Rozdział 11. Pęknięcia
Obudził się w nieswoim łóżku, co w gruncie rzeczy nie było zaskakujące, bo coś takiego w życiu przytrafiło mu się nieraz. Obce zapachy, które go otaczały i inne natężenie światła, miękkość pościeli, a w tym wypadku raczej jej szorstkość, od razu przypomniały mu, jak potoczyła się wczorajsza noc.
Nawet nie musiał otwierać oczu… A jednak to zrobił, chociaż czuł, że powieki ma ciężkie i sklejone, a głowa pulsuje mu od nadmiaru alkoholu, którego wczoraj sobie nie żałował. Pokój, w którym się znajdował był raczej mały – większą jego część zajmowało dwuosobowe łóżko, którego materac był wygnieciony, a sprężyny nierówno rozłożone, tuż przy nim stał stolik z małą lampką, a po drugiej stronie szafa; ot, to wszystko. Wczoraj jednak Jerzy nie miał czasu się przyjrzeć otoczeniu, dzisiaj za to odkrył, że wcale nie miał na to ochoty. Przerzucenie spojrzenia w bok wydawało się ciekawsze od lustrowania obskurnego, hotelowego pokoju.
Po jego boku bowiem znajdowała się ta kobieta… Jak jej tam było? Wiktoria? Czy może Barbara? Skąd on miał te imiona w głowie? Czy któreś w ogóle należało do kobiety, która spała tuż obok, oddychając ciężko?
Patrzenie na nią nie wywołało w Jurku żadnej emocji. Pamiętał smak alkoholu, seks i to, że Wiktoria – zakładając, że tak się nazywała – była naprawdę głośna. Być może i to przyczyniło się do dzisiejszego bólu głowy, który frustrował i pogarszał jego samopoczucie z minuty na minutę.
Nie było najlepiej, uświadomił sobie, chcąc wstać z łóżka. Nogi niemal od razu odmówiły mu posłuszeństwa. Były ciężkie niczym z ołowiu i poruszenie nimi zajęło mężczyźnie dobrą chwilę, ale kiedy już mu się udało, podszedł do miejsca, w którym zrzucił wczoraj z siebie ubrania. Nakładał je z grymasem na twarzy, a jego wewnętrzne poczucie estetyki płakało razem z pękającą głową.
Boże, ale był wczoraj napruty. Sam już nie wiedział, jak dostał się do tego hotelu, czy zaproponował to on, czy ona…?
Odkręcając się, poczuł na siebie złość. Musiał tyle pić? Niemalże słaniał się na nogach, spoglądając na nagie pośladki kobiety. Nie mógł sobie przypomnieć, jak wyglądała jej twarz… Teraz zauważył, że miała kilka nadprogramowych kilogramów, których wczoraj, zdaje się, nie dostrzegł. Nie, żeby nadprogramowe kilogramy mu wadziły, właściwie nie miało to najmniejszego znaczenia. Jerzy nie lubił perfekcyjnych ludzi.
Ta jednonocna przygoda nie przyniosła mu ani trochę ulgi. Obudzenie się w hotelowym, obrzydliwym pokoiku i zakładanie na siebie wymiętych, znoszonych ubrań tylko pogarszało jego i tak nienajlepsze samopoczucie.
Marzył o prysznicu, ale nie miał zamiaru zostawać tu dłużej niż to było konieczne.
Wyszedł, starając się stąpać tak cicho, jak tylko potrafił. Nie chciał obudzić swojej jednonocnej kochanki… To zawsze było niezręczne i kompletnie niepotrzebne. Jerzy nie wiązał z nią żadnych uczuć, nie poczuł nic, kiedy teraz na nią patrzył… Czasami zdarzało mu się poczuć sympatię do kogoś, ale wtedy najczęściej pamiętał imię owej partnerki. To, że w tym przypadku było inaczej już wiele mówiło.
W domu znalazł się godzinę później, a ból głowy tylko się nasilił. Prysznic nie pomógł, śniadania nawet nie tknął, wypalona fajka ani na chwilę nie przyniosła ulgi… Za to podratowało go łóżko, które pachniało jego ulubionymi perfumami od Toma Forda i było zaścielone, czyste. Miło się było się w nim położyć.
Sen jednak nie potrwał na tyle długo, na ile Jerzy by tego sobie życzył. Wstał, bo w końcu wstać musiał, ale jego nastrój wciąż pozostawiał wiele do życzenia. Znowu to wszystko do niego wróciło; ta cisza, pustka… Zazwyczaj takie noce, jak wczorajsza, pozwalały mu na chwilę zapomnieć. Poczuć się lepiej przynajmniej na jakiś czas, a teraz chyba było jeszcze gorzej.
Ze zrezygnowaniem powlókł się do kuchni, gdzie nastawił wodę na kawę. Otworzył okno, z którego od razu uderzył go mroźny wiatr. Pogoda się trochę załamała, słońce już nie świeciło, za to nie padało. Nie, żeby miało to jakieś większe znaczenie.
Jerzy oparł się pośladkami o parapet i odpalił fajkę. To było to, alkohol w nocy, a rano czarna kawa i mocne pety…
Jego życie naprawdę szło w świetnym kierunku, pomyślał z ironią, a potem poszedł do łazienki, gdzie zobaczył swoje odbicie i nawet ironią nie mógł przykryć tego, co zobaczył. Cienie pod oczami, blada twarz, spierzchnięte wargi… Kilka malinek w okolicach szyi i ramion, siniak na udzie, no i jego ciało… Z dnia na dzień coraz chudsze.
Poczuł, jak coś kłuje go w serce, więc czym prędzej potrząsnął głową, chcąc to od siebie odrzucić. Sięgnął do szafki, z której wyciągnął krem i wtarł go starannie w suchą skórę twarzy. Cienie pod oczami jakby trochę straciły na intensywności, a może mu się tak tylko wydawało?
Odwrócił się i zasępiony wrócił do kuchni, gdzie odgrzał sobie przygotowany przez catering obiad. Jadł mechanicznie, bez myślenia, bez zastanawiania się, aż nagle przypomniał sobie o czymś… A raczej o kimś.
Zaklął siarczyście pod nosem, zostawiając na w pół niedojedzony obiad, po czym żwawo poszedł do garderoby, skąd wyciągnął ciemną koszulę i czarne spodnie od marynarki. Z przyzwyczajenie zmienił zegarek na bardziej pasujący, a potem jeszcze raz przejrzał się w lustrze. Roztrzepał włosy, które nawet w miarę mu się ułożyły i przetarł jeszcze oczy, by pomóc otworzyć im się szerzej, ale na nic się to nie zdało.
Wypadł z mieszkania, łapiąc gwałtownie hausty mroźnego powietrza. Miał wrażenie, że było dużo zimniej niż wczoraj, chociaż nie powinien się dziwić – grudzień zbliżał się wielkimi krokami.
Z przyzwyczajenia poszedł na parking, gdzie dostrzegł swój nowy samochód. Spojrzał na niego z zaskoczeniem. Wciąż nie mógł uwierzyć, że tak piękne auto należało do niego. Wzrok mu złagodniał, a wargi wykrzywiły się w delikatnym uśmiechu. Jego bentley lśnił na mrozie, odbijając promienie słońca. Był przepiękny. Miał lakier w kolorze butelkowej zieleni, a wykończenie, zwłaszcza światła, wyglądały jakby były zrobione ze srebra. Janek wcale się nie mylił, że ten samochód pasował do Jerzego – on był dla niego stworzony. Samo patrzenie na niego poprawiło mu nastrój, chociaż nie chodziło tutaj bynajmniej tylko o jego kolorystykę, ale też kształt, wielkość, klasę… To wszystko pasowało idealnie!
Takie myślenie poprawiło Jurkowi humor, mimo że po raz kolejny mężczyzna odpuścił sobie przejażdżkę i to nie dlatego, że nie chciał. Chciał, właściwie nawet bardzo, ale obawiał się, że wciąż nie był w stanie prowadzić. Zadzwonił po taksówkę, irytując się na swój wczorajszy wyskok. Też coś, mieć taki samochód i być zmuszonym przemieszczać się taksówką… To było śmieszne. Żałosne.
Mimo to pogodził się z tym dość szybko, zwłaszcza kiedy popatrzył na swoje trzęsące się ręce, które jeszcze bardziej utwierdzały go w przekonaniu, że wczoraj przesadził.
Niecałą godzinę później Jerzy stał już przed małym domkiem z białym płotem, a w dłoni trzymał bukiet kwiatów. Zerknął na niego przelotnie, wyłapując wzrokiem drobne, białe kwiatuszki wkomponowane w różnokolorowe goździki, derenie i rdesty. To było niczym powiew wiosny na początku zimy, niczym bukiet zebrany prosto ze spokojnej polany w środku lasu… Takie jego matka lubiła najbardziej.
Matka, która zerkała na niego z okna, czekając.
Jerzy zacisnął dłoń na bukiecie i ruszył do przodu. Przekroczył drewnianą furtkę, czując, że jego ręka zrobiła się wilgotna, najpewniej od resztek wody z kwiatów. Szedł mechanicznie, ale pewnie, a na twarz przywołał standardowy uśmiech, mimo że wcale nie był w nastroju, by utrzymywać ten pogodny grymas. Właściwie to było całkiem na odwrót. Jego ciało się spięło, oddech przyśpieszył. Było mu żal kobiety, że nie zjawił się tydzień temu w jej domu, że kazał jej czekać… Dokładnie tak, jak dzisiaj. Ale nie chodziło mu tylko o to. Coś na kształt niepokoju kołatało mu się po sercu, kiedy przekraczał próg, coś czego nie potrafił zidentyfikować, ale sprawiało, że czuł się poddenerwowany.
– Jureczku! – Głos matki był ciepły, kojący. Chyba nikt nigdy nie zwracał się do niego z taką czułością, co ona. Nikt też nie patrzył tak miękko, nie wyciągał dłoni do jego policzka i nie gładził go z uczuciem.
– Mamo – przywitał się, wręczając kobiecie kwiaty. Ta przyjęła je z uśmiechem, który rozjaśnił pokrytą zmarszczkami twarz.
– Wchodź, wchodź, na dworze jest strasznie zimno! – Zaprosiła go do środka.
Jerzy uniósł kąciki ust, które zaraz opadły. Rozebrał się w holu, po czym skierował swoje kroki do salonu. Popatrzył z nostalgią po pomieszczeniu – nic się tu od ostatniego czasu nie zmieniło, te same obrazy wisiały na pożółkłych ścianach, kurz zalegał na wyższych półkach, do których jego matka nie mogła sięgnąć, a wysuszone kwiaty stały w wazonie na stole…
Usiadł na swoim krześle, czekając aż kobieta przyjedzie z czymś, czym niewątpliwie go poczęstuje. Nie pomylił się. Jego matka wyłoniła się z kuchni chwilę potem niosąc w jednej ręce talerz z pieczenią, a w drugiej kwiaty, które zamieniła z tymi wysuszonymi. Talerz oczywiście wylądował przed Jerzym.
– Jedz, jedz, bo coś chyba schudłeś – powiedziała, odsuwając sobie krzesło. Usiadła naprzeciwko syna, nie odrywając od niego spojrzenia. Lustrowała jego twarz, a jej brwi zmarszczyły się w zamyśleniu. Ona widziała, oczywiście, że widziała w końcu była jego matką. Zmęczenie, stres, za dużo alkoholu… To wszystko potrafiła odczytać już po kilku minutach przebywania z nim. – Nawet nie chyba.
Jerzy z trudem przełknął pierwszy kęs, a jego dłonie na powrót pokryły się wilgocią… Tyle że tym razem nie trzymał już przecież kwiatów.
– To przez te kłopoty w firmie? – kontynuowała, pochylając się niżej nad stołem, jakby chciała mu się przyjrzeć jeszcze dokładniej, a Jerzy odwrócił wzrok od tego uważnego spojrzenia. Jego oddech stał się płytszy, ręce zacisnęły się na sztućcach, a stopy wbiły w nogi fotela, jakby za wszelką cenę chciał się go przytrzymać.
– Można tak powiedzieć
– Przez ojca? – dopytała, a następnie, jakby w nerwowym odruchu, odgarnęła siwe włosy za ucho. Jerzy z zaskoczeniem odkrył, że te były jakby rzadsze, cieńsze. Potem spojrzeniem przesunął jeszcze raz po tak dobrze znanej mu twarzy i zmarszczył brwi. Jak widać nie tylko on w ostatnim czasie zmizerniał.
– Również można tak powiedzieć.
Jego matka czekała na rozwinięcie wypowiedzi, ale Jerzy nie chciał jej nic więcej powiedzieć.
– Więc…? Co z tą firmą? – ponowiła, widząc, że jej syn nie był w zbyt rozmownym nastroju.
– Właściwie to… Nie ma już naszej firmy – wykrztusił, a słowa te spadły na niego niczym grom z jasnego nieba. Poczuł szczypanie w okolicach oczu, ale zdusił w zarodku to uczucie i odgonił je czym prędzej. Na jego twarzy na powrót zagościła zwyczajowa maska obojętności, ale nie wiedział, czy jego matka nie będzie w stanie się przez nią przebić.
– Jak to nie ma? – Była szoku. Zresztą nic dziwnego. Nie utrzymywała z ojcem kontaktów, czasami widzieli się od święta, ale i wtedy raczej nie byli w nastroju do rozmów, a Jerzy nie zjawił się u niej tydzień temu także wciąż nie miała o niczym pojęcia.
– Nie wiem. Nie brałem w tym żadnego udziału – odpowiedział płasko. Rozgoryczenie wróciło do niego natychmiast. Rozgoryczenie, żal i irytacja, że ojciec zrobił mu coś takiego. Takie świństwo!
– To znaczy, że teraz… jesteś bezrobotny?
Jerzy wziął głęboki oddech.Wcale nie chciał jej odpowiadać na to pytanie. Nie powinni nawet o tym rozmawiać, bo rozmawianie o tym, tak otwarcie, bez krzyków, bez złości, wywoływało w nim ból i niepewność. A przecież już prawie wmówił sobie, że było dobrze.
– Nie, mam pracę – mruknął. Obiad ostygł mu na talerzu.
– Nie rozumiem – oznajmiła kobieta, podnosząc ręce do góry w bezradnym geście.
– Można powiedzieć, że ojciec sprzedał naszą firmę komuś innemu.
– Komuś innemu? – powtórzyła za nim z pretensją. – Komu?!
– Nieważne – zbył ją, wzruszając ramionami. Oczy matki zapłonęły.
– Jak to nieważne?! Co on sobie myślał? I co, nawet nie zapytał ciebie o zdanie, dobrze rozumiem? Mi nic nie powiedział?! Chociaż to właściwie nie dziwne, bo stary zawsze miał z tym problemy – zakpiła, wydymając usta. Jej drobna sylwetka nagle skuliła się w gniewie, a ręce zadrżały.
– Mamo, uspokój się… – mruknął Jurek, wyciągając rękę do pomarszczonej, drobnej dłoni kobiety.
– Jak mam być spokojna, kiedy mówisz mi takie rzeczy? O Boże, Jureczku, to dlatego tak wychudłeś! Ta firma była dla ciebie taka ważna! Najważniejsza – mówiła gorączkowo, a jej zazwyczaj łagodne oczy teraz przybrały całkiem inny wyraz. Jerzy za to peszył się coraz bardziej z każdym słowem.
– Mleko się już rozlało – westchnął, odsuwając talerz na bok. Odechciało mu się jeść. Matka wstała od stołu, po czym zaczęła dreptać po pokoju, a Jerzy sunął za nią wzrokiem.
– To nie do pomyślenia – powiedziała, przystając przy oknie. – I co teraz robisz? Jak to wygląda? Dobrze zarabiasz? – odwróciła się na powrót w jego stronę.
– Ludzie nie narzekają… – odpowiedział wymijająco. Jednak jego matce zdecydowanie to nie wystarczało, a jej cierpliwość malała z każdym zdawkowym zdaniem.
– Nie obchodzą mnie ludzie! Ty mnie obchodzisz, czego nie można niestety powiedzieć o twoim ojcu! – Jerzy zacisnął usta.
Miała rację – ze wszystkich to ona się o niego troszczyła, wyczekiwała go, zawsze gościła pod swoim dachem… Tylko że Jurek obawiał się jej reakcji. Może właśnie dlatego, że tylko ona była mu tak bliska, a to, co chciała wiedzieć, wcale jej się nie spodoba. Tego był pewien.
– Ojciec powiedział, że miał swoje powody. Ponoć popadał w długi…
– I nic mi nie powiedział! – sapnęła pod nosem, załamując ręce. Potem jej spojrzenie, już nie tak ostre, raczej przygaszone i smutne, spoczęło na twarzy syna. – Przykro mi. Wiem, ile to dla ciebie znaczyło… – Podeszła do niego. Jerzy skinął głową na jej słowa, patrząc, jak zbliża się coraz bardziej, by finalnie wplątać drobne ręce w jego włosy. Pogładziła je, uśmiechając się bezradnie. Była kochana, nie mógł temu zaprzeczyć, a mimo to czuł się spięty. – Więc, kto teraz się tym zajmuje, jak to wszystko wygląda? – dopytała. Mężczyzna przymknął oczy, wziął płytki wdech i rosnącym niepokojem, zdobył się na odpowiedź.
– Oni.
– Jacy znowu oni? – mruknęła, a jej brwi zmarszczyły się w zamyśleniu, by po chwili unieść się gwałtownie. – Nie. – Jej drobne ręce zacisnęły się na końcówkach włosów Jerzego.
Gos tylko skinął głową. Zbyt wiele razy rozmawiali o nich, żeby matka miała jakieś wątpliwości, co do tego, o kim była mowa.
– Te… Te… pedały!? – niemal krzyknęła.
– Tak.
– Ojciec się na to zgodził?!
– Zaproponował im to.
– Słucham?! – warknęła odsuwając się. – I ty tam pracujesz?
Jerzy zacisnął zęby.
– Tak – mruknął, a widząc wzburzenie w oczach matki, szybko dodał: – Już złożyłem wypowiedzenie.
– I bardzo dobrze! Bardzo dobrze! Co za świat… – mamrotała pod nosem. W pewnym momencie złapała się za serce i zastygła w bezruchu, krzywiąc się.
Źrenice Jerzego rozszerzyły się na ten widok. Mężczyzna nie zamierzał jednak przyglądać się w bezruchu całej sytuacji. Wstał od razu i złapał drobną kobietę za ramiona. Zaprowadził ją na pobliską kanapę i usiadł wraz z nią. Serce biło mu mocno w piersi. Bał się, że jego matce mogło się coś stać. Nie wyglądała dobrze, na szczęście z minuty na minutę jej twarz rozpogadzała się coraz bardziej. To był fałszywy alarm.
– Powinnaś więcej odpoczywać – powiedział cicho.
– To nic… Ciśnienie mi ostatnio skacze, ale to nic – uspokoiła go, po czym odchyliła się do tyłu. – Nie chcę, żebyś pracował z takimi ludźmi – oznajmiła po kolejnej chwili milczenia. Jej twarz stężała, ręce zacisnęły się na kolanach.
– Też tego nie chcę – odpowiedział. – Dobrze wiesz, że ich nie znoszę. Każdy dzień tam jest dla mnie prawdziwą męczarnią.
– Wiem, synku. Przykro mi, że musisz to znosić. Zwalniaj się stamtąd jak najprędzej. Jutro! Nie patrz na ojca, najwyraźniej zaczął mieć nie po kolei w głowie od tego wszystkiego. Jutro… Jutro masz tam nie pracować, rozumiesz?! – szarpnęła go za rękę. Jej wielkie oczy spojrzały na niego przeszywająco. Tak przeszywająco, że Jerzy nie był w stanie zrobić nic innego, jak tylko skinąć głową.
Jutro nadeszło zbyt szybko, by Jerzy miał czas się na nie przygotować. W głowie miał plan – pójść do Łukasza, porozmawiać z nim, odejść z tej pieprzonej pracy… Tak, to wydawało się osiągalne. Życie jednak, jak to bywało, było bardziej skomplikowane i napisało mu inny scenariusz.
Tuż przed ósmą, kiedy podjeżdżał swoim nowiutkim bentleyem pod biuro, dotarło do niego, że wcale nie będzie tak łatwo. Wtedy bowiem spojrzenia wszystkich skierowały się w jego stronę – a może raczej w stronę jego auta. Pracownicy stojący na fajce, ale i ci, którzy dopiero mieli wejść do środka, obrzucali ciekawskimi spojrzeniami ten cud współczesnej techniki, zaciekawieni tym, do kogo mógł należeć. Zdziwienie malujące się na ich twarzach, kiedy dostrzegli Jerzego, było bezcenne.
Na twarzy mężczyzny szybko wymalował się uśmieszek wyższości. W końcu wysiadł z samochodu, którego najpewniej zazdrościła mu każda zerkająca nań osoba. Czuł się lekko i pewnie, a wiatr rozwiewał mu włosy, niemal jak w filmie. To było miłe. Jerzy docenił ten mały detal, który sprawił, że czuł się jeszcze lepiej... Tyle że coś było nie tak.
To te spojrzenia. Zawistne, oceniające, lustrujące go dokładnie. Nieprzychylne.
Uśmiech Jerzego odrobinę przybladł. Mężczyzna poczuł się mniej pewnie, niż jeszcze kilka sekund temu. Spojrzał na boki i po obu stronach spotykał się z tym samym – zawiścią.
Brwi Jerzego zmarszczyły się, a dłonie zacisnęły na pasku. Rozpięty płaszcz łopotał na wietrze, szalik dumnie osłaniał szyję od zimna… Wyglądał porządnie, miał porządny samochód, a mimo to zamiast dumy, czuł niepewność.
Przeklął się w myślach. Co się z nim ostatnio działo? Co go obchodziły te spojrzenia? Ci marni ludzie, których do niedawna nawet nie zauważał? Dlaczego mieli mieć wpływ na jego samopoczucie?
Jego oddech zrobił się drżący. Wrócił myślami miesiąc wcześniej, do okresu, w którym wydawało mu się, że stoi na samym szczycie. Wtedy nic go nie obchodziło. Ludzie uważali go za gbura, olewał to. Ludzie mówili o nim za jego plecami, olewał to. Nawet nie zwracał na nich większej uwagi, żył po swojemu, był czepialski, czasem może wredny, ale był na swoim. I, koniec końców, dla swoich nigdy nie chciał źle.
Ale tutaj nie było „jego” ludzi… A nawet jeżeli byli, to skąd mógł wiedzieć, czy nie przeszli już na drugą stronę barykady? Jak wiele plotek musiało krążyć na jego temat po tym biurze? Sądząc po tych oceniających twarzach – mnóstwo.
Rozbolała go głowa. Serce tłukło mu w piersi z nerwów, gdy przechodził przy grupie palaczy, którzy nie odwrócili od niego wzroku nawet na moment. Dym wdarł się do jego nozdrzy. Również zapragnął zapalić. Niemniej, dużo bardziej pragnął zniknąć za drzwiami. Te oddzieliły go od całej tej zgrai, tylko po to, by ustawić go przed Nakoniecznym.
Jerzy zamarł. Serce znowu zatłukło mu w piersi na widok znienawidzonej sylwetki. Na szczęście Łukasz stał do niego tyłem, rozmawiał z jakąś kobietą siedzącą na portierni. Miał na sobie idealnie skrojony garnitur w ciemnym kolorze. Pochylał się, więc Jerzy nie mógł zobaczyć jego twarzy, ale tak czy inaczej zapragnął się wycofać, żeby tylko mężczyzna nie spojrzał na niego takim samym, oceniającym wzrokiem.
Potem jednak wymierzył sobie mentalny policzek. Co się z nim działo, do cholery? Konfrontacja to był jego konik, nigdy się jej nie bał, a dzisiaj? Miał jakiś napad nieuzasadnionego lęku? Nie, nie pozwoli na to, żeby to dziwne uczucie zdominowało jego waleczną naturę.
Pewnym krokiem ruszył do przodu. Miał zamiar od razu załatwić sprawę z Łukaszem. Chciał się zwolnić. Nic go nie obchodziło; żaden Elliot, żaden ojciec, a już na pewno nie Nakonieczny, ani ten, pożal się Boże, Słowiński!
Idąc, cały czas powtarzał sobie w głowie swój plan. To naprawdę nie było takie trudne. Zaczepić Łukasza, nic wielkiego…
– Panie Łukasz, ja naprawdę nie wiedziałam, tak mi przykro…
– Pani Patrycjo, niech pani nie przeprasza… Skoro pani nie wiedziała…
– Tak, tak! Przepraszam, to na pewno się już nie zdarzy, obiecuję! – przerwała mu.
– Nie zdarzy się – odparł jej ponurym tonem. – Na pewno nie tutaj. Proszę zacząć szukać sobie innej pracy – dodał, a Jerzy zamarł tuż za nim. Spojrzał na kobietę, ta była blada jak ściana. Jej oczy zrobiły się duże i wilgotne, usta zaczęły drżeć.
Głupia baba, przeszło mu przez myśl, gdyby jego Nakonieczny chciał tak zwolnić, to byłby najszczęśliwszym człowiekiem na świecie. Ta jednak spuściła głowę, robiąc najbardziej smutną minę na jaką było ją stać, a Łukasz nie odwracając się ruszył do przodu. Jurek pozostał niezauważony.
Pierwsza próba wykonania planu spełzła na niczym jeszcze przed jej faktycznym rozpoczęciem.
Jerzy obserwował Łukasza już od kilku godzin. Nie, żeby był w jego gabinecie. Po prostu starał się być więcej na zewnątrz, a nie zamknięty za „swoimi” czterema ścianami. Wychodził na przerwy częściej niżby mu wypadało, ale nikt się go o to nie czepiał. Porę lunchu wydłużył sobie maksymalnie, obserwując mimikę mężczyzny, jego zachowanie, gestykulację… To on był głównym obiektem obserwacji, ale dzięki temu, że Jurek w końcu odważył się wyjść ze swojej jamy, miał więcej okazji mijać się z różnymi ludźmi. Zauważył, że nieprzychylne spojrzenia towarzyszą mu cały czas. Być może wcześniej po prostu nie zwrócił na nie uwagi, a może dopiero teraz wydawało mu się to istotne?
Tak czy inaczej, nawet te obrzydliwe twarze odchodziły na bok, kiedy w zasięgu wzroku pojawiał się Łukasz. Ten bowiem miał jeden z tych swoich charakterystycznych dni. Jerzy nie był świadkiem zbyt wielu z nich, ale zdarzyło mu się kilka razy przyłapać Nakoniecznego na tym specyficznym zachowaniu. To właśnie ono kazało mu myśleć, że w Łukaszu było coś więcej niż w Marcinie – tej idealnej maszynie bez skazy – coś ludzkiego, jakaś tajemnica, skrywany za bladym uśmiechem smutek…
Widział to kilka razy, ale za każdym nie potrafił tego rozgryźć.
Łukasz uśmiechał się, rozmawiał, ale myślami wydawał się być gdzieś daleko. Czasami jego brwi marszczyły się, gdy ktoś mówił coś do niego radosnym tonem, tak jakby wcale nie słuchał tej zabawnej paplaniny, a był jedynie skupiony na własnym wnętrzu.
Niezmiernie to Jerzego zastanawiało.
Koniec końców, Nakonieczny udał się do swojego gabinetu, a jako że uciekła mu główna atrakcja, to i on poszedł do siebie. Dalej pracował nad projektem, ale z każdą minutą coraz bardziej się zastanawiał, jaki to miało sens? Przecież miał się zwolnić, pójść do Nakoniecznego, wygarnąć mu, jeżeli będzie trzeba, i pożegnać się z tym całym szambem raz, a dobrze. Dlaczego więc dopieszczał ten projekt, dbając o każdy najmniejszy detal, skoro miał go nawet nie skończyć?
Wstał gwałtownie od swojego biurka, po czym bez myślenia skierował się do pokoju obok. Zapukał szybko i wszedł, nawet nie czekając na odpowiedź. Jego oczy od razu spotkały się ze zdziwionym spojrzeniem Łukasza.
– Jerzy… Stęskniłeś się za mną? – przywitał się, unosząc kąciki ust.
– Pewnie. W końcu nie było cię ostatnio… – zakpił, podchodząc do krzesła naprzeciwko Nakoniecznego. Usiadł na nim, starając się wyglądać tak pewnie, jak tylko potrafił. Łukasz obrzucił go oceniającym spojrzeniem.
– Zauważyłeś. Jak miło. – Uśmiechnął się słodko. Jego maska wydawała się być na miejscu, ale Gos czekał na kolejne zmarszczenie brwi, gorzki uśmiech bądź puste spojrzenie. – Dzisiaj też nie mogłeś oderwać ode mnie wzroku… – dodał z wolna, odchylając się na swoim obrotowym krześle.
Jerzy uśmiechnął się z wyższością.
– Ciężko było nie zauważyć, twoja żonka już się o to postarała – odpowiedział, ignorując drugą część wypowiedzi. Łukasz prychnął pod nosem.
– Tak się zastanawiam… Czy bardziej obchodzi cię ta moja żonka, czy jednak ja?
– Nie wiem, właściwie to teraz mam wątpliwości, czy słusznie uznałem Marcina za żonkę, skoro to ty nie mogłeś ostatnio wstać z łóżka – rzucił kpiąco. Powieki Łukasza rozszerzyły się. – Marcin nie omieszkał się pochwalić – dodał, a jego kąciki ust uniosły się triumfalnie.
Miał wrażenie, że zbił Łukasza z pantałyku do tego stopnia, że ten nie wiedział, co ma odpowiedzieć, a na jego policzkach pojawiły się prawie niewidoczne rumieńce. Potem jednak znowu na twarzy Łukasza zagościł ten standardowy, jakby litościwy uśmiech. Maska wciąż się trzymała.
– Oj Jerzy, Jerzy… A ty dalej jesteś tak chorobliwie zainteresowany naszym życiem łóżkowym. Może znajdź sobie w końcu chłopaka, co? – rzucił do niego i tym razem to Jurek zaniemówił.
Jego usta uchyliły się w niemym proteście, a spojrzenie wbiło w brązowe, ciepłe oczy, które błyszczały z satysfakcji.
– Nie waż się tak do mnie mówić – warknął. Brwi Łukasza uniosły się wysoko.
– A ty możesz tak do mnie mówić? Naprawdę muszę ci przypominać tutejszą hierarchię? – zakpił, a szczęka Jerzego zacisnęła się niczym cęgi.
– Skoro musisz odwoływać się do tego, że jesteś szefem, to znaczy, że jesteś chujowym szefem.
Oblicze Łukasza pociemniało. Oboje posuwali się za daleko, a coś co na początku przypominało ich zwyczajową przepychankę, rosło z każdą chwilą do nieprzyzwoitych rozmiarów.
– W takim razie tak mi przykro, że jesteś skazany na moją obecność. – Pochylił się do przodu. Oddychał szybciej niż zazwyczaj, a jego oczy były zwężone. Był też nienaturalnie blady, podczas gdy Jerzy nabrał koloru. Był niemalże czerwony z gniewu, a ręce mu się trzęsły.
Ich rozmowy nigdy nie obrały takiego toru. Przytyk za przytykiem, tak było zawsze, ale to… Łukasz posunął się za daleko.
– Moje wypowiedzenie… – zaczął, również pochylając się do przodu. Wyglądał jakby zaraz miał wstać i przywalić Nakoniecznemu w twarz, ale ten nic sobie z tego nie robił. Sięgnął za to do biurka, pogrzebał w pierwszej szufladzie i po chwili wyciągnął na blat białą kartkę.
– Tak, twoje wypowiedzenie… – przyjrzał mu się z namysłem, a serce Gosa zatrzepotało w piersi z emocji. – Powinienem był je rozpatrzyć już dawno.
Jerzy patrzył na niego szeroko otwartymi oczami. Czy naprawdę skończy się to dla niego, tak jak chciał? Czy wkurwił Nakoniecznego na tyle, by ten go wywalił?
– Powinieneś – mruknął ciszej, a słabszy ton od razu przyciągnął czujne spojrzenie mężczyzny.
– Tak, masz rację… – mruknął, po czym sięgnął po kubek z kawą. Napił się nieśpiesznie, wbijając wzrok w pismo. Jerzy obserwował go w napięciu, a jako że go obserwował, widział dokładnie, jak Nakonieczny odsuwa kubek od ust, opuszcza go niżej aż w końcu, powolnym ruchem, wylewa kawę prosto na środek białej kartki. Jerzy poczuł się jakby dostał bardzo siarczysty policzek.
– Ojej, tak mi przykro – mruknął Łukasz, rozkładając bezradnie ręce. – Wygląda na to, że twoje wypowiedzenie się zniszczyło.
Zapanowała cisza. Łukasz patrzył na Gosa triumfalnie. Miał nad Jurkiem przewagę, wiedział, jak go dotknąć… I owszem, Jerzy poczuł się dotknięty. Zły, wkurzony, ale przede wszystkim okropnie… smutny.
Smutek ten musiał na chwilę odbić się na jego twarzy, bo wzrok Łukasza nagle się zmienił. Jak gdyby był zaskoczony. Potem jego brwi się zmarszczyły, wargi przestały wykrzywiać w nienaturalnym, obrzydliwie litościwym uśmiechu, a spojrzenie straciło ten nienawistny blask…
Jerzy odsunął krzesło, wydając przy tym głośny, tępy dźwięk, który na tle wszędobylskiej ciszy, uderzył w nich jeszcze mocniej.
Już żaden się nie odezwał. Jurek podszedł do drzwi, a kiedy przy nich stał, poczuł nieodpartą potrzebę, by się odwrócić, nagadać coś Nakoniecznemu, zmieszać go z błotem…
Koniec końców skończyło się tylko na odwróceniu i zobaczeniu tego, co chciał zobaczyć.
Łukasz wydawał się zagubiony. Maska na chwilę zniknęła… A on zniknął za drzwiami.
Ręce mu się trzęsły, gdy odpalał fajkę. Wiatr tym razem mu nie sprzyjał, plątał włosy, które wpadały mu do oczu i zdmuchiwał chwiejny płomień zapalniczki, nie robiąc sobie nic z gniewnego mamrotania Jerzego, który już drugą minutę się męczył z odpaleniem szluga. Wszystko było przeciwko niemu i był już tym zmęczony.
Po zjaraniu papierosa, zmusił się by wrócić do środka. Napotkał kolejne nieprzychylne twarze, ale unikał ich wzroku. W pewnym momencie usłyszał za sobą szepty i cały aż skamieniał, ale postanowił wziąć głęboki oddech i nie reagować, nawet mimo wymownego „to znowu on, co on się tu tak cały czas kręci?”.
Miał ochotę wyjść stąd jak najszybciej, napić się… Tyle że coś go powstrzymywało. Przez cały czas powstrzymywało go jedno i to samo: strach. Tak bardzo nie chciał przyznać tego przed sobą, ale bał się, bał się o swoją przyszłość, bał się o to, co mógłby zrobić Nakonieczny, bał się wyjść i zostawić to wszystko za sobą, bo nie wiedział, co czekało dalej…
Zakręciło mu się w głowie. Strach go paraliżował. Wrócił do niego po tych wszystkich latach, w których wydawał się nie istnieć i uderzył ciosem mocniejszym, niż Jerzy mógłby wytrzymać. Powoli coś w nim pękało, kruszyło się. Bezpieczny mur, za którym stał od bardzo dawna, sypał mu się przed oczami… A on nie nadążał dokładać cegieł!
Pieprzone życie! Kto to w ogóle wymyślił? Jeżeli ten cały Bóg, to miał naprawdę cudowne poczucie humoru! Nic tylko pozazdrościć, wściekał się desperacko w myślach. Wiedział, że było to bezsensowne, że frustracja zjadała go od środka i musiał się wyżyć – nawet jeżeli miałby oberwać „ten cały Bóg”, w którego nawet nie wierzył.
Otworzył z hukiem drzwi do własnego gabinetu i przesunął spojrzeniem po lawendowych świeczkach i swoim biurku, a potem wyżej, wzdłuż linii sylwetki po idealnie skrojonym, ciemnym garniturze… aż po blade oblicze i brązowe oczy.
Zatrząsnął się, a dłonie zacisnęły mu się w pięści. Czego on tutaj jeszcze chciał?!
– Czego chcesz? – warknął, wlepiając spojrzenie prosto w oczy Nakoniecznego. Ten przyglądał mu się w zamyśleniu, milcząc przez chwilę. Irytacja Jurka rosła.
– Chcę zobaczyć twój projekt – odpowiedział twardym tonem. Jurek parsknął pod nosem.
– Nagle ci się zachciało mnie skontrolować? – sapnął, podchodząc do biurka. Jego ruchy były przesadzone, chociaż starał się nad tym panować. Nie chciał przecież wyglądać jak obrażone dziecko!
– Chcę po prostu zobaczyć, czy traktujesz to poważnie – mruknął Nakonieczny, przysuwając sobie krzesło do krzesła za biurkiem. Jurka szlag trafił, ale nie skomentował tego. Usiadł na własnym miejscu, uruchamiając komputer. Potem sięgnął do szuflady, skąd wyciągnął szkice i podał je Łukaszowi. Mimo całego gniewu, był ciekawy jego reakcji.
Koniec końców nie było tu kawy, którą mógłby na nie wylać, pomyślał z goryczą.
Łukasz przyglądał się kartkom przez chwilę. Nie śpieszył się, nie odrywał spojrzenia od rysunków, toteż Jerzy odpalił program graficzny, w którym dopracowywał szkice i tworzył animację. Co prawda brakowało jeszcze kilku klatek, no i nie miał zrobionej końcówki, ale to chyba wystarczyło, by przekonać Nakoniecznego, że „traktował to poważnie”.
– Nie uważasz, że minąłeś się z powołaniem? – doszło do niego po chwili. Spojrzał na Łukasza pytająco, a ten na powrót zerknął w kartki. – Są bardzo dobre. – Westchnął, uśmiechając się półgębkiem. Wzrok Jurka zawiesił się na chwilę na jego ustach, bo to wykrzywienie warg wydawało mu się bardziej szczere, no i… Łukasz docenił jego pracę.
– Tutaj masz już prawie skończoną wersję – mruknął, oddając mężczyźnie myszkę, po czym odsunął się. Wcale nie chciał siedzieć tak blisko niego, zwłaszcza gdy ten tak się pochylał.
– I co, już nie masz wątpliwości? – zakpił, gdy Łukasz już wszystko zobaczył.
– Nie, nie mam. – Odchylił się na krześle. Dłonie położył sobie na udach, włosy opadły mu na czoło, spływając falami. W brązowych oczach Jerzy zobaczył trochę ciemniejszych, niemalże czarnych plamek, a na koszuli dopatrzył się kilku zagnieceń i malutkich kropek – najwyraźniej pamiątek po rozbryźniętej po biurku kawie.
– Dostałem co chciałem, teraz muszę biegać po pracy w brudnej koszuli – uśmiechnął się Nakonieczny, wyłapując wzrok Jurka.
– Może cię to powstrzyma następnym razem przed wylewaniem kawy w akcie bezsensownego bestialstwa – sarknął, a Łukasz roześmiał się otwarcie. Jerzy przymknął oczy, modląc się w duchu o siłę.
– Nie zamierzam tego powtarzać – przyznał, odkręcając się na krześle. Nie wyglądał jakby miał zamiar stąd wychodzić, a mógłby. Jurek wcale nie chciał wracać do tej niby normalnej rozmowy. W końcu zachowywali się jakby przed chwilą nie przekroczyli żadnych granic, jakby wszystko było w porządku. A mimo to, kiedy tak siedzieli naprzeciwko siebie, czuć było wiszące między nimi napięcie, które Łukasz chyba starał się rozładować. Zresztą i sam Gos nie miał siły kontynuować ich wiecznego sporu. Dzisiejszy dzień nie był dla niego zbyt łaskawy, a mógłby stać się jeszcze gorszy, gdyby bardziej wkurzył Łukasza.
– Słusznie – odpowiedział, po czym zapadła między nimi niezręczna cisza.
Jerzy nie miał zamiaru jej przerywać, toteż zabrał się za swoją robotę. Łukasz nie wychodził. Patrzył, jak Jerzy wyciąga tablet i podłącza go do komputera, a potem zgarnia szkice na powrót do biurka. Obserwował, jak stawia pierwsze kreski, sunie długopisem po powierzchni urządzenia… Irytuje się.
– Zamierzasz tutaj siedzieć? – wyrzucił z pretensją, odrywając spojrzenie od tabletu.
– Na to wygląda.
– Po co?
– Bez powodu – mruknął, a dłonie Jurka zatrzęsły się z gniewu.
– Jeszcze tego mi brakuje – warknął, wywołując tym samym na twarzy Nakoniecznego uśmiech.
– Nie przeszkadzaj sobie – odparł bezczelnie, najwyraźniej nie mając zamiaru uczynić Jerzemu tego dnia lżejszym.
I trudno, Gos miał zamiar permanentnie go ignorować i nie zwracać uwagi na jego obecność. Zabrał się za robotę, a Łukasz przyglądał się jak rysuje, czasami zaglądał też w telefon; odpisywał coś, od czasu do czasu marszczył brwi.
Po kilkunastu minutach wstał i zaczął krążyć po pomieszczeniu. Jerzy przesunął za nim wzrokiem, obserwując dokładnie poczynania młodszego mężczyzny. Ten oglądał sobie jego pokój, przechodził przy szafkach, brał do rąk świeczki… Panoszył się. Rozpraszał Jerzego.
– Dlaczego ich nie palisz? – zapytał w pewnym momencie, odkładając jedną ze świeczek na regał. – Jak byłem kilka razy w twoim gabinecie, zawsze się paliły – dodał, przerzucając spojrzenie na Gosa. – To twoja przestrzeń, możesz ją sobie zaaranżować, jak chcesz, nie musi tu być tak… pusto. – Jurek zapatrzył się na niego w zamyśleniu.
– Nie planuję się tutaj zadomowić. Myślisz że co, będę sobie tutaj zadowolony spędzał czas?
– Dlaczego nie? – Łukasz zmarszczył brwi. – Chyba lepiej spędzać tu czas będąc zadowolonym niż niezadowolonym? – zapytał retorycznie, na powrót zbliżając się do biurka. – Kawa i herbata też jest ogólnie dostępna, nie musisz tu siedzieć jak w więzieniu.
– Czyżby? A mi się wydaję, że właśnie muszę, bo, jak mi to pokazałeś chwilę wcześniej, nie chcesz mnie wypuścić.
– Nie chcę cię zwolnić. Nie każę ci siedzieć zamkniętemu w pustych, czterech ścianach – odparł, opierając ręce na biurku.
– Nie siedzę tu zamknięty – sapnął, przyciskając rysik zdecydowanie mocniej niżby należało. Zrobił na rysunku dużą plamę. Dobrze, że nie była to zwykła kartka, bo inaczej całość poszłaby już do kosza.
– Naprawdę? – zakpił Łukasz, a ten ironiczny ton od razu podwyższył Jerzemu ciśnienie.
– Czego tutaj chcesz, co? – warknął, odkładając długopis na biurko.
– Chcę, żebyś nie traktował tego jak największe zło. Daję ci tyle swobody, staram się nie wtrącać…
– Pieprzysz. Prowokujesz mnie na każdym kroku, zapomniałeś już jak wyglądało nasze czwartkowe spotkanie z tym… z tym…?
– Pedałem? – podsunął mu Łukasz cynicznie. – Ciotą? Cztery cioty i ty, to musiało być za dużo dla twoich biednych nerwów.
– Ty za to bawiłeś się doskonale – odszczeknął się.
– Tak, dobrze się bawiłem. Lubię kiedy jesteś taki waleczny – przyznał, a jego kąciki ust uniosły się w chytrym uśmiechu. Jerzy parsknął.
– Cudownie.
– Muszę cię zaangażować w więcej takich spotkań… – Zamyślił się. Ich spojrzenia znowu się spotkały, siłując się ze sobą.
– W końcu źle na tym wyjdziesz – ostrzegł go.
– Bez ryzyka nie ma zabawy.
Także mam nadzieję, że i ten rozdział Wam się spodobał, mimo że nie ma w nim Janka, a zamiast niego jest jakaś jedno-nocna kochanka, matka, która jest raczej niestrawna, no i Łukasz... Łukasza też już dawno nie było, a nikt nie działała tak destrukcyjnie na Jerzego, jak on... Chociaż Jerzy to chyba już sam na siebie działa destrukcyjnie.