– Nie zdam! – Marcel wpadł prosto na Kacpra i wczepił dłonie w jego brązową bawełnianą koszulkę. – Nie zdam! – powtórzył zaciskając palce. Powieki miał rozszerzone, oddech płytki. Biała koszula z długim rękawem przykleiła mu się do ciała od potu, co niespecjalnie zaprzątało mu teraz głowę. – Wszystkie nasze plany… Studia…! Wszystko to na nic – histeryzował, wlepiając spanikowane spojrzenie prosto w niebieskie oczy. Oczy spokojne jak ocean albo niebo nad ich głowami. Czyste i pogodne.
– Zdasz.
– Nie. Nie wiesz, co było na tej maturze. Istny koszmar!
– Wiem. Już ją widziałem.
Marcel sapnął. Palce dalej zaciskał na ubraniu chłopaka, mimo że stali na środku alejki, gdzie każdy ich widział. Nie obchodziło go to, zresztą w ich postawie nie było niczego romantycznego. Cały moment zdominowała panika większa, niż kiedykolwiek w Marcelowym życiu, a przecież było jej niemało! Powinien być przyzwyczajony, jednak nie był. Tygodnie przygotowań, długie godziny medytacji, a nawet zapewnienia Kacpra, że wszystko będzie dobrze, nie zdołały powstrzymać go przed stresem na sali, a także histerią po jej opuszczeniu.
– Prawie nic nie pamiętam – jęknął. W głowie miał dziurę, jakby mózg zalał mu atrament. A przecież to tylko dłonie nim ubrudził.
To były ślady zbrodni. Zbrodni, którą popełnił na papierze.
– Bo panikujesz jak zawsze. I przesadzasz – odpowiedział spokojnie Kacper, chwytając go za ręce. Uścisnął je krótko i posłał mu pewny uśmiech. – Marcel, robiliśmy każde z tych zadań przez ostatnie dwa tygodnie. Umiałeś je.
– Ale były inne dane…
– Znałeś sposoby na pamięć.