić czegokolwiek. Przyjaciel zaczął ciążyć mu w ramionach, jego spite ciało ważyło chyba z tonę więcej, a na dodatek zrobiło mu się niedobrze od smrodu alkoholu. 

– Nie… Nie jest okej – kontynuował Bartek w dalszym ciągu wczepiony w przyjaciela. Marcel poczuł na swojej skórze łzy i przeraził się jeszcze bardziej. 

– Co się dzieje, Bartek? – zapytał już bardziej spanikowany, chcąc odchylić od siebie przyjaciela i zajrzeć mu w twarz, ale nie było to takie łatwe, kiedy miało się do czynienia z bezwładnym ciałem. 

– Mandy… Ona mnie… Rozumiesz? Jak ona mogła? – mówił Bartek, coraz bardziej zanosząc się szlochem, przez co serce Marcela zaczęło się krajać. – Przecież mnie kochałaaa. To dlaczego…? Dlaczego to zro-biła? – zawył, w końcu samemu odklejając się od szyi przyjaciela i koncentrując na nim swoje zamglone spojrzenie. Zdawał się zapomnieć o całym świecie. O ludziach, którzy patrzyli na nich z zainteresowaniem i o Kacprze, który w dalszym ciągu stał obok i słuchał. 

Marcel jednak powoli zaczął rozumieć, co takiego się działo. I chociaż bardzo ciężko było zrozumieć bełkotliwy szloch Bartka, to słowa, które dłuższą chwilę były przetwarzane w jego głowie, zaczynały do niego dochodzić. 

– Zdradziła mnie, rozumiesz? – Przyjaciel rozwiał jego wątpliwości, co podziałało na niego niczym kubeł zimnej wody. 

– To niemożliwe – wypalił, zanim zdążył pomyśleć, co poskutkowało jeszcze głośniejszym szlochem. Bartek zacisnął mocno dłonie na jego ramionach i chciał się cofnąć, ale jedyne co z tego wyniknęło, to tylko to, że prawie zaliczył bliskie spotkanie z podłożem. Na szczęście, zarówno Kacper, jak i Marcel w tym samym momencie chwycili zwłoki. Pech chciał, że zrobili to w dokładnie tym samym miejscu i dłoń Kacpra wylądowała na ręce Marcela, zaciskając się na niej, co poskutkowało natychmiastowym zawałem u Rogackiego i ekspresowym wyrwaniem ręki. Szczęśliwie, Kacper nie miał takiego odruchu, bo zapewne teraz właśnie Bartek leżałby w trawie, przez co zrobiło się Marcelowi jeszcze bardziej głupio i niezręcznie. 

– Trzeba go zabrać do domu – odezwał się w końcu Kacper, ponownie biorąc Sójkę pod ramię. Tym razem chłopak się już tak nie wyrywał, wyraźnie pogrążony w rozpaczy. Szlochał za to bez przerwy i bełkotał jakieś głoski, z których niczego nie dało się zrozumieć. 

– Bartek mieszka na drugim końcu miasta – uświadomił sobie z przerażeniem, unosząc wzrok z zapłakanej twarzy przyjaciela na Kacpra. Wtedy doznał kolejnego szoku, bowiem okazało się, że chłopak miał delikatnie rozciętą wargę, a jego skóra na policzku zaczynała różowieć. Na pewno będzie siniak, pomyślał, ale wbrew oczekiwaniom nie odczuwał satysfakcji. Przeciwnie, czuł wdzięczność, że Wawrzyński ogarniał dupę jego przyjacielowi, chociaż wcale nie musiał. Mógł go zostawić na tym pieprzonym trawniku i odejść, a zamiast tego dawał się bić po mordzie. 

– Wątpię, żeby jakiś taksówkarz zgodził się go przewieźć. 

– Możemy zanieść go do mnie! – odparł od razu, kiedy jego umysł zaakceptował widok posiniaczonego Kacpra. – Nie jest to przecież aż tak daleko, wezmę go pod drugie ramię… – zaproponował i przerzucił sobie ociężałą rękę przez szyję. 

– Do mnie jeszcze bliżej – mruknął Kacper, ale Rogacki czuł, że zaproponował to raczej niechętnie. 

– Nie, nie, damy radę – oświadczył pewnie, nie chcąc sprowadzać Sójki do mieszkania Szymona. Zresztą, nie chciał też przysparzać problemów Kacprowi ani go irytować…

Szybko się jednak okazało, że nie dawali sobie rady. 

Marcel spocił się niemiłosiernie, kiedy tachał nieprzytomnego przyjaciela, a i tak to Kacper brał na siebie większy ciężar. Problem tylko polegał na tym, że Bartek szedł bardzo opornie, chciał się cofać i wyrywać, a także zdarzało mu się na któregoś zamachnąć, a taka pozycja nie za bardzo umożliwiała robienie uników, więc zarówno Kacper, jak i Marcel obrywali co jakiś czas po ramionach czy nawet twarzy. Rogacki dziękował w duchu, że Sójka był takim chuderlakiem, bo inaczej naprawdę mógłby zostać nieźle poturbowany, ale dzielnie to znosił. 

Cóż, nie miał w końcu wyjścia, Bartek był jego przyjacielem, któremu należała się pomoc.

– Nie no, pierdolę to. Nie będę go taszczyć przez pół miasta. Zanosimy go do mnie – zdecydował mocno wkurwiony Kacper, a Marcel jedynie przytaknął głową. Po pierwsze nie miał zamiaru stawiać się wytrąconemu z równowagi Wawrzyńskiemu, po drugie sam miał totalnie dość, a minęło zaledwie kilka minut, po trzecie samemu Bartkowi też na pewno będzie lepiej, kiedy w końcu się położy, a nie będzie szarpany w każdą stronę świata przez kolejne pół godziny, bo pewnie tyle by im zajęło doczłapanie do domu Marcela. 

Skręcili więc zaraz za wieżowcem w stronę odpowiedniej klatki i chwilę później znaleźli się w windzie. Nie kojarzyła się ona Marcelowi dobrze, zwłaszcza po ostatnim razie, kiedy miał w niej swój mały atak paniki, ale teraz był zbyt zajęty ogarnianiem przyjaciela, żeby jeszcze o tym myśleć. 

– Marcel? – burczał pod nosem Bartek, co raz wyciągając dłonie w jego stronę, które Rogacki łapał i opuszczał z powrotem wzdłuż ciała. – Jak ona mogła…? 

Rogacki nie wiedział, co mógłby odpowiedzieć na to pytanie. Nie miał słów, nie miał w głowie nawet myśli, tylko pustkę. Jak mogła? Nie wiedział. Nawet w to nie wierzył! I nie chciał wierzyć, Bartek pewnie tylko coś źle zrozumiał. To było po prostu niemożliwe, żeby Ola go zdradziła, był o tym przekonany w stu procentach. 

– Że niby jestem taki chuj-owy? – mówił dalej, czkając i bełkocząc, a Marcelowi zrobiło się tak przykro, że aż pogłaskał przyjaciela po zmierzwionych, brudnych włosach.

– Jesteś najlepszy, Bartek –  powiedział pewnie, po czym zerknął na Kacpra, który przyglądał im się z ambiwalentnymi uczuciami wypisanymi na twarzy. Widać było jak na dłoni, że wcale nie podobała mu się sytuacja, w której się znalazł i najpewniej wcale też nie chciał słuchać żalów Bartka, ale teraz nie było już odwrotu. Byli w tym we trzech i, czy chcieli czy nie, byli na siebie skazani jeszcze przez jakiś czas. 

– Idziemy, Bartek – oświadczył Marcel, kiedy winda w końcu się zatrzymała na odpowiednim piętrze. Tym razem chłopak bardziej się posłuchał i dał się prowadzić. Co prawda jego nogi w dalszym ciągu robiły, co chciały, ale poszło im to sprawniej i już po chwili znaleźli się w mieszkaniu Szymona. 

– Jesteśmy… sami? – zapytał szeptem Kacpra, dopiero teraz uświadamiając sobie, że równie dobrze mogliby tutaj zastać Słowińskiego, a to dopiero byłoby niekorzystne.

– Szymon jeszcze nie wrócił, więc tak – odpowiedział równie cicho Kacper, który ruchem głowy odgonił Marcela od Bartka i usadowił Sójkę na kanapie, którą zawsze zajmowali. Popchnął go delikatnie, tak że chłopak przesunął się po oparciu i opadł bokiem twarzy na miękkie obicie, a potem chwycił go za nogi i już z mniejszą delikatnością opuścił je na kanapę. Później bez słowa zniknął w dalszej części mieszkania, zostawiając ich samych, przez co Marcel poczuł się jeszcze gorzej. Czuł się jak bardzo, bardzo nieproszony gość, ale postanowił zignorować to niewygodne uczucie. Przycupnął na podłodze tuż przy twarzy przyjaciela i ze skupieniem wpatrywał się w przymknięte oczy, bladą skórę i kilka zadrapań na policzku i czole.  

– Coś ty ze sobą zrobił? – wyszeptał ledwo słyszalnie i odgarnął mu włosy z oczu. Dosłownie chwilę później usłyszał za sobą kroki i odwrócił głowę w stronę Kacpra, który podszedł do nich z plastikową miską w dłoni. 

– Coś czuję, że się przyda – mruknął grobowo i odstawił ją na podłogę, tuż pod twarzą Sójki. 

Oboje wpatrywali się w milczeniu w nieruchomą sylwetkę do czasu, aż oddech przyjaciela się nie uspokoił, a on sam nie zapadł w półsen. Wtedy Marcel odsunął się i wstał z podłogi, po czym zerknął niepewnie na Kacpra. Czuł się jak gówno albo nawet i gorzej, kiedy uświadomił sobie, że po raz kolejny Kacper zrobił coś dobrego dla niego. I to bezinteresownie? Kurwa, Marcel dalej nie mógł uwierzyć, że dał się lać po mordzie i znosił to wszystko. Kto normalny by to zrobił? Każdy jeden facet pewnie by jeszcze przylał Bartkowi albo go skopał, żeby miał nauczkę na przyszłość, a to? Tego Marcel kompletnie się nie spodziewał. 

– Ja… – zaczął, podchodząc kilka kroków do Kacpra. Nieświadomie przygryzł dolną wargę i zrobił najbardziej zbolałą minę, na widok której Kacper zamrugał kilka razy ze zdziwienia. – Nie wiem, co by się z nim stało, gdyby nie ty i to… To naprawdę dużo dla mnie znaczy i dziękuję, bo mogłeś go zostawić i nawet mi nie napisać, że go widziałeś w takim stanie, ale mimo tego to zrobiłeś i… no, dzięki – zakończył płasko, odważając się w pod koniec spojrzeć w oczy Kacpra, który nagle znalazł się bliżej niego i, co było totalnie niespodziewane, chwycił go za szczękę!

Serce nagle zaczęło mu bić dwa razy szybciej, a pot wstąpił na plecy, kiedy zarejestrował, że Kacper chciał go pocałować. Jego twarz tak blisko własnej totalnie go zamroczyła, nie był w stanie myśleć, nie był w stanie się wyrwać, chociaż jedyne o czym marzył, to o szybkim kroku w tył. 

Był wdzięczny, jasne… Kacper zrobił naprawdę dużo dobrego, ale… Ale naprawdę chciał w zamian czegoś takiego?! 

Tak nie mogło być…, myślał, wpatrując się w głębokie spojrzenie. Pobladł cały, zacisnął dłonie w pięści. Czuł się upokorzony, jak jakiś towar, który można było sobie odebrać po dobrze wykonanej robocie. Wiedział już, że dosłownie za sekundę łzy zbiorą mu się pod powiekami i już właściwie zaczął je odganiać szybkim mruganiem, kiedy to Kacper powolnym, spokojnym ruchem odwrócił jego twarz i przyjrzał się z niewyraźną miną jego szyi. 

– Krwawisz – poinformował, puszczając błyskawicznie jego brodę, jak gdyby sam był zdziwiony swoim zachowaniem. W jego oczach odbiło się zaskoczenie, przez twarz przemknął niezidentyfikowany cień. 

I gdzie się podziała ta jego perfekcyjna kontrola?

Marcel zadrżał, odetchnął głośno i trzęsącymi się palcami wymacał mokre miejsce na swojej szyi. Przez cały ten czas myślał, że były to po prostu łzy przyjaciela, ale czerwona maź na jego palcach na to nie wskazywała. 

– Musiał mnie zadrapać… To nic takiego. Nawet nie poczułem – powiedział na wydechu, patrząc zesztywniały na Wawrzyńskiego, który z nowa werwą podszedł do blatu kuchni, zabrał z niego chusteczkę i podał ją Marcelowi. 

– Trzymaj – mruknął z wyczuwalnym w głosie zmęczeniem. – I usiądź, nie będziemy przecież tak stać – dodał, wskazując głową na stół, przy którym chwilę później usiedli. 

Marcel na dobrą sprawę jeszcze nie miał okazji poczuć się dobrze zażenowanym obecną sytuacją oraz tym, że był tutaj z Kacprem, ale z każdą chwilą zaczynało to do niego docierać coraz bardziej. 

– I nie ma sprawy – dodał Wawrzyński, nawiązując do wcześniejszych podziękowań. 

– Jak w ogóle do tego doszło? – zapytał Rogacki, przyciskając chusteczkę do krwawiącego miejsca. Rana zapiekła delikatnie, ale nie przejął się tym, bo w końcu był to najmniejszy problem. 

 – Wracałem do domu, kiedy on nagle na mnie wyskoczył – zaczął i skrzywił się wyraźnie. – Na początku jako tako gadał z sensem i trzymał się na nogach, ale później… Zresztą, sam widziałeś – mruknął, wzruszając beznamiętnie ramionami. Coś w jego postawie, zachowaniu i mowie było nie tak, ale Marcel nie potrafił rozgryźć co. Był spięty? Zmęczony? Zdenerwowany? Wszystko to pasowało, ale Rogacki nie był przecież żadnym znawcą. 

– To co gadał? – zapytał cicho, czym zasłużył sobie na długie, przeciągłe spojrzenie. 

– Powiedzmy, że powiedział wszystko to, czego ty raczej byś się nie odważył mi powiedzieć – odparł, a Marcel odwrócił wzrok. Tak myślał, że Bartek mógł co nieco wygadać… I cholera, chciał być nawet na niego zły, ale nie potrafił, kiedy leżał taki ledwo przytomny i poturbowany. 

– Ta… Cóż, to pewnie nie nasłuchałeś się za miłych rzeczy – bąknął pod nosem, autentycznie niepocieszony takim rozwojem sytuacji. Jakoś mu źle z tym było, bo mimo że czasami chciałby wykrzyczeć Kacprowi prosto w twarz wszystko, na co sobie zasłużył czy też nie, to teraz naprawdę było to ostatnią rzeczą, o jakiej marzył. Nawet głupie wczoraj i ten jego jeszcze głupszy wzrok, kiedy patrzył na niego, jakby naprawdę coś znaczył i był ważny, a Marcel wystraszył się, bo jeszcze nikt nigdy nie obdarzył go takim spojrzeniem… I, cholera, Wawrzyński zdecydowanie ostatnio zachowywał się za dobrze. Lepiej niż ktokolwiek inny by się zachował na jego miejscu, przez co naprawdę było trudno na niego patrzeć w ten sam sposób, co kiedyś.

– Nic z czego nie zdawałbym sobie i tak sprawy – rzucił, a jego kąciki lekko się uniosły. – Może jakby nie był najebany, byłaby to całkiem interesująca rozmowa – dodał, a w tym samym momencie sam zainteresowany jęknął i wysapał coś pijacko, przyciągając ich uwagę. 

– Cóż – odchrząknął Marcel i ściszył głos. – Nie wiem, co w niego wstąpiło, on nigdy się tak nie zachowuje, nie jest nawet agresywny… – szepnął, pochylając się bardziej nad stolikiem, chcąc tłumaczyć przyjaciela. 

– Nic dziwnego, jeżeli laska go zdradziła – odpowiedział Kacper, a Marcel aż wzdrygnął się na te słowa. Nadal w to nie wierzył. Miał ochotę napisać do Mandy i zapytać się, o co, kurwa, chodzi, ale wpierdalanie się chyba nie było dobrym pomysłem, zwłaszcza kiedy nie miał zielonego pojęcia o sytuacji. 

– Jeżeli tak, to nawet nie chcę wiedzieć, jak się musi czuć. Oni są ze sobą praktycznie od zawsze – wytłumaczył zbolałym tonem, na co Kacper jedynie uśmiechnął się blado, najwyraźniej nie mając na to żadnych słów. Przez chwile oboje wpatrywali się w pochrapujące zwłoki, a atmosfera powoli się oczyszczała. Nerwy, które jeszcze chwilę temu ich trzymały, powoli z nich schodziły, bo wszystko już wyglądało w miarę stabilnie. Bartek na kanapie nie zamierzał, przynajmniej teraz, sprawiać im żadnych problemów, a oni… No właśnie, musieli jakoś sobie zagospodarować czas. 

– Szkoda, że zajął nam kanapę – mruknął Marcel, myśląc o tym, żeby wznowić ich mały seans.

– Mam drugi telewizor w sypialni – odpowiedział od razu Wawrzyński, uśmiechając się pod nosem, na co Marcel zapatrzył się i zamrugał kilka razy. Sypialnia nie brzmiała mu za dobrze, zwłaszcza jeżeli miałby się do niej udać z Wawrzyńskim. 

– Nie no. Trzeba pilnować Bartka – sapnął, czując, że zaczyna się czerwienić. Insynuacje! Wszędzie insynuacje! Albo to tylko on wszystko wyolbrzymiał? Ostatnio tylko jedno miał w głowie i każdy gest czy nieodpowiednie słowo kojarzyły mu się z jednym. 

– Szkoda – szepnął Kacper, uśmiechając się tak jakoś z zadowoleniem, co totalnie nie spodobało się Marcelowi, bo wiedział, że Kacper domyślił się, o czym on sobie pomyślał. 

Beznadzieja. 

– Ale myślę, że on nawet się nie obudzi, jak włączymy telewizor tutaj. Możemy przysunąć sobie krzesła… – zaproponował Kacper, na co Rogacki przystał bez problemu. W końcu lepiej robić cokolwiek, niż nie robić nic. Zwłaszcza z Kacprem. 

Przyglądał się więc, jak Wawrzyński, starając się robić jak najmniej hałasu, podłączał sprzęt do telewizora i po chwili wszystko było już zrobione. Chłopak przystawił sobie krzesło i otworzył okno, bo zdecydowanie Bartek nie pachniał fiołkami i po chwili Marcel również się przesiadł przed telewizor. 

Bite trzy godziny oglądali kolejne odcinki, aż w końcu powoli zaczynali zbliżać się do końca sezonu. Szybko im to poszło, czas jakoś tak płynął w mgnieniu oka i Marcel naprawdę nie wiedział, kiedy to zleciało, że właśnie zaczęli oglądać ósmy, ostatni już, odcinek. Co dziwne, przez cały ten czas Bartek spał jak zabity, właściwie nawet nie drgnął, jedynie raz na jakiś czas mruczał coś pod nosem, przez co od razu uwaga Marcela skupiała się na przyjacielu. Rogacki bowiem pilnował go jakby był przynajmniej jego starszym bratem, chociaż był od niego młodszy, ale w takiej roli miał już całkiem spore doświadczenie… Lata praktyki z Zuzą i te sprawy. 

Z Kacprem nie odzywali się za dużo, bo mimo że telewizor grał, ich głosy były bardziej donośne, a oni nie chcieli budzić Bartka. Dopóki chłopak sam nie wstanie, to pewnie nie będzie zdolny do życia. Tylko że naprawdę spał już długo i nie wyglądało na to, żeby miało się to zmienić. 

– To było… spoko – szepnął entuzjastycznie Rogacki, kiedy ostatni odcinek serialu dobiegł końca. Kacper przytaknął mu głową, po czym z niejakim ociąganiem wstał z krzesła i wyprostował się. 

– Niedługo będzie wychodził drugi sezon – odpowiedział również przyciszonym głosem, po czym odstawił krzesło z powrotem do stołu. – Jeżeli będziesz chciał obejrzeć, to zapraszam. – Uśmiechnął się pod nosem, a Marcel speszył się trochę. Zdał sobie sprawę z tego, że nie tak zazwyczaj wyglądały ich rozmowy. Były pełne napięcia i niewypowiedzianego żalu, przynajmniej z jednej strony. Wcześniej nie było miejsca na rozważanie, ba, myślenie nawet, że mógłby spędzić z Wawrzyńskim więcej czasu, niż to było koniecznie. Teraz jednak myśl ta nie wywołała w nim odpowiednio dużej reakcji – nie było skrzywienia się, natychmiastowego zaprzeczania, zgrzytania zębami.

Co prawda, nie było też zgody, bo Marcel wiedział, że niedługo jego przygoda z Kacprem dobiegnie końca i wcale nie było mu żal z tego powodu. Jeszcze tylko trochę ponad trzy tygodnie i finito, hasta la vista…  Więc żadne drugie sezony nie wchodziły w grę.

– W ogóle, nie wiem, może chcesz coś zjeść? – zapytał Kacper, zmieniając temat, przez co Marcel przypomniał sobie o lichej kanapce, którą zjadł po trzeciej lekcji i która całkowicie zdążyła już wyparować z jego brzucha. 

– A masz coś? – zapytał, a Kacper kiwnął głową i podszedł do lodówki. 

– Ostatnio się zaopatrzyłem. – Gestem dłoni przywołał do siebie Marcela, który odważył się podejść do chłopaka. Zerknął mu przez ramię na zawartość lodówki i olśniło go od tego ogromu rzeczy, o których nie miał zielonego pojęcia, bo nigdy w jego lodówce nie stały. 

– No… Może być cokolwiek – odpowiedział z dystansem. 

– Mogę nam przygotować jakiś szybki obiad  – powiedział z namysłem, sięgając po coś do lodówki. 

– A umiesz? – zapytał Rogacki. Podszedł do blatu i przesunął dłońmi po jego gładkiej powierzchni, aż w końcu natrafił rękami na ramkę ze zdjęciem. Wziął ją i uniósł, po czym przyjrzał się trojgu dzieciaków otoczonych drzewami. Nie od razu zorientował się, że patrzył na młodsze wersje Marcina, Szymona i Kacpra. Zdjęcie zrobione było z dość sporej odległości i zdecydowanie nie było planowane. Na oko siedmioletni Kacper z wkurzoną miną został uwieczniony, jak podskakiwał po coś, co znajdowało się w ręce Szymona, wysoko poza jego zasięgiem. Marcin natomiast czaił się z tyłu za bratem i śmiał się, opierając dłonie na kolanach,  sam Szymon zaś miał wymalowany na ustach zadowolony uśmieszek, jakby dokuczanie młodszemu kuzynowi było największym spełnieniem marzeń. Było coś w tym zdjęciu naprawdę radosnego i niewinnego, co wywołało uśmiech na twarzy Marcela. 

– Umiem – rzucił zdawkowo i spojrzał przez ramię na Marcela, który dalej trzymał w dłoniach ramkę. 

– Czyli cała wasza rodzina jest tak kulinarnie uzdolniona? – zapytał, przypominając sobie z rozmarzeniem, że przecież Marcin również był „mistrzem gotowania” i z tym akurat nie mógł się nie zgodzić. 

– Ja i Marcin tak. A Szymon prędzej by umarł, niż coś ugotował. Pewnie dlatego mnie tu trzyma – zaśmiał się, a Marcel aż odwrócił się w jego stronę zaskoczony. Kacper naprawdę rzadko się śmiał. Właściwie to Rogacki myślał, że po prostu był typem człowieka, dla którego nie istniało coś takiego jak śmiech, ale najwyraźniej się mylił. Dziwnie było Kacprowi z takim swobodnym wygięciem ust i zmarszczkami wokół oczu, bo chłopak nagle wyglądał o wiele młodziej i pogodniej. Jakby wcale nie był napakowanym, wielkim kolesiem, którego wzrost sięgał pewnie koło metra dziewięćdziesięciu i… Po prostu mu to nie pasowało. 

…Nie powinno pasować? 

– W takim razie zdolnościami pewnie bliżej mi do Szymona – odpowiedział luźno, a jego kąciki ust lekko się uniosły. Tak naprawdę poza kanapkami to on niczego by sobie nie był w stanie zrobić. Może jeszcze jajka by ugotował… Ale poza tym?   

– W takim razie dobrze jest mieć kogoś, kto zrobi to za ciebie – odpowiedział Kacper niższym tonem, a coś w jego głosie sprawiło, że dreszcze przeszły wzdłuż ciała Marcela. A to dopiero było nieoczekiwane!

– Moja mama nie narzeka – zażartował, odkładając w końcu zdjęcie. Oparł się pośladkami o blat i odchylił się do tyłu, podpatrując jak Kacper krząta się to w jedną, to w drugą stronę, wyciągając jakieś garnki i przyprawy. 

– Też bym nie narzekał – rzucił, a kiedy to mówił, odwrócił się i spojrzał prosto w oczy Marcela, jakby za punkt honoru obrał sobie przekonanie go do tego twierdzenia. Rogacki nie wiedział, jaki niby chciał tym osiągnąć cel, ale jeżeli miał zamiar wywołać na jego policzkach rumieńce, to mu się udało. Brawo. Zaczerwienił się i poczuł, że zaczyna mu się robić cieplej, bo, mimo że był emocjonalnym debilem, to jednak coś mu wyraźnie podpowiadało, że Kacper najzwyczajniej w świecie z nim flirtował.

– No to masz okazję się sprawdzić – bąknął, nie wiedząc, jak wyjść cało z tej sytuacji. Nagle spiął się bardziej, poczuł, że na jego ciele zaczyna pojawiać się gęsia skórka, jakby owiało go zimne powietrze, a przecież żadne powietrze go nie owiewało! I to był problem. To i ten okropny uśmieszek, który błąkał się po ustach Kacpra, a także to jego głębokie spojrzenie, w którym znowu było to coś, czego Marcel za nic nie chciał interpretować. A także to napięcie, które wisiało między nimi od zawsze, teraz jeszcze bardziej wyczuwalne i gęściejsze, niemalże namacalne. Takie, że aż trudniej było mu oddychać i skupić się na czymkolwiek, bo ten wzrok i uśmiech za bardzo go rozpraszały. Bo były jakieś takie sugestywne, jednoznaczne, jakby Kacper zmierzał w obranym przez siebie kierunku przez cały czas, a Marcel, zamiast uparcie iść pod prąd, się temu podporządkowywał.

Tak przynajmniej się czuł, kiedy stał przy blacie niby zapędzony w kozi róg i patrzył niepewnie na sylwetkę rosłego chłopaka, wciągając się z nim w rozmowę, która nie powinna mieć miejsca. Przecież tak dobrze wychodziło im nierozmawianie! Cisza zagościła pomiędzy nimi na dobre przez te wszystkie spotkania, które ze sobą mieli, więc czemu teraz nagle została przełamana, zniknęła i zabrała ze sobą niezręczność i skrępowanie?

Marcel wcale nie chciał się poddawać temu nagłemu kierunkowi, w którym to zmierzało, bo to by oznaczało, że Wawrzyński powoli zaczynał odzyskiwać kontrolę. Że wychodziło na jego. A Marcel bardzo, ale to bardzo nie chciał, żeby cokolwiek wyszło Kacprowi. Bo on mu nie wybaczy! I już na pewno nie będzie się z nim czuł komfortowo już nigdy. Taki był plan. Spławiać Kacpra, olewać go, czasami, kiedy nadarzyłaby się okazja, wbić mu szpilkę w plecy, ale na pewno nie pozwalać mu, żeby z nim flirtował! O ile flirtował oczywiście, bo Marcel sam już nie wiedział, co mają znaczyć te słowa i żarty oraz ten wzrok. W dalszym ciągu bowiem to on był najgorszy, taki miękki i ciepły, śledzący z uwagą każdy jego gest. Zresztą, doskonale to było widać w chwili, kiedy Bartek się na niego zamachnął, a Kacper w mgnieniu oka zatrzymał jego rękę tuż przed twarzą Marcela. I dopiero wtedy się poirytował, nie w chwili kiedy sam dostał w mordę, tylko kiedy to na Marcela podniesiono rękę. 

Burak, sam tyle razy go grzmocił i to zapewne mocniej, niż jego przyjaciel kiedykolwiek kogoś mógłby uderzyć, a denerwował się z powodu takiego małego incydentu! 

I, cholera, to tylko wskazywało na to, że jemu chyba naprawdę zależało…? Czy gdyby komuś nie zależało, to przejmowałby się kimś do tego stopnia, żeby za każdym razem ratować mu dupę albo klękać przed nim? Wystawiać się na pośmiewisko? Słuchać cały czas o swojej beznadziejności, bo przecież to nie było tak, że Marcel mu o tym nie przypominał. 

– Myślę, że nie będziesz narzekał – odpowiedział Kacper, a Marcel uśmiechnął się nerwowo. Akurat! Specjalnie ponarzeka sobie i skrytykuje, coby Kacper zbyt pewnie się nie poczuł. 

– To nie będę przeszkadzał – odpowiedział, nie chcąc dłużej ciągnąć tej farsy, bo naprawdę czuł się niezręcznie z tym, jak swobodnie im się rozmawiało. – Właściwie to mam pracę domową – wyznał, odpychając się od blatu. Podszedł w stronę rzuconego w kąt plecaka i wyjął z niego książkę i zeszyt. – Skoro i tak ten tutaj nie zamierza ożyć, to równie dobrze mogę zerknąć.

– Praca domowa już w pierwszym tygodniu? – zapytał ze zdziwieniem Kacper, zerkając na niego znad patelni. 

– Mhm, z matmy – odpowiedział kpiąco, bo już on to widział. Siebie. I matematykę. Razem. 

Powlókł się bez entuzjazmu do stołu i z przerażeniem odkrył, że dwie strony, które nauczycielka im zadała na weekend, zawierały w sobie aż czterdzieści zadań. – No chyba nie – mruknął bardziej do siebie, ale jego głos rozniósł się po całym pomieszczeniu. Następnie przeczytał kilka następnych zadań, a mina mu zrzedła momentalnie. Były to ćwiczenia powtórzeniowe praktycznie z każdego działu, a Marcel był totalnie zielony z matmy. 

– Aż tak źle? – zapytał Kacper, ale nie odwrócił się w jego stronę, pogrążony w swojej kulinarnej przygodzie. 

– Gorzej – odparł grobowo, z uporem maniaka starając się sobie przypomnieć, jak to było z tymi równaniami wymiernymi. Pamiętał, że to wcale nie było takie trudne – jako jedyna rzecz z matmy – ale jego pamięć mocno szwankowała. Nie było też lepiej w przypadku ciągów, logarytmów i geometrii, przez co Marcel totalnie zmarkotniał. Jak on niby to rozwiąże, nie mając praktycznie podstawowej wiedzy? To znaczy, miał ją… Oczywiście, ale leżała gdzieś głęboko zakopana pod bujną czupryną. – Nic z tego nie pamiętam – dodał, marząc ołówkiem po pustych stronach zeszytu. Zatapiając się w swojej beznadziei, spojrzał kątem oka na Bartka i pomyślał, że jednak niektórzy mają gorzej, więc nie powinien się nad sobą użalać. Ale matematyka już chyba tak działała na ludzi: tak depresyjnie i rozbrajająco, że człowiek aż się czuł chory. 

– A co masz? 

– Jakieś zadania powtórzeniowe, wszystko po trochu – bąknął, czując, że w powietrzu zaczyna roznosić się jakiś miły zapach. 

– Może mógłbym później coś pomóc – rzucił luźno, siekając coś na desce. Marcel nie widział zbyt dokładnie, bo wielkie bary zasłaniały mu cały widok kuchenki i właściwe wszystkiego, co tam Kacper robił. 

– A co, umiesz matmę? – zapytał z niedowierzaniem, bo Wawrzyński nie kojarzył mu się z kimś, kto ogarniałby jakikolwiek temat związany z nauką. 

– Byłem na mat-fizie – odpowiedział, a Marcel uśmiechnął się pod nosem. 

– To nie jest odpowiedź na moje pytanie – rzucił, przyciskając mocniej ołówek do papieru. 

– Więc tak, umiem matmę. Fizykę też umiem. Przyjdź na korepetycje, to zobaczysz – rzucił bezczelnie, a Marcel wiedział, że znowu uśmiechał się tym swoim zadowolonym uśmieszkiem. 

– Dajesz korki? – zapytał niedowierzając, bo naprawdę Wawrzyński nie wyglądał na kogoś, kto by się uczył, a już na pewno nie w liceum. Ale czy Wawrzyński ostatnio w ogóle zachowywał się tak, jak Marcel się tego spodziewał? Prawda była taka, że w ogóle go nie znał, a jedynie miał w głowie swoje własne wyobrażenie chłopaka-dresa, który nawet nie chodził w dresie, słuchającego ciężkiego rapu i spuszczającego wpierdol wszystkim wokół.  

– Czemu jesteś taki zdziwiony? –  zapytał, a Marcel odwrócił zażenowany wzrok, chociaż Wawrzyński wcale na niego nie patrzył. 

Chyba czuł się źle z takim pochopnym ocenianiem. W końcu przez ostatni czas widział, że Kacper nie był idiotą. Przeciwnie, miał to swoje mądre spojrzenie i powagę, wydawało się, że zawsze ważył słowa, żeby nie palnąć czegoś przypadkiem, jak to często zdarzało się Marcelowi. 

– Jakoś tak nie wyobrażam sobie ciebie w roli nauczyciela – mruknął, a potem zmusił się, by przeczytać kolejne zadanie. Już szóste z kolei. To na szczęście okazało się być szczęśliwe, bo Marcel wiedział, jak je rozwiązać i właśnie się za to zabrał. 

– Zdziwiłbyś się – odpowiedział mu Kacper, a Marcel przytaknął mu głową. Kacper ostatnimi czasy cały czas go zaskakiwał, więc możliwe, że zdziwiłby go i w tej kwestii. Nie chciał jednak nad tym rozmyślać, bo ostatnio za dużo było Wawrzyńskiego w jego głowie, więc skupił się nad czymś równie nieprzyjemnym – na zadaniu. Nie było to jednak łatwe, kiedy cały czas atakowały go myśli, czy to na temat Bartka, czy to na temat Mandy, Kacpra czy nawet jego samego. 

Bo on też się ostatnio zmieniał. Był tym całym gejem i… Chodził do pracy. 

Ale w głównej mierze był gejem. 

Gejem, który totalnie zapomniał, że na horyzoncie pojawił się inny przedstawiciel tej samej orientacji. 

Z wolna wyciągnął telefon i zobaczył kilka wiadomości od Kuby, które urwały się gdzieś koło godziny czternastej, jak gdyby chłopak znudził się dobijaniem do niego. Marcel nawet go nie uprzedził, że zniknie, co było trochę nie w porządku, ale miał teraz większe problemy na głowie niż przejmowanie się jakimś tam Kubą. 

Tylko że ten Kuba jakoś tak mimowolnie sprawił, że się uśmiechnął, kiedy odczytał od niego wiadomości. 

„Hej, zaczynam się martwić, że ktoś mi ciebie odbił. ;)”

„Nie zaprzeczasz, teraz poważnie zaczynam się denerwować.” 

„Marcel, kruszyno, odezwij się do mnie, bo nie mogę się na niczym skupić, tylko myślę o tobie”, przeczytał, po czym uśmiechnął się dyskretnie do telefonu. Dobra, teraz trochę to zabrzmiało gejowsko, więc może nie była to tylko taka zwykła rozmowa kumpla z kumplem. 

„A jak napiszę, to będziesz się mógł skupić?”, odpisał, zerkając do góry, czy przypadkiem nikt mu się nie przygląda.

„Wtedy będzie mnie rozpraszać coś innego, ale to bardzo miły rodzaj rozpraszania”, przyszło niemalże od razu, przez co uśmiech na ustach Marcela jeszcze się powiększył. 

„W takim razie przygotuj się na wieczorne rozpraszanie, bo na razie nie za bardzo mogę rozmawiać”, napisał, szczerząc się jak głupi do sera. Nie wiedział, kiedy się z niego zrobił taki odważniak, żeby wypisywać takie rzeczy, ale najwyraźniej była to część jego wielkiej zmiany. 

„Będę czekać”, przyszła odpowiedź, a Marcel z zadowoleniem schował telefon do kieszeni. 

On też będzie czekać. 


Aktualizacja: 24.09.2020